poniedziałek, 3 marca 2014

Historie Nie(d)opowiedziane: Pamięć absolutna, czyli dlaczego David Cronenberg nie nakręcił filmu.

W kwietniu roku 1966, Robert Shusett, przyszły współscenarzysta (i producent wykonawczy) filmu „Obcy – Ósmy pasażer Nostromo”, przeglądając najnowszy numer The Magazine of Fantasy and Science Fiction, natrafił na przyciągające uwagę dwudziestokilkustronicowe opowiadanie „Przypomnimy to panu hurtowo”. Napisane przez nieznanego i klepiącego biedę autora pulpowych historii, Philipa K. Dicka. Historia opowiadała o pogardzanym sprzedawcy, Douglasie Quailu, który pewnego dnia postanawia skorzystać z usług oferowanych przez Rekall, Inc., firmę zajmującą się implantacją fałszywych wspomnień. Quail zapisuje sobie w pamięci przygodę na Marsie, gdzie jako tajny agent został wysłany ze specjalną misją. Manipulacja z pamięcią odkrywa jednak niespodziewane fakty o samym Quailu. Okazuje się, że w niedalekiej przeszłości naprawdę był tajnym agentem i brał udział w misji na Marsie. To jednak nie wszystko, Quail okazuje się być osobą odpowiedzialną za los całej ludzkości, jego głowa skrywa bowiem jeszcze kolejną tajemnicę, w chwili gdy bohater umrze, ma się rozpocząć inwazja kosmitów. Ta niecodzienna zależność związana jest z umową, jaką podjął z ufoludkami w dzieciństwie.

Shusett był zachwycony dziwną historią i kilka lat później wykupił - za tysiąc dolarów - prawa do ekranizacji. Długo nie zwlekając, poprosił swojego przyjaciela, a zarazem autora scenariusza do „Ciemnej gwiazdy” (a w przyszłości takich filmów jak „Obcy – Ósmy…”, „Błękitny grom”, „Tajemnica Syriusza”), Dana O’Bannona, o pomoc w przerobieniu opowiadania na fabułę filmową. Nie musiał go jakoś specjalnie namawiać, O’Bannon doskonale znał opowiadanie i podzielał entuzjazm przyjaciela. Po napisaniu 30 stron scenariusza „Pamięci absolutnej” (ang. „Total Recall” zostało wymyślone przez Shusetta) panowie uzmysłowili sobie jednak, że wycisnęli już wszystko z opowiadania. Kończyło się ono nagle, było krótkie i nie nadawało się na pełnometrażową fabułę. Stanowiło w zasadzie pierwszy akt, a jego rozwinięcie i zakończenie należało już wymyśleć samemu. Tak się narodził pomysł zabrania Quaila na Marsa.


Ukończony scenariusz rozpoczynał się od sceny z Quailem (przemianowanym później na Quaida, żeby uniknąć skojarzeń z ówczesnym wiceprezydentem Danem Quaylem) śniącym o marsjańskiej piramidzie, o której nie ma świadomych wspomnień. W pierwotnej wersji, Quaid, najlepszy ziemski tajny agent, został w przeszłości wysłany na Marsa, gdzie natrafił na porzuconą pozaziemską konstrukcję i został zabity przez inteligentną maszynę, która następnie stworzyła jego syntetyczny duplikat. Bohater okazuje się być tym duplikatem, istotą niemożliwą do zabicia, bo jest w stanie przewidzieć z wyprzedzeniem każde zagrożenie. Ziemski rząd zdecydował się więc wymazał mu pamięć i stworzyć nową osobowość - przeciętnego szarego obywatela. Zdecydowano, że to jedyny sposób na sprawowanie nad bohaterem jakiejkolwiek kontroli. W finałowym akcie filmu Quaid korzysta z marsjańskiej maszyny, co pozwala mu na dokonanie tytułowego „total recall”, czyli ujawnienia całej prawdy o sobie – jest reinkarnacją marsjańskiej rasy w syntetycznym ciele. Po dokonaniu tego odkrycia odwraca się do pozostałych bohaterów i mówi: „będę miał ubaw grając Boga”. Panowie scenarzyści nie mogli jednak dogadać się co do zakończenia, Shusett pragnął bardziej dramatycznego finału. Kilka lat później to właśnie jego wizja zwyciężyła, co nie podobało się O’Bannonowi, który uważał zakończenie filmu za żenujące.

Panowie lepiej dogadywali się pracując nad „Obcym – Ósmym…”, którego sukces zapewnił Shusettowi kontrakt z Disneyem i to pod flagą uszatej Myszki Miki powrócił do prac nad „Pamięcią absolutną”. Kolaboracja nie trwała długo, włodarze studia zrezygnowali z projektu, szybko przygarniętego jednak przez spółkę Dino De Laurentiisa (DEG), który początkowo planował powierzyć reżyserię Richardowi Rushowi („Kaskader z przypadku”) albo Lewisowi Teague („Cujo”). Wciąż nierozwiązany był jednak problem rozczarowującego trzeciego aktu, z czym rozprawić miał się właściwy już reżyser – David Cronenberg. Kanadyjczyk, świeżo odkryty przez mainstream za sprawą „Martwej strefy”, nie był ówcześnie fanem Dicka, kojarzył wprawdzie pisarza, ale literatura sci-fi nie interesowała go w tamtym okresie. Więc to nie osoba autora i jego opowiadanie przyciągnęło uwagę kanadyjskiego reżysera, a scenariusz podesłany przez Dino.


Cronenberg spędził rok na pisaniu i przepisywaniu scenariusza, którego stworzył w sumie dwanaście wersji. Reżyser nie mógł dojść do porozumienia z Shusettem, który w końcu - podczas jakiegoś spotkania producenckiego - zarzucił Kanadyjczykowi, że jego wizja za bardzo skręca w kierunku… twórczości Philipa K. Dicka. Zszokowany artysta dowiedział się, że producenci oczekują raczej czegoś w stylu Poszukiwaczy zaginionej Arki (…na Marsie). Po tej katartycznej dyskusji, kiedy stało się jasne, że wizja Cronenberga zasadniczo rozjeżdża się z producencką, reżyser poinformował De Laurentiisa, że nie zamierza dalej marnować czasu na ten projekt. Dino odgrażał się procesem, ale zakończyło się na dżentelmeńskim porozumieniu i obietnicy zrobienia razem w przyszłości innego filmu.

Jak później wyjaśniał Shusett, problemy zaczęły się z chwilą, gdy główną rolą zainteresował się Richard Dreyfuss, mający już na koncie statuetkę Złotego Rycerza oraz takie kinowe hity jak „Szczęki” oraz „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”. Aktor nie był zainteresowany zagraniem typowego bohatera kina akcji, domagał się bardziej przyziemnego „szarego” obywatela. Po wielu dyskusjach z aktorem, Cronenberg uznał, że powinno się zupełnie zmienić dotychczasowy koncept filmu, co było powodem wielu kłótni z Shusettem.

W wymarzonej przez Cronenberga wersji, główną rolę zagrałby Wiliam Hurt, a scenariusz stawiałby większy nacisk na pytania o naturę pamięci oraz ludzkiej tożsamości. Kanadyjczyk zamierzał oczywiście pozostać w klimacie kina sci-fi i udać się na Marsa, ale jak to sam określił, byłoby to coś w rodzaju skrzyżowania „Pająka” z gatunkiem science-fiction. Wspomniany przez reżysera film, nakręcony w roku 2002, daje więc niejako posmakować cronenbergowskiej wizji. Historia traktowała o schizofreniku grzebiącym w mrokach przeszłości, pokazując jakiej ewolucji podlegają nasze wspomnienia, stale przez nas modyfikowane, poprawiane, przerabiane, wpływające tym samym na postrzeganie - przez nas i innych - naszej osoby. Właśnie w tą problematykę zamierzał się głębiej wgryźć Kanadyjczyk adaptując Dicka.


W roku 1991 piszący dla Cinefantastique dziennikarz Bill Florence streścił jedną z wielu wersji scenariusza napisanego przez Cronenberga. Najistotniejsze różnice można było zaobserwować po przybyciu Quaida na Marsa. Po skorzystaniu z taksówki prowadzonej przez Benny’ego, udaje się do dyspozytorni, gdzie znajduje Melinę, która okazuje się być tam szefem. Zostaje przez nią zatrudniony w charakterze taksówkarza, a następnie trafia do Quato (w filmie znanego już pod imieniem Kuato), osobę manipulującą pamięcią innych, a z którego ciała wyrasta dodatkowa zdeformowana głowa istoty określanej mianem Wyroczni. Nikogo chyba nie zdziwi, że to właśnie od Cronenberga pochodził pomysł mutantów zamieszkujących podziemia Marsa. Próba przywrócenia Quaidowi pamięci kończy się śmiercią Wyroczni, a bohater odwiedza następnie Pintaldiego, osobę zdolną manipulować kształtem twarzy innych ludzi. Po krótkich oględzinach facjaty głównego bohatera, okazuje się, że jest on tak naprawdę prezydentem Mandrellem, okrutnym dyktatorem z Ziemi. Po przeżyciu nieudanego zamachu na jego osobę, Mandrell spotyka się z marsjańskim zarządcą Cohaagenem, który przekonuje go do zinfiltrowania Mars Fed i odkrycia kto odpowiada za stłumienie jego prawdziwej tożsamości. Zarządca wręcza mu nadajnik mający pomóc w śledzeniu jego położenia, jak się okazuje celowo naładowany przez niego materiałem wybuchowym. Jego ofiarą nie pada jednak Quaid/Mandrell, a taksówkarz Benny. Po powrocie do dyspozytorni, bohater trafia na lekarza EIA próbującego go przekonać, że wszystko to było snem. W finale cronenbergowskiej wersji, Mandrel i Cohaagen udają się na pokładzie - sterowanego przez robota - autobusu wycieczkowego w głąb marsjańskich pustkowi. Cohaagen wyjawia, że Mandrell nigdy tak naprawdę nie istniał, Quaid był jedynie podrzędnym rządowym gryzipiórkiem wybranym przez niego do pełnienia funkcji prezydenta. Cohaagen planował przejąć później władzę, używając do tego celu wizerunku Mandrella. Wywiązuje się pojedynek, wygrywa go Quaid, który obejmuje następnie pozycję prezydenta Mandrella, a Melina staje u jego boku.

Ron Miller, późniejszy projektant przy filmie „Diuna”, wspominał, że nie tylko ówczesny scenariusz się znacznie różnił od finalnej wersji, ale i również liczne projekty koncepcyjne. Pracowano m.in. nad stworzeniami zwanymi ganzibullsami. Żyły one w kanałach ściekowych marsjańskiego miasta Venusville i były zmutowanymi wielbłądami. W pierwotnym scenariuszu wspomniano o noszących maski tlenowe wielbłądach wykorzystywanych przez kolonistów do transportu. Cronenberg przerobił ten pomysł na swoją modłę.

Cronenberg był w późniejszym okresie wielokrotnie zagadywany przez De Laurentiisa, namawiającego go żeby powrócił do projektu, tym razem robionego już na jego warunkach. Kanadyjczyk jednak konsekwentnie odmawiał, nie mając już serca na rozpoczynanie od nowa walki o swoją wizję. O filmie Verhoevena nie wypowiadał się później ciepło, narzekając na bezsensowność obsadzenia w głównej roli Arnolda Schwarzenegera, co wpłynęło znacząco tak na postrzeganie bohatera przez widzów, jak i wymowę filmu. Narzekał również na projekty mutantów, chaos wizualny i efekty specjalne. No i co najważniejsze, że holender poszedł w kierunku hałaśliwego i krwawego kina akcji.


Po odejściu Cronenberga jeszcze siedmiu innych reżyserów przymierzało się do projektu, zanim otrzymał go w końcu Paul Verhoeven. Między innymi Richard Rush, mający ówcześnie na koncie „Kaskadera z przypadku”, a lata później tragiczne, rozerotyzowane „Barwy nocy” z Brucem Willisem. Nie mógł się jednak dogadać z Dino, któremu nie podobało się forsowane przez niego zakończenie (mars dostaje powietrze). Zgłosił się więc do Bruce’a Beresforda („Wożąc panią Daisy”). Reżyser nie próżnował, niewiele grzebał już w scenariuszu, więc szybko rozpoczął zaawansowane prace przedprodukcyjne na terenie Australii z Patrickiem Swayzem w głównej roli. Jego wersja miała być pogodniejsza, stawiająca raczej na humor i rozrywkę w stylu filmów Spielberga, jak na dickowski mrok i paranoję. Kto wie, być może to właśnie Swayze byłby dziś kojarzony z Quaidem, gdyby nie to, że podczas produkcji De Laurentiis ogłosił bankructwo i Beresford musiał bezradnie obserwować jak rozbierany jest jego plan zdjęciowy.

W tym okresie, czyli w roku 1987, ze scenariuszem po raz pierwszy zetknął się późniejszy współscenarzysta, Gary Goldman. Poproszony o doszlifowanie materiału zapoznał się z ówczesną wersją. Projekt mu się wprawdzie spodobał, ale musiał odrzucić ofertę, ponieważ właśnie rozpoczął prace nad filmem „Warrior” z holenderskim reżyserem… Paulem Verhoevenem. Mający już na koncie swój pierwszy hollywoodzki sukces („Robocop”) pracował właśnie nad następnym filmem pod skrzydłami Warner Brothers. Panowie poświęcili realizacji projektu kilka miesięcy, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. W międzyczasie Arnold Scharzenegger, którego nieoficjalnie przypisywano do projektu od czasu odejścia Swayze’a, dowiedział się o problemach finansowych De Laurentiisa (panowie współpracowali przy Conanie) i o przerwanej realizacji filmu. Austriacki dąb zadziałał i natychmiast skontaktował się z De Laurentiisem oraz Carolco Pictures (które wyprodukowało „Czerwoną gorączkę”). Po kilku godzinach negocjacji i przelaniu trzech milionów dolarów, zostali nowymi właścicielami praw do realizacji filmu. Schwarzenegger następnie zaprosił na lunch Verhoevena z zamiarem przekonania go do projektu. Holender zakochał się w projekcie już w połowie czytania scenariusza i nie tracąc czasu natychmiast zadzwonił do Shusetta. Wkrótce zaangażował też Goldmana.

Verhoeven odkrył, że krążyło już około trzydziestu wersji scenariusza. Do spółki z Goldmanem uporządkował ten bałagan, wyciągnął z istniejącego materiału najlepsze pomysły i podjął się najbardziej problematycznej kwestii, stworzenia finałowego aktu, na czym wykładało się większość z dotychczasowych wersji. Udział Schwarzeneggera wymuszał oczywiście również inne modyfikacje, aktor znacząco odbiegał przecież od dotychczasowego wizerunku łagodnego i niepozornego głównego bohatera. Przy szlifowaniu ostatecznej formy scenariusza nie bezznaczenia była też decyzja Verhoevena o postawieniu pod wątpliwość prawdziwości filmowych wydarzeń i zasugerowaniu, że dr. Edgemar powiedział bohaterowi prawdę w hotelowym pokoju. Świadczyć o tym mogła już scena z początku filmu, kiedy to pracownik Rekall, przygotowując Quaida do zabiegu, opisuje mu praktycznie najważniejsze punkty scenariusza filmu, łącznie z ocaleniem w finale planety.


Kolejną interesującą zmianą wniesioną przez Goldmana, było odkrycie przed Quaida, że agent Hauser, czyli jego prawdziwa tożsamość, był czarnym charakterem. Prowadziło to do ciekawej rozterki moralnej: czy najważniejsze jest bycie prawdziwym sobą, czyli w tym wypadku wybranie drogi zła, czy też pozostanie zmyśloną postacią, która reprezentuje dobro. Philip Dick prawdopodobnie przyklasnąłby takiemu pomysłowi. Albo oskarżyłby Verhoevena o współpracę z komunistami. Ciężko powiedzieć.

Shusett i Goldman nie byli jednak w pełni zadowoleni z finałowego efektu. W filmie nie spodobał im się nadmiar przekleństw, hałaśliwych strzelanin, scen przemocy i śmierci. Do tego uznali go za odrobinę zbyt długi i nie pozwalający tak naprawdę przejąć się mutantami, a scenę z wyłupiastymi oczami za zbytnio rozciągniętą. Większość z drobnych zgrzytów wynikała z dużego pośpiechu w finałowej post-produkcji i zrezygnowaniu z pokazu testowego, po którym wychwycono by większość niedociągnięć. Nie było jednak już na to czasu, studio dopatrywało się zagrożenia we wchodzącym niebawem do kin „Dicku Tracy” i przyciskało montażystów do pracy w pocie czoła, żeby tylko wyrobić się przed premierą - naładowanej gwiazdami - ekranizacji komiksu.

Film ostatecznie okazał się sporym sukcesem finansowym, co w dzisiejszych czasach momentalnie rozpoczęłoby dywagacje nad możliwością zrobienia sequela. Hollywood na początku lat 90. było jednak zupełnie innym miejscem i nikt na serio nie rozważał nakręcenia kontynuacji, uważając historię za zamkniętą. Nikt z wyjątkiem Shusetta i Goldmana, którzy… ale to już opowieść, którą dokończę w drugiej części tekstu.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy artykuł, a żart z komunistami przedni! :)

    OdpowiedzUsuń