„Raid” był małym objawieniem roku 2012. Nakręcony przez Walijczyka w Indonezji za garść ziemniaków (1.1 miliona dolarów nie wystarczyłoby Jamesowi Cameronowi nawet na zakup statywu do kamery) przypuścił ostry szturm na sale kinowe i wbił w fotele kinowe nielicznych szczęściarzy, którzy podarowali mu szansę. Gareth Evans postawił na konkrety: zebrał na planie utalentowanych skośnookich rębajłów ćwiczących się w wymachiwaniu kończynami odkąd pierwszy raz w życiu stanęli o własnych siłach na nogi, ładnie ich sfotografował, dorzucił wpadającą w ucho elektroniczną muzę i pretekstową fabułkę, a całość doprawił eksplozją pękających kości, nosów i kilkoma galonami krwi. Film trochę niedomagał od strony emocjonalnej, ale jako wysokooktanowe kino akcji sprawdzał się pierwszorzędnie. „Raid” nie zarobił zawrotnej sumy pieniędzy, ale zrobił wokół siebie dość szumu, żeby na realizację sequela reżyser zdołał zebrać czterokrotnie wyższy budżet.