poniedziałek, 15 czerwca 2015

Sense8 - pierwszy sezon


Niecałe dwa tygodnie temu zadebiutował na Netflixie nowy serial ich produkcji. Netflix coraz śmielej poczyna sobie na serialowym poletku i robi to nad wyraz udanie, aż trzy zrealizowane przez nich tytuły zaliczam do ścisłej czołówki moich ulubionych - aktualnie nadawanych - seriali. "Sense8" będzie nieco w tyle listy, ale jest to produkcja z potencjałem i kolejne sezony mogą podnieść jego "notowania". No ale po kolei...

Pomysł na serial zrodził się kilka lat temu w głowie Wachowskich oraz ich przyjaciela, Michaela J. Straczynskiego, znanego scenarzysty komiksowego oraz autora dość popularnego w latach 90. serialu sci-fi "Babylon 5". Historia opowiada o losach ośmiu bohaterów z różnych stron świata, którzy pewnego dnia nawiązują ze sobą emocjonalno-mentalne połączenie. Początkowo instynktownie, z czasem coraz bardziej świadomie, zaczynają ze sobą rozmawiać twarzą w twarz pomimo dzielących ich odległości, odwiedzają siebie nawzajem i wspierają w trudnych chwilach, dzielą się wspomnieniami, umiejętnościami i aktualnymi doznaniami, stają się niejako jednością, nie zatracając jednak przy tym indywidualnych cech charakteru.

Wyjściowy element sci-fi jest początkowo najsłabszym wątkiem filmu. Pierwszy odcinek nieco zniechęca, prolog z Daryl Hannah oraz Naveenem Andrewsem (Sayid z serialu "Lost") zraził mnie już na wstępie, bo zapowiadał niespecjalnie fascynującą opowiastkę fantasy. Dalej nie jest lepiej, bo wszystkich bohaterów poznajemy poprzez chaotyczną serię kilkuminutowych epizodów, pomiędzy którymi stale przeskakujemy, co nie daje dość czasu, żeby z kimkolwiek nawiązać jakąś emocjonalną więź. Warto jednak serialowi dać szansę, bo później jest już tylko lepiej.


Przede wszystkim szybko angażujemy się w poszczególne historie i zaczynamy z zainteresowaniem śledzić losy bohaterów. Niektóre wątki są poważniejsze, inne raczej humorystyczne, ale w zasadzie do każdego wkrada się na jakimś etapie poważniejsza tematyka, a okazjonalnym zabawnym dialogiem, albo zdarzeniem, scenarzyści potrafią porządnie rozbawić we wszystkich historiach. Twórcy założyli sobie, że formułę serialu i wielowątkową konstrukcję wykorzystają do opowiedzenia czegoś ciekawego o współczesnym świecie, poruszenia wielu problemów społecznych, zgłębienia delikatnego tematu ludzkiej seksualności, spojrzenia w świeży sposób na temat ewolucji, a wszystko to przy zachowaniu atrakcyjnej, ale też często odważnej - chwilami wręcz nieco szokującej wizualnie - formy. I cholera jasna, udało im się. Skubańcy. Chociaż nie bez zgrzytów.

Na serialu niezaprzeczalnie mocne piętno odcisnęło rodzeństwo Wachowskich. Już w reżyserskim debiucie, bardzo dobrym "Bound", poruszali temat homoseksualizmu, mieszając rasowe kino gangsterskie, z kipiącą erotyzmem historią lesbijskiego związku. Nie trzeba długo czekać, żeby w "Sense8" też pojawiła się pierwsza rozbierana scena z udziałem dwóch kobiet. Jeszcze w tym samym odcinku okazuje się, że jedna z nich przyszła na ten świat jako chłopiec o imieniu Michael. W bodajże następnym odcinku dowiadujemy się, że jeden z bohaterów ukrywa przed resztą świata swoją homoseksualność. W pierwszej chwili rodzi to w odbiorcy mały bunt, bo to mało subtelna próba wprowadzenia do historii wszystkich możliwych układów seksualnych. Szybko jednak o tym zapominamy, bo wszystkich bohaterów napisano pierwszorzędnie, a seksualna panorama nadaje całości szerszego kontekstu, owocując do tego kapitalną sceną, gdy bohaterowie uczestniczą w swoistej - mentalnej - orgii.

Wątek geja wprawdzie długo pozostawia wiele do życzenia, bo jest najbardziej ogranym fabularnie motywem i skrzydła rozwija dopiero z czasem, ale Nomi/Michael niemalże od razu skrada serce widza. Jest to niewątpliwie jedna z najważniejszych postaci w karierze Wachowskich, fascynująca osobowość, którą Lana szczodrze obdarowała własnymi doświadczeniami i przemyśleniami związanymi z operacją zmiany płci. W przeciwieństwie do nieco sztampowej - choć obdarzonej sporym urokiem i humorem - historii homoseksualisty, Nomi i jej prześliczna czarnoskóra dziewczyna Amanita, urzekają intensywnością dzielącego ich uczucia, opartego w równej mierze na pożądaniu, co zaufaniu. Niewątpliwie jest to w pewnej mierze propaganda, laurka złożona środowisku LGBT, bo to idealna - zawsze zgodna i szczęśliwa - para złożona z transwestytki i lesbijki, ale no cóż, to działa, przyjemnie się na to patrzy, więc co z tego?


Jeżeli jednak miałbym wskazać ukochaną postać, dla której bez zastanowienia wskoczyłbym w ogień, byłaby to Riley, grana przez przeuroczą Tuppence Middleton. Dziewczyna o absolutnie rozbrajającym uśmiechu, który skruszyłby najtwardsze serce, subtelnej urodzie, nieoczywistym stylu ubierania oraz jasnych włosach z pociesznym pojedynczym niebieskim pasemkiem. Riley skrywa bolesną przeszłość i zmaga się z powiązanymi z nią traumami, ale potrafi cieszyć się z drobnych radości. Pokochałem od razu. Zresztą, tutaj nie ma złych bohaterów, są tylko mniej interesujący. Wachowskim ewidentnie służy mniejszy budżet, gdy nie mają milionów dolarów do wykorzystania na CGI dziwactwa, zaczynają przykładać większą wagę do historii i postaci. Chciałbym, żeby jeszcze kiedyś wrócili do korzeni, odstawili sci-fi i nakręcili coś w stylu wspomnianego już „Bound”.

Nie mogę jednak powiedzieć, że "Sense8" zyskałby znacząco na wykastrowaniu z niego wątku nadnaturalnego. Początkowo jest to najmniej interesujący element historii, ale powoli, stopniowo, odkrywany jest przed widzem drzemiący w nim potencjał. Przede wszystkim w warstwie audiowizualnej, twórcy pozwalają sobie co jakiś czas na kilkuminutową ucztę, puszczają w tle piosenkę i śledzą jak przedstawiciele odmiennych kultur, osoby o odmiennych osobowościach i poglądach na życie, zaczynają dzielić ze sobą jakieś doznanie. W serialu dochodzi do tego kilkukrotnie, ale najbardziej po głowie daje wspomniana już scena "orgii" oraz koncert muzyki klasycznej, podczas którego bohaterowie doświadczają retrospektywnej wizji narodzin każdego z nich. Twórcy kolejne porody pokazują nam ze wszystkimi szczegółami. Dosłownie - WSZYSTKIMI.

Nie jest to serial idealny, scenarzyści chwilami potrafią przywalić jakimś pretensjonalnym tekstem, niezgrabnością fabularną, niektóre wątki nie są przesadnie oryginalne, ale to jak ze sobą korespondują, jak wszystko zgrabnie się ze sobą łączy w finale, nadaje im dodatkowej wartości. Do tego jest całkiem sporo konkretnego mordobicia oraz kilka - nienagannie zrealizowanych - strzelanin i pościgów. Netflix daje swoim twórcom sporo swobody, więc Wachowcy mogli w końcu nieco poprzeklinać, pozwolić sobie na trochę krwi i wrzucić kilka obrazoburczych - chociaż pokazujących coś naturalnego - scen. Nie sposób się nudzić, w serialu opartym na tak wielu wątkach, nudniejsza partia w jednym z nich, szybko zostaje skontrowana pobudzającą sceną akcji w równoległej historii. Mam nadzieję, że twórcy otrzymają zielone światło na kolejny sezon, a w pozostałych - zaplanowanych już - czterech, nie zabraknie im pary.


5 komentarzy:

  1. Mnóstwo zasług przypisujesz Wachowskim. Twórczości Straczyńskiego pewnie w ogóle nie znasz, nie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli przez twórczość, masz tak naprawdę na myśli tylko "Babylon 5", to owszem, "w ogóle nie znam", ale gdy doliczyć do tego inne filmy fabularne oraz komiksy, to znam całkiem nieźle. Często wspominam w tekście Wachowskich, bo to jednak przede wszystkim ich serial, pomysł wyszedł od nich, to oni włożyli w historię dużo serca (wątek transgenderowy) oraz skompletowali swoją sprawdzoną ekipę - ludzi, z którymi współpracowali już przy wielu wcześniejszych projektach. Nie przeczę, że Straczynski wniósł sporo do projektu, dlatego zresztą się do niego zgłosili, żeby współpracować z osobą mającą już doświadczenie z formułą serialu oraz potrafiącą żonglować wieloma postaciami, ale na ostateczny kształt całości niewątpliwie miał też wpływ Tom Tykwer, któremu przypisuję (tylko zgaduję) autorstwo fantastycznych scen muzycznych.

      Usuń
    2. Właśnie dziwna sprawa z nim jest, niby też widziałem co nieco innego, ale w ogóle go w tym nie czułem. W "Babylon 5" jednak pisał sam scenariusze do całych sezonów i tym czuć tę samą energię co w "Sense8" - do 5 tomów, do pierwszego sezonu który jest fundamentem, do humantiryzmu i romantyzmu w postaciach i dialogach... Tak, zwróciłem uwagę na pozostałych twótców i zauważyłem, że to wygląda na rodzinny projekt. Połowa obsady grała już w "Atlasie chmur" czy "Jupiter", jest nawet James McTeigue, który wspólpracował z rodzeństwem przy "V jak Vendetta", a potem robił film w oparciu o scenariusz przy którym współpracował Straczyński... Ale nic w twórczości Wachowskich nie pachnie mi "Sense8". Na część nawet nie da się patrzeć, jak "Speed Racer", nie dali rady też stworzyć czegoś rozbitego na wiele części. I tak dalej..

      Usuń
    3. No ciekawe jak realizacja wyglądała od kuchni. Zwłaszcza, że reżyserzy tak naprawdę byli przypisani nie tyle do pojedynczych odcinków, co pod względem geograficznym (kręcili głównie wątek jakiejś postaci), więc te nazwiska na początku każdego odcinka są raczej dość umowne. Sam proces powstawania scenariusza wyglądał tak, że co drugi odcinek pisał Straczyński, a później wymieniał się tym z Wachowskimi, on poprawiał odcinki napisane przez nich, a oni natomiast korygowali jego pracę.

      Usuń
    4. Dzięki za ciekawostki.:) Też przywodzi na myśl Straczyńskiego, którego boje zza kulis B5 to najlepsza tego typu historia jaką czytałem (tak, lepsza od "Na srebrnym globie"!)

      Usuń