Rzeźnia
numer pięć. Dawno już nie widziałem w multipleksie filmu tak
bezkompromisowego w ukazywaniu scen przemocy. Przemocy serwowanej z
kamienną twarzą, bez elementów pastiszu, humoru, mrugania do widza,
uciekania z kamerą w bok. Nie pozostawia się naszej wyobraźni za wiele
do roboty, ochłapy mięsa, ścięgien i krwi ciskane są nam praktycznie w
twarz. Umiłowanie, z jakim reżyser maltretuje swoich bohaterów,
ociera się o sadyzm. To już nie jest typowe slasherowe popisywanie się
rozpiętością pomysłów na kolejne brutalne zgony. Bohaterowie mają
cierpieć i to najlepiej w każdej minucie filmu.
środa, 29 maja 2013
poniedziałek, 27 maja 2013
Wild Bill - recenzja
, a następnie sięgających po humor i atrakcyjną formę, żeby
opowiedzieć o ludziach, którzy nawet w ciężkich sytuacjach życiowych nie tracą
pogody ducha.
niedziela, 26 maja 2013
The Hangover Part III (Kac Vegas 3) - recenzja
Todd Phillips odgrażał się, że jako swoiste „fuck you”, wymierzone
w malkontentów, wzorem drugiej części, znowu opowie tę samą historię, z lekką
korekcją szczegółów. Tak się jednak nie stało. „Kac Vegas 3” dopina fabułę
poprzednich dwóch części, ale jednocześnie jest tak od nich różna, jak to tylko
było możliwe. Wbrew tytułowi, nie ma już szalonej imprezy, kaca, amnezji,
zaginionego towarzysza, porwanego zwierzaka (jest za to żyrafa poddana dekapitacji
przy pomocy wiaduktu), Mike’a Tysona i oszpeconego na twarzy Stu. Nie ma nawet
już za bardzo formuły komedii. Zamiast tego mamy sensacyjną intrygę, narrację i
tempo wydarzeń typowe dla kina akcji, z dużą dawką humoru.
sobota, 25 maja 2013
Przystanek INDIE: Marina Abramović - artystka obecna
Jak dotąd, tematycznie, blog zdominowało kino głównego nurtu, kilka
blockbusterów, pozycje mainstreamowe, gatunkowo klarowne. Dziwnym nie
jest, piszę głównie o tym, co oglądam w kinie, a w pobliżu nie mam
niestety żadnego kina studyjnego. W związku z tym jestem niejako
„skazany” na filmy angielskojęzyczne (bywały wyjątki). Tragedii nie ma,
bo w tutejszych multipleksach puszczają tytuły, które w Polsce trafiłyby
do kin z „ambitniejszym” repertuarem, albo w ogóle ominęłyby
dystrybucję kinową. Tym niemniej czuję pewien niedosyt kina
europejsko-azjatyckiego. Każdego roku nadrabiam to jednak z nawiązką
podczas festiwalu Nowe Horyzonty, w którym uczestniczę od czasu
ostatniej edycji w Cieszynie.
poniedziałek, 20 maja 2013
The Fast and the Furious 6 (Szybcy i wściekli 6) - recenzja
Podoba mi się z jaką szczerością o serii F&F wypowiada się Vin Diesel. Bez ściemniania, mydlenia oczu i stosowania uników, mówi, że dopóki będą z tego odpowiednie zyski, to kolejne części „Szybkich i wściekłych” będą powstawały do oporu. Fair enough. Do niedawna miałbym to gdzieś, większość z poprzednich filmów widziałem z kilkuletnim poślizgiem. Dopiero na piątą część wybrałem się do kina i była to szczęśliwa decyzja, bo okazała się chyba najlepszym sequelem z piątką w tytule w historii kina. Porzucenie dresiarskiego klimatu nielegalnych wyścigów pstrokato stunningowanymi samochodami na rzecz heist movie okazało się strzałem w dziesiątkę i zaowocowało najlepszą odsłoną od czasu pierwszej części (a może i w ogóle). Dziwnym więc nie jest, że szóstka podąża tym torem.
niedziela, 19 maja 2013
The Great Gatsby (Wielki Gatsby) - recenzja
Fitzgerald na psychotropach? Chciałbym. Na to liczyłem. Moje oczekiwania nie do końca jednak zostały spełnione. Po pierwszych 30 minutach byłem zauroczony, od razu zacząłem planowanie kolejnego seansu. To na takiego Luhrmanna czekałem - przeestetyzowanego, szalonego, śmiało mieszającego stare z nowym, epatującego zabawą, kiczem, kolorami. W pierwszym akcie filmu rzadko korzysta ze stylistycznych hamulców, jest szampańska zabawa, alkohol lejący się strumieniami, konfetti sypiące się z ekranu, oślepiające fajerwerki, barwni ludzie uczestniczący w imprezie trwającej, zdawałoby się, 24 godziny na dobę. Najlepsze nawet party musi się jednak kiedyś skończyć, a gdy opadnie kurz, alkoholowe opary i ilość procentów we krwi, trzeba powrócić do szarej rzeczywistości.
piątek, 17 maja 2013
Olympus Has Fallen (Olimp w ogniu) - recenzja
Dzizas, ależ to głupie było. Zaczyna się od
kretyńskiego zawiązania akcji, rodem spod pióra nastoletniego
amerykańskiego absolwenta wakacyjnych kursów pisania scenariuszy
filmowych. Złe skośnookie siły wrogie atakują Biały Dom i biorą za zakładnika
Prezydenta oraz kilku innych notabli. Dziur logicznych, kretynizmów,
elementów już nie tyle przesadzonych, co zwyczajnie głupich, tutaj pod
dostatkiem. Później nie jest lepiej, fabuła prowadzi nas poprzez różne
drobne idiotyzmy, liczne motywy facepalmogenne, prosto ku pociesznemu w
swej głupkowatości finałowi. A po drodze mamy jeszcze bonusowo nieco
amerykańskiego patosu, powiewania flagą, kilka tragicznie złych efektów
komputerowych i odrobinę ckliwości. W tym roku zobaczymy jeszcze jeden
film o podobnej fabule i chociaż będzie to spod ręki Rolanda Emmericha, z
Channingiem Tatumem w roli Johna McClane, to i tak nie wierzę, że
zdołają zrobić coś głupszego od filmu Antoine’a Fuqua (wtf, przecież to
autor „Brooklyn’s Finest” i „Training Day”...).
czwartek, 16 maja 2013
Magazyn FILM - R.I.P.
Dzisiaj zapanowała stypa. Przynajmniej w polskim Internecie,
a konkretnie, wśród osób zainteresowanych kinem. Magazyn FILM, po 67 latach istnienia,
przestanie być wydawany. A ja się pytam – no i co z tego? Powiedzmy sobie
szczerze, to już od lat był wypalony, martwy produkt, bez pomysłu na siebie.
Większość komentujących podkreśla, jak bardzo ich to zasmuciło. To bardzo
ładnie, ale gdzie byli przez ostatnia lata? Kiedy ostatnio kupili jakiś numer?
Ilu z nich może się pochwalić regularną lekturą? Jak wielu znają ludzi,
zainteresowanych kinem, którzy co miesiąc biegali do kiosku po kolejny numer?
No właśnie…
środa, 15 maja 2013
The Host (Intruz) - recenzja
O
Świętopchełku, to jest o dwie klasy gorsze od moich najgorszych
przypuszczeń. Ok, oparte na podstawie literackich wypocin TEJ Stephenie
Meyer, co powinno robić za wystarczająco ostrzeżenie, no ale… jednak bez
świecących wampirów, bez medialnego cyrku i utalentowanych inaczej
młodych aktorów, a za to z Saoirse Ronan w głównej roli i Andrew
Niccolem za sterami. To mogło zaowocować czymś przynajmniej przyzwoitym. Dupa.
poniedziałek, 13 maja 2013
Welcome to the Punch - recenzja
Mówiłem
to już kilka razy i wygląda na to, że będę powtarzać coraz częściej i
głośniej – w kinie sensacyjnym (przynajmniej tym angielskojęzycznym, wszak nie należy lekceważyć Żabojadów i Skandynawów, o potężnym rynku azjatyckim już nie wspominając) karty rozdają obecnie Brytyjczycy. Nawet,
gdy trefnisie z Hollywood jakimś cudem zapomną o zatrudnieniu przy montażu osoby z padaczką, machną ręką na kategorię wiekową, wrzucając trochę golizny i
przekleństw, a klimatem spróbują nawiązać do klasyki kina noir z lat
70., to i tak zepsują to dennym scenariuszem i złożeniem filmu na barkach Marky Marka zwanego też na dzielni Sympatycznym Beztalenciem (a nawiązuję do „Broken City”).
niedziela, 12 maja 2013
A Fantastic Fear of Everything - recenzja
Czy zastanawialiście się kiedyś, co by powstało, gdyby David
Lynch naoglądał się za dużo Monty Pythona, napisał scenariusz osadzony w Anglii,
oddał go w ręce Polańskiego, który po nakręceniu połowy filmu przypomniał
sobie, że Wielka Brytania ma podpisaną umowę ekstradycyjną z USA, uciekł z planu
zdjęciowego, a kontynuacji projektu podjęliby się bracia Coen, przy okazji
prosząc Tima Burtona o dorzuceniu kilka scen z animacją poklatkową? Ja też nie.
Niejaki Crispian Mills natomiast nie tyle się zastanowił, ale wręcz postanowił
zrealizować symulację takiego projektu. Jak zadebiutować, to z przytupem. Mills
takim zupełnym anonimem bynajmniej nie jest. W latach 90. był liderem
psychodelicznego indie-rockowego zespołu Kula Shaker, którego każdy szanujący
się hipster powinien kojarzyć i udawać, że znudził się nimi jeszcze w
podstawówce.
sobota, 11 maja 2013
Trance (Trans) - recenzja
Jak
ja lubię takie filmy, pojawiają się praktycznie znikąd, bez wielomiesięcznej
kampanii promocyjnej, miliona telewizyjnych spotów i
kilkunastostronicowych artykułów w prasie. Po prostu ze dwa zwiastuny na
trzy miesiące przed premierą, ale za to na tyle obiecujące, że później ze zniecierpliwieniem wyczekuję rychłej premiery, czego nie mogę
powiedzieć o większości blockbusterów z ich rozbuchanymi kampaniami promocyjnymi.
Kapitan Tom Hanks vs. Piraci
Od wczoraj wszyscy przeżywają znakomity zwiastun „Gravity”. I
słusznie, bo to jak na razie murowany pewniak do tegorocznego TOP 5. Ja jednak nie
o tym chciałem. Podczas gdy oczy większości skierowane są ku gwiazdom, chyłkiem
po morzu przemyka inny obiecujący tytuł. Trailer „Captain Phillips” pojawił się w czwartek i jeśli mam być szczery, zupełnie go zignorowałem. Przewijając wieczorem newsy z całego dnia trafiłem kilka
razy na ten tytuł, za każdym razem ziewałem ze znużeniem. Nie próbowałem się wczytywać w
treść, zestawienia słowa kapitan z osobą Toma Hanksa było wystarczająco zniechęcające, czym prędzej więc przewijałem do następnej wiadomości. Dopiero następnego dnia skojarzyłem,
że jakiś czas temu magazyn Empire zamieścił zachęcający artykuł na jego temat.
czwartek, 9 maja 2013
Stoker - recenzja
Chan-wook Park to nazwisko, które powinien kojarzyć szanujący się miłośnik kina azjatyckiego. Trylogia zemsty (Pan Zemsta, Oldboy, Pani Zemsta) to jazda obowiązkowa dla każdego kinomana, któremu nie straszna twórczość skośnookich filmowców. "Jestem cyborgiem i to jest ok" warto zaliczyć chociażby dla sceny jodłowania po koreańsku. Fascynatom celuloidowego wampiryzmu nieobce zaś powinno być "Pragnienie", nawet, jeżeli okaże się tylko rozczarowującym eksperymentem.
Dead Man Down (Czas zemsty) - recenzja
Duński
reżyser, odpowiedzialny za szwedzką wersję „Dziewczyny z tatuażem”,
zrobił swój pierwszy angielskojęzyczny film, napisany przez
amerykańskiego scenarzystę, z Irlandczykiem w głównej roli wcielającego
się w Węgra. Kosmopolityzm, dziwko.
niedziela, 5 maja 2013
Iron Man 3 - recenzja
Whoa!
Ale fajne kino rozrywkowe. Nie wyczekiwałem tego filmu, był mi dość
obojętny, odczuwałem już lekkie znużenie postacią Tony’ego Starka.
Pewnie dlatego, że od czasu pierwszej części brał „gościnne występy” w
innych filmach z Downey’em Jr. Nie należało niedoceniać Shane’a Blacka,
oj nie należało.
The Place Beyond the Pines (Drugie oblicze) - recenzja
Dziwny film, wzbudzający ambiwalentne
odczucia. Gdyby go podzielić na segmenty, to każdy jeden oferowałby coś
dobrego. Są ciekawe, dobrze zagrane, niegłupie. Problem w tym, że nie
rozumiem, czemu je ze sobą spojono. Reżyser jakby nie mógł się
zdecydować, o czym chciał zrobić film, w efekcie wyszło, że o niczym.
Najpierw mamy historię o dorastaniu do roli rodzica wymieszaną z wątkiem
kryminalnym, to jednak zostaje z czasem porzucone na rzecz opowieści o
poczuciu winy, która następnie ewoluuje w historię o korupcji i
ostracyzmie społecznym. A później mamy skok o 15 lat do przodu i
przeżywamy bóle nastoletniego emo skonfliktowanego z całym światem. Parę
innych wątków jeszcze by się znalazło.
Przewodnik - czyli kim jestem i dlaczego zaśmiecam Internet kolejnym blogiem filmowym.
Co, jak i dlaczego?
Z zamiarem założenia bloga nosiłem się od dawna. Od lat
współtworzyłem stronę www.ofilmie.pl, na
której to stawiałem pierwsze poważne kroki w bawieniu się w recenzenta. Aż trudno
uwierzyć, że to już prawie dziewięć lat minęło, odkąd wypuściliśmy w świat
pierwszą wersję strony. Od tego czasu wiele się zmieniło, większość z ówcześnie
piszących, wykruszyła się, podobnie jak wielu innych, którzy dołączyli później.
Na dobrą sprawę, teksty na stronę obecnie tworzą już tylko dwie osoby. Jedna ma
tendencję do znikania na wiele miesięcy, co spowodowane jest życiowymi
zobowiązaniami (rodzina, praca, takie tam fanaberie obce osobom udzielającym
się internetowo w okresie licealno-studenckim). Drugą jestem ja i mam tendencję
do… niepublikowania niczego miesiącami. Nie będę zanudzał tłumaczeniami, więc
krótko: ideą stojącą za Ofilmie były treściwe recenzje, nie składające się z
dwóch akapitów na krzyż. Idea zacna, ale po przekroczeniu pewnego wieku nie
łatwo ją egzekwować. Przynajmniej mnie. Różne teksty potrafiły miesiącami leżeć
rozgrzebane na twardym dysku (i wiele wciąż leży).
Chęć do pisania jednak nie umarła, ewoluowała po prostu w
bardziej skondensowaną formę, którą od dwóch lat uskuteczniam na moim profilu
facebookowym, spamując krótkimi recenzjami nowości kinowych moich znajomych.
Proporcjonalnie do znikających limitów dopuszczalnej ilości znaków na fejsie
rozrastały się i moje krótkie notki, które od dawna bliższe były recenzjom, jak
niezobowiązującym wrzutom dla znajomych. Stąd też idea założenia bloga.
Kim jestem:
W zasadzie najważniejsze zostało już napisane.
Jestem gościem, który w pisanie o kinie bawi się od lat. W międzyczasie
ukończyłem dziennikarstwo, nie ma się jednak czym chwalić, równie dobre
przygotowanie do pracy w MacDonaldsie jak wiele innych kierunków humanistycznych.
Obecnie mieszkam w Wielkiej Brytanii, na zmywaku na szczęście nie robię, z
pracy jestem zadowolony, ale w wyuczonym zawodzie niestety nie pracuję. Obecna
lokalizacja daje mi możliwość oglądania wielu tytułów na kilka tygodni/miesięcy
nie tylko przed polską premierą, ale i nierzadko amerykańską. Oglądam dużo,
wręcz bardzo dużo, w zeszłym roku zaliczyłem grubo ponad 100 seansów kinowych.
Co tydzień zaliczam przynajmniej jeden film w kinie, co następnie próbuję
przekuć w słowa.
Czego możecie się spodziewać:
Zamysł jest taki, żeby opinie, którymi dotąd dzieliłem się z
nielicznymi, z okazjonalnym wykorzystywaniem ich na forach filmowych, były
udostępniane szerszemu gronu. Do wpisów na fejsie od samego początku starałem
się przykładać i nie robić ich na kolanie w pięć minut. Odpicowanymi bym ich
jednak nie nazwał. Od teraz o nowościach kinowych wciąż będę pisać w pierwszej
kolejności na Facebooka, a gdy teksty odleżą swoje -naście/dziesiąt godzin,
poprawię w nich ile zdołam, rozbuduję, jeżeli będzie taka możliwość i wrzucę tutaj. Jeżeli komuś
zależy na jak najszybszym zapoznaniu się z opinią o jakiejś premierze kinowej i
niestraszne mu, że pisana była „na gorąco”, ten śmiało może zasubskrybować mój profil, wpisy o filmach od dawna są ustawione jako publiczne.
Chęć pisania o nowościach kinowych nie była jednak jedynym
powodem założenia tego blogu. W zasadzie, to skupienie się na portalu społecznościowym tylko na premierach kinowych
było wynikiem nałożenia sobie limitu, co by nie zamęczyć znajomych tematyką
filmową. Na blogu będzie więc również miejsce dla opinii o filmach starszych,
refleksji około filmowych, esejów/felietonów traktujących o obecnych filmowych trendach i krótkich
notek na temat aktorów i reżyserów.
Uzupełnieniem działalności ma być jeszcze fanpage na Facebooku, który nie będzie jedynie propagandową tubą, reklamującą kolejne
wpisy na blogu. Zamierzam za jego pośrednictwem dzielić się z wami interesującymi
znaleziskami ze świata filmu, komentować co ciekawsze zwiastuny i wydarzenia,
oraz wrzucać głupawe filmiki z kotami. No dobra, koty może sobie jednak odpuszczę.
Niczego jednak nie mogę obiecać, w końcu jakoś trzeba zadbać o popularność w
sieci, aye?
Pomysły buzują w głowie, plany są ambitne, zapał duży. Czyli
jak w przypadku każdego startującego bloga. Co z tego wyniknie pokaże czas. Nie
da się ukryć, że nieco optymistycznie (niewykluczone, że naiwnie) zakładam, że
w ogóle są osoby, które zainteresuje, co mam do powiedzenia i raczą zaglądać na
tego bloga co jakiś czas. Z taką nadzieją startuję, a od tego czy okaże się
płonna czy wprost przeciwnie, będzie zależał ewentualny rozwój Kinofili i
częstotliwość aktualizacji. Tak więc czytajcie, zaglądajcie i jeżeli Wam się
spodoba, polecajcie znajomym. Każdy nowy czytelnik jest na wagę lajka, czy jakoś tak.