Gdyby Adam Małysz był masywny, urodził się Anglikiem, nie potrafiłby dobrze skakać na nartach i nie gustował w bułce z bananem to tak wyglądałaby jego filmowa biografia. No dobra, tak poważnie, to jedynym wspólnym mianownikiem jest wąs pod nosem i skakanie na nartach. Czyli, że Polacy pewnie i tak pokochają nowy film Dextera Fletchera.
wtorek, 29 marca 2016
poniedziałek, 28 marca 2016
10 Cloverfield Lane (Cloverfield Lane 10) - recenzja
Doceniam to, co zrobiono w przypadku tego filmu. W czasach, gdy pierwsze zwiastuny pokazuje się nawet i dwa lata przed premierą, a na pół roku przed nią, publikuje się materiał zdradzający ostatni akt filmu (tak, Batmanie i Supermanie, piję do was), nie sposób nie przyklasnąć twórcom takim, jak J.J. Abrams. Reżyserom, którzy z niemalże paranoidalną maniakalnością bronią wszelkich informacji na temat swoich produkcji, z troski o to, żeby widz odkrywał ich fabułę dopiero w sali kinowej. I znowu to zrobił. Świat jeszcze podniecał się siódmym epizodem - wyreżyserowanych przed niego - „Gwiezdnych Wojen”, gdy Abrams nagle wyciągnął „z kapelusza”, zwiastun kolejnego wyprodukowanego przez siebie filmu. Na trzy miesiące przed premierą. I to do tego sequel popularnego filmu sci-fi z ubiegłej dekady („Cloverfield” przetłumaczony u nas jako „Projekt: Monster”), o którym chyba nikt nie wiedział, że w ogóle powstaje. Ale czy aby rzeczywiście jest to sequel…?
czwartek, 24 marca 2016
Kim, do cholery, jest Alexander Skarsgård?
Przedwczoraj wrzuciłem na fanpage Kinofilii zabawne zdjęcie Alexandera Skarsgårda wręczającego autograf fance, która wpatruje się w przystojnego aktora z rozdziawioną buzią. Kilkoro czytelników przyznało, że nie kojarzy jego osoby. Zaskoczony nie byłem, od jakiegoś czasu zbierałem się do krótkiej notki na jego temat…
piątek, 18 marca 2016
Le grand bleu (Wielki błękit) - recenzja
Luc Besson od dzieciństwa zdawał się być skazany na życie w wodzie. Rodzicie byli instruktorami nurkowania, on sam przymierzał się natomiast do kariery biologa morskiego, jego specjalizacją miały być delfiny. Kres tym planom położył wypadek przy nurkowaniu, który na długie lata odciął go od morskich głębin. Znudzony szkolnymi zajęciami, bez możliwości doskonalenia się w tym, co chciał robić w życiu, poświęcił swój wolny czas innej pasji, kinematografii. Zaczął od pisania scenariuszy (jednocześnie robiąc za chłopca na posyłki na różnych planach filmowych). To właśnie wtedy, jako nastolatek, napisał pierwsze wersje „Wielkiego błękitu” oraz „Piątego elementu”. W tym pierwszym dał wyraz swojej wielkiej miłości do morza, co po latach zaowocowało jednym z najlepszych filmów w jego karierze.
niedziela, 6 marca 2016
London has fallen (Londyn w ogniu) - recenzja
Film godny pierwszej części. Równie głupi, nielogiczny i niedopracowany od strony technicznej, ale za to wciąż radośnie brutalny, upstrzony soczystymi bluzgami w dialogach oraz licznymi ironicznymi żartami, zdradzającymi brak kija w wiadomej części ciała reżysera. Znowu zaczyna się od piramidalnie głupiego zamachu terrorystycznego w pierwszym akcie, w którym twórcy chyba próbowali pokazać, że brytyjskie służby porządkowe należą do najbardziej nieudolnych na całym świecie. Premierzy, prezydenci i kanclerze najważniejszych państw, będący zresztą (chyba) niezamierzonymi parodiami swoich realnych odpowiedników, padają tutaj ofiarą serii zamachów dokonanych przez zbirów przebranych za brytyjską policję, pogotowie ratunkowe, a nawet przez gwardzistów królewskich. Jest to tak niedorzeczne, że aż zabawne, a raczej pocieszne, bo towarzyszą temu bardzo koślawie zrealizowane efekty komputerowe. Jeżeli wciąż prześladuje was w nocnych koszmarach walący się pomnik Waszyngtona z pierwszej części, który wyglądał jak przeciętny przerywnik filmowy z czasów Playstation 2, to wiedzcie, że teraz jest niewiele lepiej.
Sandman - czyli krótko o tym, jak to Hollywood nie rozumie komiksu Neila Gaimana.
Pod koniec roku 2013 ekscytację wzbudził news, jakoby Joseph Gordon-Levitt miał wystąpić, wyreżyserować oraz wyprodukować ekranizację „Sandmana”. Aktor miał błogosławieństwo autora wybitnego komiksu, Neila Gaimana, który zresztą miał zostać producentem wykonawczym. Nie wstrzymałem jednak oddechu. Ani przez moment nie uwierzyłem, że coś z tego wyjdzie. Za dobrze znam już historię ekranowego „Sandmana”, który powstaje w bólach od lat 90.