Powoli zaczynam się już przygotowywać (psychicznie) do kolejnego festiwalu Nowe Horyzonty (start 18 lipca). Na przełomie lipca i sierpnia możecie się więc spodziewać na blogu większego nasilenia wpisów o kinie niezależnym, tak w formie recenzji, jak i kolejnych odsłon Przystanku INDIE. Zanim jednak zacznę pisać o świeżych premierach ze świata kina arthousowego, postanowiłem jeszcze zasygnalizować istnienie trzech interesujących tytułach z ubiegłych lat, o których nigdzie dotąd nie wspominałem. Uwadze polecam szczególnie ten pierwszy.
niedziela, 30 czerwca 2013
sobota, 29 czerwca 2013
This Is The End (To już jest koniec) - recenzja
Jak ja nie lubię takich doświadczeń kinowych. Zaczyna się dobrze, od ciekawego pomysłu wyjściowego, nierozczarowującego wykorzystania potencjału w pierwszych minutach oraz wysokiej oceny końcowej majaczącej w głowie. A później z bólem obserwuję jak pomysł się rozwadnia, potencjał degraduje, a ocena końcowa leci drastycznie w dół. Przykre i rozczarowujące. Niestety zjawisko dość częste we współczesnych amerykańskich komediach.
wtorek, 25 czerwca 2013
World War Z - recenzja
„World War Z” zapowiadał się na finansową wpadkę roku. Nie zachęcające zwiastuny. Odstraszające plakaty. Liczne zmiany scenariusza. I w końcu, zdawałoby się złoty strzał – po zmontowaniu surowej wersji filmu odkryto, że finał się nie sprawdza, słabuje dramaturgicznie, a do tego odstaje klimatem od reszty filmu. To doprowadziło do drastycznej decyzji wyrzucenia całego ostatniego rozdziału, osadzonego w Rosji, napisanie nowego zakończenia i dokręcenie materiału, wydając na to dodatkowe 20 milionów dolarów (przy budżecie oscylującym w granicach 200). Żeby dopełnić obrazu potencjalnej tragedii, należałoby dodać, że za poprawki w scenariuszu odpowiadał Damon Lindelof. Osoba znienawidzona przez internautów za zepsucie finału „Zagubionych”, nakreślenie ostatecznego kształtu „Prometeusza” oraz maczanie palców w skryptach „Kowbojów i obcych” i ostatniego Star Treka. Tak, to nie miało prawo się udać. A jednak!
sobota, 22 czerwca 2013
Behind the Candelabra - recenzja
Jak na reżysera, który podobno przeszedł na emeryturę, to ostatnim czasem Steven Soderbergh jest zadziwiająco aktywny. Dopiero co przeleciało przez polskie ekrany „Panaceum”, czyli rzekomo jego ostatni film kinowy, a już mamy okazję oglądać na afiszach (przynajmniej w UK) „Behind the Candelabra”. W fazie przedprodukcyjnej jest zaś mini-serial, „The Knick”, w którym wystąpi Clive Owen. Całkiem aktywna ta emerytura.
wtorek, 18 czerwca 2013
Dazed and Confused (Uczniowska balanga) - recenzja
Uwaga, będzie ciekawostka. Z życie osobistego, więc zawczasu ostrzegam. Jeszcze macie okazję uciec. Albo przynajmniej przeskoczyć do następnego akapitu. Nie? No ok., ostrzegałem. Odkąd pamiętam, zawsze mi się coś pieprzyło w głowie i maniakalnie przypisywałem film „Uczniowska balanga” Cameronowi Crowe. Nie pomogło, że już kilka razy, na różnych etapach życia, odkrywałem pomyłkę. Wciąż uparcie podpinam film pod niewłaściwego reżysera. Problem jest na tyle poważny, że dopiero po napisaniu w niniejszej notce półtora akapitu na temat twórczości Crowe’a, zorientowałem się, że to nie jego film. Skąd ten problem? Za dużo alkoholu w okresie studiów? Zapewne. Pierwsze oznaki demencji? Mam nadzieję, że nie. Klimat filmu rodzi skojarzenia z twórczością wyżej wspomnianego? O to, to.
niedziela, 16 czerwca 2013
Man of Steel (Człowiek ze stali) - recenzja
Majestatyczny. Gdybym miał opisać „Człowieka ze stali” jednym słowem, majestatyczny byłoby całkiem na miejscu. Majestatyczność jest głównym źródłem zarówno zalet jak i wad filmu. Do tych pierwszych z całą pewnością zalicza się imponująca skala wydarzeń. Zaczyna się od nakręconej z rozmachem długiej sekwencji na Kryptonie. Jeżeli ktoś spodziewał się, że Russell Crowe zaliczył statyczną rolę polegającą na sadzeniu farmazonów poprzedzających wrzucenie niemowlaka do kosmicznej kołyski, to może się zdziwić. Gladiator w przeciągu kilkunastu minut zdąży postawić się dwóm przeciwstawnym siłom rządzącym, obić kilka mord, polatać na grzbiecie krzyżówki ważki z małym smokiem, zaliczyć kilka podskoków i zabawić się w nurkowanie.
niedziela, 9 czerwca 2013
ill Manors - recenzja
„ill Manors” jest debiutem pełnometrażowym brytyjskiego rapera występującego pod pseudonimem – Plan B. Oprócz rymowania, artysta, już pod własnym nazwiskiem - Ben Drew, para się również aktorstwem. Osoby obeznane ze współczesnym kinem brytyjskim, powinny go kojarzyć z filmów takich jak „Harry Brown”, „Adulthood” albo „The Sweeney”. Zanim przejdę do opisu filmu, warto wspomnieć kilka słów o tym jak doszło do jego realizacji, bo historia to zawiła, ale dość ciekawa, pokazująca twórczą determinację i kreatywność Bena.
sobota, 8 czerwca 2013
After Earth (1000 lat po Ziemi) - recenzja
Krytycy już podpisali wyrok, 12% na Rottentomatoes mówi za siebie (w tej chwili 17 recenzji pozytywnych przy 130 negatywnych), film "1000 lat po Ziemi" jest skończonym gniotem. Czy aby jednak na pewno...?
środa, 5 czerwca 2013
The Purge (Noc oczyszczenia) - recenzja
Wczoraj pisałem o najbłyskotliwszym scenariuszu zeszłego roku. Dzisiaj dla odmiany będzie silny pretendent do tytułu najgłupszego spośród tegorocznych premier. Pomysł wyjściowy w filmie „Noc Oczyszczenia” jest iście karkołomny w swym debilizmie. Otóż zakłada, że w przeciągu najbliższych dziewięciu lat Stany Zjednoczone wprowadzą prawo zezwalające na coroczny dzień dwunastogodzinnej totalnej samowolki na ulicach – gwałty, pobicia, morderstwa, co komu się zamarzy. Zero policji, zero pomocy ze strony pogotowia i straży pożarnej, służby porządkowe w stanie kilkunastogodzinnego zamrożenia. Scenarzysta stara się nam wmówić, że w związku z tym, przestępczość przez pozostała część roku spadnie do wartości marginalnej, bezrobocie zaniknie, kryzys finansowy się zakończy i nastąpi ogólna sielanka, miłość, przyjaźń, muzyka, God bless America.
wtorek, 4 czerwca 2013
Seven Psychopaths (7 psychopatów) - recenzja
Najbardziej błyskotliwy scenariusz filmowy zeszłego roku. Tak wiem, z grubej rury. To na ochłodę ostrzeżenie - jeżeli szukacie poważnego filmu sensacyjnego, to nie jest tytuł dla was. Martin McDonagh kocha sensację, ale jeszcze mocniej lubi z nią igrać. W poprzednim, znakomitym, „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” (cóż za debilnie przetłumaczony tytuł, nie dość, że było dokładnie odwrotnie, to do filmu pasował jak pięść do nosa), prosta historia o dwóch płatnych mordercach przerodziła się w oniryczną podróż do przeuroczej Brugii, zabarwioną dobrym humorem i przecudownymi mięsistymi dialogami, w których osiągnięto nową jakość przeklinania na ekranie.
niedziela, 2 czerwca 2013
Wanted - czyli jak zmaltretować dobry komiks
Jakiś czas temu dorwałem, za dosłownie kilka funtów, boxa z czterema adaptacjami komiksów na Blu-ray (Hellboy 2, Kick-Ass, Scott Pilgrim i Wanted). Oczywistym więc było, że pewnego sobotniego wieczora, przy szklaneczce whisky i misce popcornu, odpaliłem… najsłabszego z tej listy, „Wanted - Ścigani”. Wbrew pozorom, wybór nie był aż tak zaskakujący. Angielskojęzyczny debiut kazachskiego reżysera widziałem tylko raz, w okresie premiery kinowej i podobał mi się. Coś mnie urzekło w tej przerysowanej, surrealistycznej, epatującej przemocą i głupotą fabularną, zabawie z konwencją komiksu. Zakon płatnych zabójców mordujących ludzi wytypowanych przez krosno przeznaczenia, był pomysłem tak absurdalnie debilnym, że aż uroczym. Jak się jednak okazało, reżyserowi udało się mnie przekonać do tego filmu tylko raz. Tytuł nie zniósł próby czasu. Albo po prostu z niego wyrosłem.
sobota, 1 czerwca 2013
Przystanek INDIE: Perfect Sense, Magic Trip, Separado!
Tym razem bez przydługawej mowy wstępnej.
Odkurzyłem zalegające na twardym dysku notki o trzech filmach. Pierwszy pojawił
się w Polsce w normalnej kinowej dystrybucji. Obsada, jakby nie patrzeć,
gwiazdorska, ale to nazwiska, które od zawsze łączyły komercję z pobocznymi tytułami
niezależnymi. Tak jest w tym wypadku. O filmie kiedyś napiszę szerzej, bo
zasługuje na bardziej rozbudowaną recenzję, ale to dopiero po drugim seansie. Na
razie nie czuję się jeszcze na siłach, żeby ponownie się z nim mierzyć, po pierwszym razie poczułem się jakby reżyser przejechał po mnie walcem. Drugi
tytuł jest dokumentem, wesołym, szalonym, ale nie wyzbytym wartości poznawczych,
przybliża okres metamorfozy dawnych bitników, w hipisowskie komuny (chociaż sam Kessey mówił, że byli czymś pomiędzy, za młodzi na beat generation, za starzy na flower power). No i na
koniec, jako smaczek, najbardziej absurdalny tytuł, niekoniecznie
wart poszukiwań, ale nie zaszkodzi wiedzieć i o istnieniu tak odjechanych
projektów.