Ciężko się dziwić sceptycyzmowi Johna Wagnera, autora komiksowej serii „Judge Dredd”, gdy skontaktował się z nim scenarzysta Alex Garland. Planował on wyprodukować nową wersję ekranizacji Dredda, bliższą oryginałowi i w ścisłej współpracy z jej twórcą. Wagner już to kiedyś słyszał, wszakże kontrakt, który podpisał w latach 90., zapewniał mu prawo do zgłaszania uwag podczas realizacji „Sędziego Dredda” z Sylvesterem Stallone. W praktyce wyglądało to tak, że jednego wieczoru otrzymał telefon z Ameryki. Ktoś zaanonsował: „To jest twoja rozmowa konsultacyjna”. Wagner zaczął więc od razu mówić, zgłaszając różne uwagi, osoba po drugiej stronie słuchawki natychmiast się rozłączyła. Klasa.
niedziela, 26 czerwca 2016
niedziela, 12 czerwca 2016
The Right Stuff (Pierwszy krok w kosmos) - recenzja
„Pierwszy krok w kosmos”, wypuszczony do kin w roku 1983, jest już dość zapomnianą produkcją, co jest dość haniebne, zważywszy na jakość filmu i jego wartość merytoryczną. Postanowiłem więc zrobić dobry uczynek w niedzielne popołudnie i napisać krótko o dziele Philipa Kaufmana, żeby w ogóle zasygnalizować jego istnienie. Jeżeli znacie i lubicie, to chwała wam, idźcie i nauczajcie znajomych, bo zapewniam, że zdziwicie się jak wiele osób spojrzy zagubionym wzrokiem, gdy wspomnicie tytuł.
poniedziałek, 6 czerwca 2016
The Nice Guys - recenzja
Historia realizacji najnowszego filmu Shane’a Blacka ładnie obrazuje jak funkcjonuje Hollywood i ogólnie przemysł rozrywkowy. Napisany w 2001 roku scenariusz, pierwotnie miał być pilotem serialu zrealizowanego na zlecenie CBS. Nie wypaliło. Następnie projektem zainteresowało się HBO, ale i z tego nic nie wyszło, pomysł przerobiono więc na pełnometrażową fabułę i miał być następnym filmem Seana Penna, ale ten zażądał za dużo pieniędzy i sprawa znowu się posypała. Wszystko wskazywało na to, że tym razem na dobre, ale jakiś czas temu, podczas spotkania dotyczącego ewentualnej kontynuacji filmu „Długi pocałunek na dobranoc” (!), ktoś z zarządu New Line Cinema zapytał niezobowiązująco o „The Nice Guys”. I nagle „wszyscy” w L.A. zaczęli znowu mówić o filmie, w jakiś czwartek z Blackiem skontaktował się agent Russella Crowe, w poniedziałek Shane zamierzał już do niego lecieć, żeby porozmawiać o szczegółach projektu, a jeszcze w sobotę zadzwonił do niego agent Ryana Goslinga. Tym sposobem, martwy od dziesięciu lat projekt został powołany do życia w zaledwie kilka dni. Hollywood w pigułce.
niedziela, 5 czerwca 2016
Robocop - Holender, jego żona i rozmiar buta Petera Wellera.
Europejscy reżyserzy najczęściej emigrują do Hollywood w poszukiwaniu międzynarodowego sukcesu i ciężarówek pełnych pieniędzy. Paul Verhoeven przeprowadził się, bo nie miał innego wyjścia. W rodzimej Holandii podpadł większości branży filmowej i jego szanse na sfinansowanie tam kolejnego tytułu były znikome. Czym podpadł? Najprościej mówiąc: byciem Verhoevenem. Jego filmy nie dość, że były krwawe i zawierały odważne sceny seksu to jeszcze na dodatek cieszyły się ogromnym sukcesem kasowym. O zgrozo! Zazdrośni koledzy z branży nie mogli ścierpieć, że Paul demoralizuje społeczeństwo, a jego komercyjne „płytkie” filmy odnoszą sukces w kraju i na świecie. Utrudniali więc realizację kolejnych. W kraju, gdzie ponad połowa budżetu pochodziła od rządowych komisji, w których zasiadali wyżej wspomnieni, było to poważnym problemem. Na szczęście dla Verhoevena już od dawna był na celowniku Hollywood. Uwagę amerykańskiego przemysłu zwrócił dekadę wcześniej filmem „Tureckie owoce”, który był nominowany do Oskara. Wsiadł więc w końcu w samolot i poleciał do USA uzbrojony w scenariusz „Robocopa”.
piątek, 3 czerwca 2016
Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows (Wojownicze żółwie ninja: Wyjście z cienia) - recenzja
Gdybym miał dwanaście lat to pewnie oszalałbym na punkcie tego filmu. Krytykowanie nowego wcielenia Żółwi Ninja z perspektywy dorosłego odbiorcy, wytykanie im infantylizmów, głupotek fabularnych, pretekstowej historii, przewidywalnego finału oraz efekciarstwa i tandeciarstwa, ma tyle samo sensu, co marudzenie, że w „Szczękach” jest słabo zarysowany wątek obyczajowy. Przecież nic w tym filmie nawet przez moment nie udaje, że miał być czymś więcej jak „tylko” wysokobudżetową produkcją zrobioną z myślą o młodych chłopcach. A młodzi chłopcy chcą konkretu. Film ma być dynamiczny, zabawny, ma obfitować w pomysłowe sceny akcji, to nic, że ignorujące śladowy nawet realizm i zdrowy rozsądek, a bohaterowie powinni mieć do tego zróżnicowane charaktery, żeby każdy dzieciak znalazł „swojego żółwia”. I do cholery jest.