Stosunkowo późno, bo bodajże w ostatniej klasie szkoły podstawowej (a było to jeszcze za czasów, gdy trwała osiem lat), dostałem swój pierwszy komputer. Wcześniej miałem kontakt z różnymi zabytkami elektroniki typu: Commodore 64, Schneider, Atari, Amiga, no i w końcu PC, ale było to u kolegów, kuzynów oraz w szkole. W domu miałem tylko Pegasusa i wiązał się z nim niemały dramat, bo zgodnie z ówczesną tradycją miałem go dostać od Chrzestnej z okazji Pierwszej Komunii. Całymi tygodniami planowałem z ekscytacją w co zagram najpierw, jakie gry pożyczę od kolegów, ile radochy będę mieć przy Contrze i Mario. Aż w końcu nastąpiło rzeczone święto, z podekscytowaniem rozpakowałem prezent i odkryłem pudło skrywające jakieś czarne ustrojstwo o czadowej nazwie Rambo. A raczej RAMBO. Pomimo obiecującej nazwy, rozczarowanie było ogromne, ale nie przeszkodziło mi to cisnąć na konsoli całymi tygodniami. Gier na niej było od cholery, bo miała wbudowane chyba z kilkaset pozycji (pudełko twierdziło, że 5556!) , większość była wprawdzie niegrywalnymi knotami, które nawet małego smarka głodnego elektronicznej rozrywki nie zdołałyby utrzymać przed ekranem, ale przy wielu tytułach spędziłem dużo godzin.
środa, 20 kwietnia 2016
piątek, 15 kwietnia 2016
Avatar 2, 3, 4, 5... - ambitna wizja, w której utonie James Cameron?
No nie wierzę. Jakiś czas temu 20th Century Fox odwołało datę premiery drugiej części „Avatara”, która była zaplanowana na grudzień przyszłego roku. Złośliwcy i poszukiwacze taniej sensacji oznajmili, że James Cameron boi się konkurowania z „Gwiezdnymi wojnami”. Taaa… Na trwającym właśnie CinemaCon reżyser oznajmił, że już nie kręci trzech sequeli naraz. Kręci cztery. Cz-te-ry. CZTERY. Bez jaj, cztery.
sobota, 9 kwietnia 2016
Hardcore Henry - recenzja
To zadziwiające, a zarazem fantastyczne, że ten film trafił do kin w normalnej dystrybucji. Zazwyczaj takie tytuły ogląda się na festiwalach filmowych w sekcjach z szalonymi produkcjami, które mają pokazy wieczorami, żeby widzowie się nieco rozluźnili po oglądaniu przez cały dzień ambitnego kina artystycznego. Kilka miesięcy później trafiają na DVD oraz strony z torrentami i rozpoczyna się ich prawdziwe życie, jako pozycji dla „wtajemniczonych”. No wiecie, tych tytułów, o których opowiada się kumplowi na przerwie w liceum, podczas nudnego wykładu na studiach albo parząc w firmowej stołówce darmową korpo-kawę. Zazwyczaj leci to jakoś tak: „o stary, ale wczoraj wieczorem obejrzałem zajebisty film...”.
niedziela, 3 kwietnia 2016
Marlon Brando - aktorskie seminarium pod okiem szalonego wykładowcy
Marlon Brando zrobił w życiu wiele szalonych rzeczy, długo można by je wymieniać, bo im bardziej był doświadczonym aktorem, tym dziwaczniejsze robiło się jego zachowanie. O kaprysach, szaleństwach i problematycznym charakterze jaki prezentował na kolejnych planach zdjęciowych (zwłaszcza „Wyspy doktora Moreau”) krążą już legendy. Mało jednak osób słyszało o jednym z najbardziej specyficznych projektów, jakie Marlon zainicjował już pod koniec życia, czyli seminarium aktorskim, które było kwintesencją „późnego Brando”.