wtorek, 20 grudnia 2016

Freddy Krueger - ikona kina grozy



Freddy Krueger narodził się na długo przed tym, jak Wes Craven napisał pierwszą wersję scenariusza „Koszmaru z ulicy Wiązów”. W jakiś późny wieczór, pod koniec lat 40. ubiegłego wieku, gdzieś na amerykańskich przedmieściach, kilkuletni Wes wyjrzał przez okno swojego pokoju w jednopiętrowym domku jednorodzinnym. Na ulicy przed jego domem stał nieznajomy. Być może odpalał właśnie papierosa, może na kogoś czekał, albo spacerował wieczorem i akurat postanowił tam przystanąć. Zafascynował jednak małego Wesa, który wpatrywał się w niego z bezpiecznego azylu własnego pokoju. Nieznajomy najwyraźniej wyczuł na sobie czyjś wzrok, bo nagle obrócił się i spojrzał prosto w twarz małego chłopca. Niczym na filmie, dziecko wydało z siebie jęk przerażenia i zanurkowało w kierunku podłogi. Wes przez jakiś czas leżał przerażony na podłodze, zebrał się jednak w końcu na odwagę, podniósł do góry i ostrożnie wyjrzał przez okno. Dziwny nieznajomy czekał na niego. Wpatrywał się intensywnie w jego okno, czekając na pojawienie się w nim chłopca. Gdy go dostrzegł, zrobił groźna minę, wytrzeszczył oczy, obrócił się nagle i odszedł, znikając w mroku. Wes był przerażony.

niedziela, 11 grudnia 2016

Grindhouse: Death Proof - recenzja


Death Proof” był bolesnym doświadczeniem dla Quentina Tarantino, bo kiepski wynik finansowy uświadomił mu dobitnie, że widownia nie zawsze podąży ślepo w każdym kierunku, jaki postanowi on obrać i niektóre jego filmowe obsesje zwyczajnie nie mają szans na trafienie do publiczności masowej. Nigdy do końca nie rozumiałem, dlaczego ten projekt tak bardzo nie wypalił, bo przecież narzekają na niego nawet fani twórczości wygadanego reżysera. Problem filmu leżał chyba w tym, że nie był bliższy stylistyce „Planet Terror” (czyli drugiej połowie grindhouse’owego dyptyku), stanowiąc coś pośredniego pomiędzy pierwszym aktem taniego slashera, b-klasowym thrillerem, a samochodową rozpierduchą.

The Birth of a Nation (Narodziny narodu) - recenzja


Ogromne rozczarowanie. Od stycznia czekałem na możliwość zobaczenia tego filmu. Spodziewałem się, że zostanę zmiażdżony emocjonalnie, zamiast tego zostałem przytłoczony ogromnymi pokładami nudziarstwa. Obawiałem się, że kontrowersyjna przeszłość reżysera, o której było głośno kilka miesięcy temu, pogrzebie oskarowe szanse dobrego filmu. Dziś cieszę się, że dzięki temu unikniemy nagrodzenia przeciętnego filmu, który opowiada o ważnym temacie, a trzeba będzie przecież w przyszłym roku jakoś podratować sytuację po tegorocznej oskarowej drace.

czwartek, 8 grudnia 2016

Ninja Scroll - recenzja


Pamiętam dobrze moment, gdy doczekałem się pierwszego stałego łącza. W Polsce wciąż królował format VHS, a filmy na płytach oznaczały jakiegoś podłego DivXa od kolegi, który miał go nie wiadomo skąd, zazwyczaj od innego znajomego. Nie marudziło się, oglądało. Pierwszy kontakt z filmowymi X-menami zaliczyłem za sprawą paskudnej kamerówki, która chyba nawet nie zajmowała całego obrazu, a do tego na ekranie były napisy w jakimś azjatyckim języku. Obejrzałem. Twardy byłem.