niedziela, 25 września 2016

The Abyss (Otchłań) - sześć miesięcy w podwodnym piekle


Powiedzieć, że James Cameron jest reżyser niełatwym we współpracy byłoby oznaką dobrej woli. Gdy kręcił „Avatara”, przybijał do ściany wszystkie telefony komórkowe, które nie zostały wyciszone i zadzwoniły na planie zdjęciowym. Kate Winslet powiedziała, że nigdy więcej nie będzie z nim pracować (po tym, co przeżyła na planie „Titanica”). Linda Hamilton, jego czwarta ex-żona, stwierdziła, że jest despotycznym dupkiem na planie i w domu. Gdy kręci film wszystko musi być idealne i dokładnie po jego myśli, nie ma mowy o kompromisach. Jeżeli więc taki gość mówi, że „Otchłań” była najbardziej wyczerpującym i skomplikowanym w realizacji filmem jaki nakręcił, to już wiesz, co to oznacza. W skrócie: sześciomiesięczny plan zdjęciowy, wypełniony sześciodniowymi tygodniami, a każdy trwający ok. 70 godzin spędzonych na realizacji filmu w zupełnym odosobnieniu.

Ludziom puszczały nerwy. Ed Harris wracając jednego dnia samochodem do domu zaczął niekontrolowanie łkać. Mary Elizabeth Mastrantonio przez długi czas była na skraju załamania nerwowego. Zupełnie rozsypała się, gdy kręcono scenę reanimacji jej bohaterki. Aktorka musiała leżeć na podłodze przemoczona, z odsłoniętym biustem, znosić wielokrotne policzkowanie i uciskanie klatki piersiowej. Gdy w trakcie kolejnego ujęcia zabrakło w kamerze taśmy, w Mary coś pękło, nawrzeszczała na Camerona, że aktorzy nie są zwierzętami i opuściła plan zdjęciowy. Scenę dokończono już bez udziału aktorki, która odmówiła dalszego występowania w niej. Zamaskowano to zbliżeniami na Eda Harrisa, który musiał wydzierać się w pustą przestrzeń. Michael Biehn był natomiast sfrustrowany ilością zmarnowanego czasu, bo w Południowej Karolinie spędził sześć miesięcy, z czego przed kamerą występował w sumie jakieś niecałe cztery tygodnie. Niewzruszony Cameron powiedział, że kiedy aktorzy przez godzinę muszą zmagać się z decyzją jaki magazyn poczytać, on siedzi na głębokości kilkunastu metrów, oddycha sprężonym powietrzem i przygotowuje się do realizacji kolejnej sceny.

No właśnie. Cameron jest cholernie wymagający i często sprawdza granice wytrzymałości aktorów i członków ekipy technicznej, ale zawsze to on jest najciężej pracującą osobą na planie i od nikogo nie wymaga rzeczy, których sam by nie zrobił. Aktorzy odgrywali swoje sceny na głębokości 11 metrów, nie wymagali więc dekompresji, a pod wodą rzadko spędzali więcej jak godzinę. Cameron natomiast, razem z blisko trzydziestoosobową ekipą nurków, schodził na głębokość 17 metrów i spędzał tam pięć godzin. A jednego dnia omal nie zginął, gdy odkrył, będąc na dnie głębokiego zbiornika, że powietrze w butli skończyło się. Zadaniem jego asystenta było zwracanie mu uwagi, gdy zapas zbliżał się do końca, ale tym razem o tym zapomniał. Cameron próbował zasygnalizować to innym nurkom w wodzie, ale nikt tego nie zauważył. W akcie desperacji porzucił więc cały sprzęt i przystąpił do kontrolowanego wynurzenia awaryjnego. Niecałe pięć metrów przed powierzchnią został zatrzymany przez jednego z nurków zabezpieczających całą operację i otrzymał od niego regulator. Urządzenie było jednak wadliwe, zalało wodą usta i płuca reżysera. Reżyser odepchnął się od nurka i wbrew przepisom bezpieczeństwa popłynął na powierzchnię. Nie stracił przytomności. Pracę natomiast stracił nurek i asystent reżysera.

James Cameron oczywiście kontynuował tego dnia realizację filmu.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz