Jak co roku, na początku stycznia, zadałem sobie pytanie, na jakie filmy w nadchodzących kilkunastu miesiącach czekam najbardziej. Kilka dni spędzonych przy klawiaturze, dwóch ekranach i we własnej głowie, później, przychodzę z listą kilkunastu tytułów. Jak zwykle, nie jest to lista najgłośniejszych tegorocznych produkcji, ale subiektywna lista filmów które mam nadzieję, że zrobią na mnie największe wrażenie w tym roku i będą tymi ulubionymi. Filmy, które miały już premiery na zachodzie, albo podczas różnych festiwali filmowych, i czekają już tylko na polską dystrybucję, pomijam, bo skupiam się na tytułach, których jeszcze nigdzie nie pokazywano i stanowią w tej chwili ekscytującą tajemnicę. Część z tego możemy się ostatecznie nie doczekać w roku 2025, albo dostać jedynie w obiegu festiwalowym, ale starałem się wybierać tylko te filmy, które mają realne szanse na pojawienie się na świecie w tym roku. Jeżeli przy miesiącu jest znak zapytania to znaczy, że nie ogłoszono jeszcze oficjalnej daty premiery i tylko ją zgaduję w oparciu o to, które festiwale dotąd preferował dany twórca (maj to Cannes, a wrzesień to Wenecja lub Toronto).
„Havoc” (reż. Gareth Evans) – Tom Hardy w nowym filmie autora obu części „The Raid”. Główny bohater jest detektywem, który musi sobie wywalczyć drogę przez kryminalny półświatek żeby dotrzeć do porwanego syna polityka. Przy okazji odkryje skomplikowaną siatkę korupcji i spisków oplatających jego miasto. Brzmi jak nabuzowany Hardy wybijający zęby pod okiem Evansa. Wchodzę w to. W obsadzie jeszcze Forest Whitaker, Timothy Olyphant i Luis Guzmán. Film ma „wyjść niebawem” od dwóch lat, ale wszystko wskazuje na to, że w najbliższych miesiącach zimowo-wiosennych powinniśmy go rzeczywiście dostać. Możliwe, że Netflix najpierw pokaże go w Berlinie (luty) albo na SXSW (marzec) [Luty/Marzec?]
„Mickey 17” (reż. Bong Joon-Ho) – pierwszy film Bonga od czasu oszałamiającego sukcesu „Parasite” to następny przykład wielokrotnie przekładanej premiery. W tym kwartale powinniśmy się tego nareszcie doczekać, bo potwierdzono już, że film zostanie pokazany w Berlinie, a do normalnej dystrybucji kinowej trafi w marcu. Zwiastun jest bardzo obiecujący, ale mnie od kilkunastu lat wystarcza samo nazwisko Bonga, żeby wypatrywać premiery każdego jego kolejnego filmu. [Marzec]
„Hope” (reż. Na Hong-jin) – śledzę ten projekt od prawie dwóch lat. Na Hong-jin to autor trzech znakomitych koreańskich filmów: „W pogoni” (2008), „Morza Żółtego” (2010) i „Lamentu” (2016). Wszystkie gorąco polecam, zwłaszcza ten ostatni. „Hope” będzie jego pierwszym filmem angielskojęzycznym. Historia ma opowiedzieć o mieszkańcach odosobnionego portowego miasteczka, którzy dokonują tajemniczego odkrycia w efekcie czegoś muszą walczyć o przetrwanie. Będzie to sci-fi, a w obsadzie zobaczymy Michaela Fassbendera, Alicię Vikander, Taylor Russell i Hoyeon znaną z pierwszego sezonu „Squid Game”. Wszystkie wspomniane filmy miały premierę w Cannes więc zgaduję, że Na z nowym filmem znowu pojawi się na Lazurowym Wybrzeżu. [Maj?]
„Alpha” (reż. Julia Ducournau) – niezależnie od tego, co myślicie o „Titane”, zdobywcy Złotej Palmy sprzed kilku lat, w połączeniu z poprzednim filmem Ducournau, „Mięsem” (uwielbiam), pokazuje, że to niezwykle intrygująca i ekscytująca twórczyni, której karierę warto śledzić. „Alpha” ma być jej najbardziej osobistym filmem i (ponoć) opowiadać o nastoletniej dziewczynie, którą najbliższe otoczenie oskarża o bycie zainfekowaną jakąś nową chorobą i poddaje ostracyzmowi. Jeżeli Ducournau się wyrobi ze skończeniem filmu na czas to pewnie zobaczymy go w tegorocznym canneńskim konkursie głównym. [Maj?]
„Father, Mother, Sister, Brother” (reż. Jim Jarmusch) – Jarmusch powraca po długiej przerwie (sześć lat) z dramatem rodzinnym. W obsadzie Cate Blanchett, Adam Driver, Charlotte Rampling, Vicky Krieps i Tom Waits. Po nieudanym „Truposze nie umierają” może być już tylko lepiej. Przynajmniej taką mam nadzieję. [Maj?]
„Die, My Love” (reż. Lynne Ramsay) – rok temu wypatrywałem innego filmu Ramsay (autorki „Musimy porozmawiać o Kevinie” i „Nigdy cię tu nie było”), brzmiącego niezwykle ekscytująco „Polaris” (Joaquin Phoenix i Rooney Mara w osadzonej na Alasce, pod koniec XIX wieku, historii o fotografie lodowej natury spotykającego diabła), który ponoć miał być już wtedy nakręcony. Wygląda na to, że jednak nie było to prawdą, a „Polaris” wciąż jest na etapie przygotowań do realizacji, ale za to na pewno został już zrobiony „Die, My Love”, opowieść o matce zmagającej się z psychozą. W obsadzie Jennifer Lawrence, Robert Pattinson, LaKeith Stanfield, Nick Nolte i Sissy Spacek. [Maj?]
„Hot Spot” (reż. Agnieszka Smoczyńska) – źródła polskie mówią, że nowy film Smoczyńskiej będzie osadzony w niedalekiej przyszłości, źródła zachodnie wskazują na końcowe dekady tego stulecia, niebawem się okaże, co jest bliższe prawdy, ale na pewno będzie w tej historii tajemnicze morderstwo, społeczeństwo rządzone przez sztuczną inteligencję i grupa rebeliantów. W obsadzie Noomi Rapace. Prace na planie skończyły się w listopadzie ubiegłego roku i tak prawdę mówiąc to nie jestem pewny, czy film dostaniemy jeszcze w 2025. Zgaduję, że reżyserka chciałaby po raz kolejny pojawić się w Cannes i mam nadzieję, że w takim wypadku trafiłaby w końcu do konkursu głównego, bo zasłużyła na to (jeżeli oczywiście film utrzyma poziom poprzednich), ale nie wiem, czy jest to w ogóle realny termin do wyrobienia się z postprodukcją tego filmu. [Maj?]
„28 Years Later” (reż. Danny Boyle) – Boyle i Alex Garland wskrzeszają po latach serię, którą wspólnie stworzyli ponad 20 lat temu. Wskrzeszają z rozmachem, bo w postprodukcji jest już kolejny film, ale tam za kamerą siedział już Nia DaCosta, mający na koncie „The Marvels” i remake „Candymana”, więc nie będę raczej wypatrywał przyszłorocznej premiery „28 Years Later: The Bone Temple” ze wstrzymanym oddechem. Natomiast „28 Years Later” Boyle’a jestem bardzo ciekawy. Zwiastun jest ekstra. W obsadzie Aaron Taylor-Johnson, Jodie Comer, Ralph Fiennes, Jack O’Connell i Erin Kellyman. [Czerwiec]
„Superman” (reż. James Gunn) – czekam, bo James Gunn czuje kino superbohaterskie jak mało kto, zarówno w tej poważnej warstwie, nierzadko mrocznej i obarczonej ciężarem emocjonalnym, jak i głupkowatej, wesołej, bardzo radosnej, często po prostu łącząc je ze sobą w unikalny koktajl, jednocześnie majstrując do tego jedne z najlepszych scen akcji. [Lipiec]
„The Battle of Baktan Cross” (reż. Paul Thomas Anderson) – nowy film Andersona ma już od dłuższego czasu dokładną datę premiery (8 sierpnia), ale od kilku tygodni krążą plotki, że Warner zamierza ją przenieść na przyszły rok. Studio w tej chwili temu zaprzecza, więc trzymam się nadziei, że latem dostaniemy nowe dzieło tego wyśmienitego reżysera. O fabule niewiele wiadomo, ale ponoć będzie to dramat kryminalny luźno oparty na książce „Vineland” Thomasa Pynchona. Obsada rewelacyjna: Leonardo DiCaprio, Benicio Del Toro, Sean Penn, Regina Hall, Alana Haim. A, no i jeszcze raper Junglepussy, mam nadzieję, że trafi na plakat obok reszty tych znamienitych nazwisk. [Sierpień]
„Hamnet” (reż. Chloé Zhao) – po wielkim artystycznym sukcesie „Nomadland” będącego ukoronowaniem jej kilkuletniej drogi niezależnego filmowca i dość chłodno przyjętymi „Eternals” będącymi niezbyt udanym romansem z kinem rozrykowym, Zhao powraca do bliższych jej przyziemnych spraw i opowiada fikcyjną historię Williama (Paul Mescal) i Agnes (Jessie Buckley) Szekspirów zmagającymi się z żałobą po śmierci kilkunastoletniego syna, Hamneta (Jacobi Jupe), co stanie się inspiracją do stworzenia „Hamleta”. [Wrzesień?]
„Caught Stealing” (reż. Darren Aronofsky) - nowy film Aronofskyego brzmi jak coś z potencjałem na bycie fajnym kinem gangsterskim z barwną kolekcją wyrazistych postaci. W głównej roli Austin Butler jako niespełniony baseballista, obecnie barman i alkoholik, który trafia na celownik wielu niebezpiecznych osób po tym, jak dostaje od sąsiada kota na przechowanie. Zwierzak skrywa pewien skarb, którego poszukuje sadystyczny policjant, rosyjscy mafiozi, samoański płatny morderca i dwójka psychopatycznych braci biegających w skórzanych ciuchach. Akcja będzie osadzona w Nowym Jorku lat 90. W obsadzie jeszcze Matt Smith, Liev Schreiber, Zoë Kravitz, Vincent D’Onofrio i Regina King. Za scenariusz odpowiada Charlie Huston, który jest też autorem książkowego oryginału o tym samym tytule. [Wrzesień?]
„Bugonia” (reż. Yorgos Lanthimos) – na jedną rzecz można każdego roku liczyć przy układaniu tych list. Zawsze znajdzie się na niej nazwisko Lanthimosa, który niestrudzenie trzaska kolejne filmy w niewielkich odstępach czasowych. „Burgonia” to remake koreańskiej komedii sci-fi („Save the Green Planet!”). Lanthimos zapewne przyda temu swojego autorskiego, absurdalnego sznytu, a pomogą mu w tym znowu Emma Stone i Jesse Plemons. Film do kin trafi w listopadzie, a wcześniej pewnie pojawi się w Cannes lub Wenecji. [Listopad]
„Predator: Badlands” (reż. Dan Trachtenberg) – drugie podejście (po „Prey” z roku 2022) Trachtenberga do kosmicznych łowców. O fabule i obsadzie niczego jeszcze nie zdradzono oprócz tego, że tym razem skoczymy w przyszłość, a głównymi bohaterkami będą dwie siostry, odkrywające jakąś straszną prawdę o swojej przeszłości. W jedną z nich wcieliła się Elle Fanning. [Listopad]
„The Running Man” (reż. Edgar Wright) – jest to druga już adaptacja „Uciekiniera” Stephena Kinga, ale nie myślcie o tym, jak o kolejnym niepotrzebnym remake’u pociesznego akcyjniaka z lat 80., bo wersja z Arnoldem Schwarzeneggerem niewiele miała wspólnego z książkowym oryginałem. Jest tutaj przestrzeń dla zupełnie nowej i bardzo ciekawej historii, zwłaszcza w rękach Edgara Wrighta. W obsadzie Glen Powell, Colman Domingo, Josh Brolin, Katy O’Brian, Michael Cera, William H. Macy i Lee Pace. [Listopad]
„Eddington” (reż. Ari Aster) – współczesny western od A24 o parze, która utknęła w małym miasteczku w Nowym Meksyku podczas pandemii. Za dnia ciepłe i przyjemne miejsce wieczorami zamienia się w siedlisko zła. W obsadzie Joaquin Phoenix, Emma Stone, Pedro Pascal i Austin Butler. Aster dotąd nie wykazywał specjalnego zainteresowania europejskimi letnimi festiwalami więc być może film zostanie pokazany tylko w Toronto, albo po prostu trafi prosto do kin jakoś na przełomie jesieni i zimy. [Grudzień?]
„Avatar: Fire and Ash” (reż. James Cameron) – no dobra, nie czekam z jakimś specjalnym napięciem na kolejną odsłonę Avatara, ale też nie czekałem na te dwie poprzednie, a zawsze i tak kończyło się na tym, że podczas seansów pochłaniał mnie ten świat całkowicie. Jestem też ciekawy, czy dobra passa Camerona kiedyś się skończy i przy którejś z części nie zdoła przekroczyć bariery miliarda dolarów, co pewnie wykoleiłoby ten rozpędzony już pociąg kasowych przebojów z niebieskimi istotami. [Grudzień]
Jest oczywiście tego o wiele więcej, bo w tym roku powinniśmy dostać dwa filmy Richarda Linklatera. Jeden o realizacji „Do utraty tchu” Godarda („Nouvelle Vague”), a drugi o niedoszłym autorze słynnego scenicznego musicalu „Oklahoma!” („Blue Moon”). Niezmordowany Luca Guadagnino pracuje już nad postprodukcją kolejnego filmu („After the Hunt” z Andrew Garfieldem i Julią Roberts), z którym zapewne pojawi się w Wenecji. Bracia Safdie („Nieoszlifowane diamenty”) rozeszli się artystycznie i obaj zaprezentują swoje filmy w 2025. Jeden jest biografią sportowca („The Smashing Machine” z Dwaynem Johnsonem o mistrzu UFC i MMA), a drugi o… pingpongiście (Timothee Chalamet w „Marty Supreme”). Rian Johnson powróci z kolejną odsłoną serii A Knives Out Mystery („Wake Up Dead Man”). Osgood Perkins („Kod zła”) zrobił „Małpę” na podstawie krótkiego opowiadania Stephena Kinga. W Cannes pojawi się Joachim Trier („Najgorszy człowiek na świecie”) z kolejnym filmem w którym wystąpiła – odkryta przez niego dla świata - Renate Reinsve („Sentimental Value”). Jeżeli tylko wystarczy mu czasu to pewnie do Francji przyleci też Park Chan-wook z "No other choice". W kinach będzie też nowy film Alexa Garlanda („Warfare”) oparty na wspomnieniach weterana wojny w Iraku, który może być petardą na miarę „Black Hawk Down”, ale może też być tylko kolejnym filmem o wojnie w Iraku. Być może Terrence Malick skończy wreszcie kilkuletni proces montażu „The Way of the Wind”, a być może nie skończy, trzeba by zapytać wróżki. Oprócz tego jeszcze Wes Anderson, Paul Greengrass, David Lowrey („A Ghost Story”), Kornél Mundruczó („Cząstki kobiety”) i dwa różne filmy o Frankensteinie od Guillermo del Toro i Maggie Gyllenhaal.