"Pięćdziesiąt twarzy Greya" wywołało przedziwną histerię. Od kilku tygodni krytycy, blogerzy i zwykli kinomaniacy licytują się na zgryźliwe komentarze oraz złośliwe recenzje opatrzone ekstremalnie niskimi notami. Film jest znienawidzony przez wszystkich, a każdy chce do tego udowodnić, że nie podobał mu się jeszcze bardziej jak poprzedniej krytycznie nastawionej osobie. Zupełnie niezsynchronizowane z nimi są jednak wyniki finansowe (film już zarobił dziesięciokrotność swojego budżetu) oraz opinie "przeciętnych" widzów płci pięknej, beż żenady mówiących, że im się podobało. Najwyraźniej nie dostały na czas notatki ostrzegającej, że publiczne przyznawanie się do tego jest obciachem. Albo mają zwyczajnie w nosie histeryków, którzy już ogłosili, że gigantyczny sukces filmu dowodzi o ostatecznym upadku gustu widowni masowej. I słusznie, że mają w nosie, bo film jest co najwyżej koronnym dowodem na potęgę marketingu oraz przykładem idealnego wstrzelenia się z datą premiery kinowej.
niedziela, 15 marca 2015
poniedziałek, 9 marca 2015
It follows (Coś za mną chodzi) - recenzja
Moje największe przeoczenie zeszłorocznej edycji festiwalu w Cannes. Nie wyłapałem w porę, że wyświetlano go już drugiego dnia, w początkowo - głupio - ignorowanym przeze mnie The International Critics' Week egzystującym obok oficjalnego festiwalu. Szybko tego pożałowałem, bo film zbierał rewelacyjne opinie, a na premierę kinową musiałem czekać później ponad pół roku. Z niemałymi oczekiwaniami zasiadałem więc na sali kinowej. To rzadko kończy się dobrze...