Szukając czegoś w archiwum wpisów z fejsa, przypadkiem wpadłem na tekst poświęcony kulisom realizacji „Gangów Nowego Jorku”. Przypomniałem sobie, że kilka lat temu wrzuciłem kilka takich wpisów poświęconych twórczości Martina Scorsese, co było efektem lektury książki „Martin Scorsese: A Retrospective” Toma Shone’a (polecam). Szkoda, żeby to się marnowało w facebookowej próżni więc postanowiłem wykopać wszystkie wpisy, poprawić je, a następnie wrzucić na bloga. Dziś będzie o „Wagonie towarowym Bertha” oraz „Wściekłym Byku”, a kolejny tekst opowie o „Przylądku strachu” oraz wspomnianych „Gangach Nowego Jorku”.
Wagon towarowy Bertha
Na początku lat 70. Martin Scorsese przeniósł się do Los Angeles żeby być bliżej przemysłu filmowego. W L.A. wytrzymał tylko kilka lat, bo szybko doszedł do wniosku, że jego miejsce jest w ukochanym Nowym Jorku. W 1971 nie miał jeszcze żadnej pozycji w branży. Nakręcił kilka obiecujących krótkometrażówek, jeden przyzwoity film długometrażowy, w którym zadebiutował zresztą Harvey Keitel ("Kto puka do moich drzwi"), a następnie podjął się realizacji filmu na zlecenie ("The Honeymoon killers"), ale po dwóch tygodniach został zwolniony, więc gdy zaoferowano mu w L.A. pracę przy montażu dokumentu muzycznego "Medicine Ball Caravan" nie zastanawiał się długo nad przeprowadzką do Hollywood. Na miejscu od razu zaprzyjaźnił się z kilkoma innymi zdolnymi młodymi reżyserami (Francis Ford Coppola, Steven Spielberg, George Lucas, może któregoś kojarzycie) i dostał ofertę pracy od legendarnego producenta kina exploitation, Rogera Cormana.
Roger wręczył mu 200-stronicowy - a przy tym bardzo zwarty - scenariusz "Wagonu towarowego Bertha" i powiedział, że może go przerabiać do woli. Marty musiał się stosować tylko do jednej zasady: sceny rozbierane miały się pojawiać przynajmniej raz na piętnaście stron. Sama realizacja nie była już tak bezstresowa, bo Corman często pojawiał się na planie żeby upewnić się, że film zostanie zrealizowany w przewidzianym czasie. Pod koniec realizacji zażyczył sobie jeszcze nakręcenie niezaplanowanej sceny pościgu, którą Scorsese musiał wcisnąć w napięty grafik. Producent nad głową siedział mu także w studiu montażowym. Gotowa zmontowana wersja trwa 90 minut, surowa wersja była dłuższa o 30 minut. John Cassavetes po zobaczeniu tej drugiej (poproszony przez Scorsese) powiedział koledze po fachu, że zmarnował rok życia na nakręcenie gównianego filmu. Szybko uzupełnił, że w swoim gatunku jest to dobry film, ale reżyserzy jego klasy nie powinni trwonić talentu na takie produkcje. Młodemu koledze doradził żeby teraz energię poświęcił opowiedzeniu historii, która szczerze go interesuje. Marty wziął sobie radę do serca. Jego następnym filmem były "Ulice nędzy".
Wściekły Byk
Pod koniec lat 70. Martin Scorsese był wyniszczony zdrowotnie i wypalony zawodowo. Po ogromnym sukcesie artystycznym "Taksówkarza", który został nagrodzony Złotą Palmą w Cannes, reżyser nie miał pomysłu na siebie, a do tego był po uszy zanurzony w narkotykach i hedonistycznym trybie życia. Naglące terminy zmusiły go do rozpoczęcia realizacji "New York, New York" bez ukończonego scenariusza. Scenarzyści pracowali nad fabułą praktycznie do ostatniego dnia produkcji. Liza Minnelli i Robert De Niro zaczęli w końcu improwizować dialogi, a Scorsese był zbyt odurzony narkotykami żeby zapanować w pełni nad tym bałaganem. Film okazał się klęską finansową i zarobił zaledwie 16 milionów dolarów.
Scorsese był zmęczony reżyserią i przekonany o tym, że się już wypalił jako twórca filmowy. Gdy wiec De Niro kolejny raz zgłosił się do niego z propozycją realizacji "Wściekłego byka", do czego namawiał go od lat, reżyser znowu odmówił. Uważał, że kolejny wspólny projekt nie jest dobrym pomysłem i powinni od siebie odpocząć. Aktor się jednak nie poddawał i po jakimś czasie reżyser zmienił zdanie. Scorsese dostrzegł interesującą paralelę pomiędzy autodestruktywną naturą głównego bohatera, a własnym trybem życia. Martin był przekonany, że nie dożyje do czterdziestki, a "Wściekły byk" będzie ostatnim filmem w jego karierze. Drogą autodestrukcji poszedł również De Niro, który dla roli przytył prawie czterdzieści kilo - skoczył z wagi ok. 65kg na poziom bliski 100kg. Zanim do tego jednak doszło, odbył roczny trening z samym LaMottą i okazał się w tym na tyle dobry, że bokser zorganizował mu trzy profesjonalne walki pod pseudonimem, z czego dwie zdołał nawet wygrać. Cały ten trud opłacił się aktorowi, bo zaowocował drugim (i jak na razie ostatnim w karierze) wygranym Oskarem.
Co ciekawe, na czarno-białą formę reżyser zdecydował się ze względu na czerwone rękawice bokserskie, które nie podobały mu się wizualnie.
„Przed realizacją poszedłem na dwa mecze bokserskie, pięć rund pomiędzy nieznanymi bokserami. Pierwszego wieczoru, pomimo tego, że siedziałem daleko od ringu, widziałem gąbkę czerwoną od krwi, i to właśnie wtedy film zaczął nabierać kształtu. Następnym razem siedziałem o wiele bliżej i widziałem krew ściekającą z lin. Pomyślałem sobie, że to z całą pewnością nie ma nic wspólnego z żadnym sportem”.
Ciąg dalszy nastąpi…