wtorek, 30 grudnia 2014

Unbroken (Niezłomny) - recenzja


To zadziwiające jak często niebanalne życiowe historie po przepuszczeniu przez hollywoodzkie tryby zostają przemielone i wydalone w postaci kolejnej banalnej biografii. Niesamowita historia Louisa Zamperini wydaje się mieć wszystko co potrzebne, żeby zaciekawić odbiorcę. Amerykanin uczestniczył w olimpiadzie zorganizowanej w faszystowskich Niemczech, był bombardierem latającym nad terenem Japonii, rozbił się na środku oceanu i dryfował bez jedzenia oraz picia przez 47 dni, jednego z atakujących go rekinów "poczęstował" pięścią, a później resztę wojny spędził w japońskim obozie jenieckim, gdzie okrutnie się nad nim znęcano.

wtorek, 23 grudnia 2014

The Hobbit: The Battle of the Five Armies (Hobbit: Bitwa Pięciu Armii) - recenzja


Kolejny rok dobiega końca, kolejne święta przed nami, kolejna odsłona "Hobbita" w kinach, kolejny raz ten sam problem z oceną filmu. Chociaż nie, problem odrobinę ewoluował. O ile pierwsza odsłona broniła się zauważalną miłością reżysera do materiału źródłowego, a druga część rozbudowywała w ciekawy sposób filmową tolkienowską rzeczywistość, tak nic już nie broni decyzji o rozwleczeniu finałowej książkowej bitwy do formy ponad dwugodzinnego filmu. No niestety, jest to zrobione na siłę i Peter Jackson nie zdołał tego zatuszować.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Get on Up - recenzja


To będzie interesujący sezon nagród filmowych. Przynajmniej w kategoriach aktorskich. Wyścig po Oscara się jeszcze nie zaczął, "przeciętny" obserwator nie wszystkich faworytów miał już okazję poznać (wyśmienity Steve Carell w "Foxcatcher"), o innych zapewne usłyszy dopiero po ogłoszeniu nominacji (wybitny Timothy Spall w "Mr. Turner"), kilka innych nazwisk może nas jeszcze zaskoczyć, ale już znam przynajmniej kilku aktorów, którzy zasługują na statuetkę. Właśnie odkryłem kolejnego. Chadwick Boseman, zapamiętajcie sobie to nazwisko, w najbliższych latach będzie o nim głośno.

wtorek, 4 listopada 2014

'71 - recenzja


Belfast z początku lat 70. był praktycznie strefą wojny, miejscem rozerwanym konfliktem pomiędzy katolikami i protestantami. Ulice miasta wielokrotnie spływały krwią, odgłos wystrzału nikogo nie dziwił, podobnie jak i widok "rozkwitającego" ognistego kwiatu z rozbitego koktajlu mołotowa oraz kolejnych eksplozji ładunków wybuchowych (składanych chałupniczo w piwnicach, domach i na zapleczach pubów). Osobie z zewnątrz ciężko byłoby się w całej sytuacji odnaleźć, bo konflikt miał źródła sięgające kilkuset lat wstecz i posiadał wiele oblicz. Nie mniej istotnym od religijnego był przecież ten polityczny, bo wszystko rozbijało się o nastawienie do Brytyjczyków. Generalnie nikt za nimi nie przepadał, ciężko kochać obcych urzędujących na nie swoim podwórku, ale już odbiór ich obecności (i wpływów) w Irlandii był różny. Jedni uważali ich za okupantów, których należy siłą usunąć z kraju, inni za przyjaciół (a raczej przydatnych znajomych) i nawoływali do życia z nimi w symbiozie. W środek tego historyczno-polityczno-religijnego bałaganu zostaje rzucony widz, który obserwuje osobę spełniającą wszelkie kryteria do zostania najbardziej znienawidzoną (i pechową) personą w mieście - młodego, samotnego brytyjskiego żołnierza, zagubionego w Belfaście, rannego, pozbawionego uzbrojenia, przerażonego, nie wiedzącego komu może zaufać.

niedziela, 2 listopada 2014

Nightcrawler (Wolny strzelec) - recenzja


Gdybyśmy żyli na sprawiedliwym świecie, to ten film zyskałby dużo rozgłosu w nadchodzącym sezonie nagród filmowych, a Jake Gyllenhall zgarnąłby przynajmniej kilka nominacji aktorskich w kategoriach pierwszoplanowych. Niestety jest bardziej prawdopodobne, że "Wolny strzelec" zbierze bogatą kolekcję pozytywnych recenzji ale pozostanie raczej niezauważony przez różne nagradzające gremia. Tym ważniejsze jest więc nagłaśnianie tego intrygującego tytułu.

piątek, 24 października 2014

Turtle Power: The definitive history of the Teenage Mutant Ninja Turtles - recenzja


Jak widać nie bawiono się tutaj w niedomówienia, tytuł dokumentu mówi o nim w zasadzie wszystko co musimy wiedzieć. Niedawno w kinach gościliśmy Turtlesów w odświeżonej formie, z wyjątkiem okazjonalnych kilkusekundowych kadrów, ignoruje się jednak tutaj istnienie tegorocznego filmu (podobnie zresztą potraktowano animowany komputerowo film z roku 2007). Intencją twórców było raczej przybliżenie początków trzydziestoletniej (!) historii popkulturowego fenomenu, który zrodził się jako żartobliwy niezależny komiks naigrywający się z głupotek mainstreamowych historii superbohaterskich, szybko jednak podbił serca komiksiarzy, a następnie młodocianej klienteli rynku zabawek, zdominował ramówkę telewizyjną (w USA animowany serial emitowano przez siedem dni w tygodniu) oraz ekrany kin. Chyba każdy chłopiec dorastający w latach 90. zaliczył fascynację Wojowniczymi Żółwiami Ninja, był to fenomen, który w zatrważającym tempie rozprzestrzenił się po całym globie.

niedziela, 5 października 2014

Gone Girl (Zaginiona dziewczyna) - recenzja


Próba zrecenzowania nowego filmu Davida Fichera bez zapuszczania się na grząski teren spoilerów fabularnych jest zadaniem trudnym. O przewrotkach fabularnych nie chcę za wiele pisać, żeby nikomu nie psuć seansu, ale tym samym znacząco muszę ograniczyć przepływ myśli i emocji jakie wywołuje bogata w treść fabuła. Bo twisty niejako definiują "Zaginioną dziewczynę", nie robią tego jednak dla czystego efektu zaskoczenia odbiorcy, nie mają na celu przedstawieniu historii w zaskakująco nowym kontekście, jak w "Podziemnym kręgu", czy też zaszokować bezceremonialną dobitnością postawienia kropki nad i jaką osiągnięto dzięki zawartości pudełka w "Siedem".

piątek, 19 września 2014

Pearl Harbor - recenzja


Film, od którego tak w zasadzie nazwisko Michaela Bay'a zaczęło się kojarzyć ze wszystkim co najgorsze we współczesnych blockbusterach ("Armageddon" można było jeszcze uznać za pojedynczą wpadkę). Powtórzony po 13 latach (!) okazuje się być... całkiem niezłym filmem. To dość smutne podsumowanie poziomu wysokobudżetowego kina ostatnich lat, ale jeżeli chodzi o poziom zainteresowania historią, zaangażowania emocjonalnego i zachwytu walorami technicznymi, to w swoich najlepszych momentach film Bay'a bije na głowę przerażającą ilość przebojów kinowych z ostatnich lat. Scena nalotu na Pearl Harbor to mała perełka, znakomita technicznie, zachwycająca wizualnie i choreograficznie. Kamera śledząca lot zrzuconej bomby, samoloty pikujące pomiędzy okrętami, a nawet zwykłe wybuchy, to wszystko, na co zazwyczaj spoglądam już w kinie ze znużeniem, tutaj autentycznie zachwyca, bo zrobione jest czytelnie, starannie, z sercem, nie tylko nie jest odbite od zużytego do bólu wzorca, ale wręcz wyznaczające standardy na przyszłe lata. Miód.

poniedziałek, 15 września 2014

The Guest - recenzja


David to sympatyczny młody człowiek. Po zwolnieniu ze służby od razu udaje się w odwiedziny do rodziny tragicznie zmarłego kolegi z wojska. Nienagannymi manierami, urokiem osobistym i imponującą pewnością siebie, szybko wkrada się w łaski domowników. Oferuje otuchę pogrążonej w żałobie kobiecie, zapewnia towarzystwo do kielicha dla jej męża, staje się idolem ich młodszego syna, któremu pomaga rozprawić się z prześladującymi go szkolnymi chuliganami, a córce zapewnia towarzystwo w nocnych eskapadach oraz przyprawia o rumieniec paradowaniem z odsłoniętym torsem i prężeniem nienagannej muskulatury. David jest więc wymarzonym gościem, pomaga uporządkować życie rodzinne, wyprowadza pogrążonych w żałobie i zagubionych życiowo domowników na prostą drogę, jest kumplem, wsparciem, mentorem, ostoją, zimnokrwistym psychopatycznym mordercą. Wait, what...?

środa, 3 września 2014

Sin City: A dame to kill for (Sin City 2: Damulka warta grzechu) - recenzja


Od premiery filmu "Sin City" minęło już prawie dziesięć lat. Plotki o rychłej realizacji kontynuacji pojawiały się regularnie od przynajmniej ośmiu lat. Problemy z budżetem, innymi zobowiązaniami zawodowymi Rodrigueza oraz trudność zebrania w tym samym czasie na planie filmowym gwiazdorskiej obsady z poprzedniego filmu, wstrzymywały jednak ciągle pracę nad sequelem. Mogłoby się więc wydawać, że tyle czasu powinno wystarczyć na dopracowanie przynajmniej fabuły filmu. Otóż nie. "Sin City 2: Damulka warta grzechu" sprawia wrażenie kontynuacji skleconej w dużym pośpiechu na kolanie.

poniedziałek, 28 lipca 2014

The Purge: Anarchy (Noc oczyszczenia: Anarchia) - recenzja


Sequel najgłupszego filmu zeszłego roku. Reżyser (a zarazem scenarzysta) James DeMonaco zaczął od karkołomnie debilnego pomysłu wyjściowego i za punkt honoru postawił sobie przebijanie tego kolejnymi kretynizmami fabularnymi. Z filmem już się dawno temu rozprawiłem na blogu, więc zainteresowanych zapraszam do lektury: KLIK

sobota, 26 lipca 2014

Boyhood - recenzja



Gdy wczoraj wieczorem wróciłem do domu z nowego filmu Linklatera, pierwsze co zrobiłem, to nalałem sobie whiskey. Reakcja u mnie nieczęsta. Nieczęsto jednak ma się styczność z takimi filmami. Reżyser, Richard Linklater, postawił 12 lat temu przed kamerą sześcioletniego chłopca i następnie co roku go odwiedzał, żeby kontynuować wyjątkową historię o dojrzewaniu. Efekt: jedyna w swoim rodzaju podróż przez czyjeś życie.

piątek, 11 lipca 2014

Transformers: Age of extinction (Transformers: Wiek zagłady) - recenzja


Wydawać by się mogło, że trzy filmy to aż nadto, żeby pewnych rzeczy się nauczyć. Otóż nie, duża ilość komentujących wciąż wydaje się być rozczarowana, że Michael Bay po raz czwarty zrobił film skierowany do dziecięcej widowni, bazujący na zabawkach dla małych chłopców i promujący przy okazji nowe modele tychże zabawek. Szok. Sam fanem serii nie jestem, po wyjściu z kina z dobijająco złej dwójki obiecałem sobie (to samo zrobił zresztą kolega, który ze mną wtedy był) nigdy więcej nie marnować czasu na wypady do kina na kolejne filmowe ścierwa autorstwa Bay'a. Słowa niedotrzymałem, w zwiastunie trójki na tyle spodobała mi się scena na księżycu, że po prostu musiałem ją zobaczyć na dużym ekranie (i w 3D, a co!), licząc się z tym, że przez resztę filmu się wynudzę albo nadwyręże gałki od wymownego przewraczania nimi. Byłem więc nieco zaskoczony, gdy okazało się, że film (na swój sposób) mi się spodobał.

wtorek, 15 kwietnia 2014

The Raid 2: Berandal - recenzja



Raid” był małym objawieniem roku 2012. Nakręcony przez Walijczyka w Indonezji za garść ziemniaków (1.1 miliona dolarów nie wystarczyłoby Jamesowi Cameronowi nawet na zakup statywu do kamery) przypuścił ostry szturm na sale kinowe i wbił w fotele kinowe nielicznych szczęściarzy, którzy podarowali mu szansę. Gareth Evans postawił na konkrety: zebrał na planie utalentowanych skośnookich rębajłów ćwiczących się w wymachiwaniu kończynami odkąd pierwszy raz w życiu stanęli o własnych siłach na nogi, ładnie ich sfotografował, dorzucił wpadającą w ucho elektroniczną muzę i pretekstową fabułkę, a całość doprawił eksplozją pękających kości, nosów i kilkoma galonami krwi. Film trochę niedomagał od strony emocjonalnej, ale jako wysokooktanowe kino akcji sprawdzał się pierwszorzędnie. „Raid” nie zarobił zawrotnej sumy pieniędzy, ale zrobił wokół siebie dość szumu, żeby na realizację sequela reżyser zdołał zebrać czterokrotnie wyższy budżet.

sobota, 5 kwietnia 2014

Captain America: The Winter Soldier (Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz) - recenzja


Ostatni marvelowski film, „Thor: Mroczny świat”, okazał się być lekkim rozczarowaniem. Poprawnym, mało oryginalnym, przewidywalnym, szybko ulatującym z głowy blockbusterem, jakich wiele. Zdecydowanie jeden z najsłabszych tytułów powiązanych z „The Avengers”. Jak dobrze więc, że ich najnowszy film, „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz”, jest jednym z najlepszych jakie zrobili.

niedziela, 23 marca 2014

Starred Up - recenzja


Pierwsze minuty „Starred Up” pokazują nam wszystko co powinniśmy wiedzieć o filmie i jego bohaterze. Główna postać, młodociany Eric, zostaje przywieziony do zakładu karnego dla dorosłych. Widać, że zwyczaje i nakazy panującego w tego typu miejscach nie są dla niego niczym nowym. Cierpliwie, w milczeniu, przechodzi pozbawiający godności proces inspekcji osobistej poprzedzającej transfer na teren zakładu, a po zostaniu ulokowanym w pojedynczej celi nie traci czasu i natychmiast zabiera się za zrobienie broni przy pomocy zapalniczki, szczoteczki do zębów i maszynki do golenia, którą następnie chowa w sprytnie zdemontowanej lampie. Na użycie przez niego ostrego narzędzia przyjdzie nam trochę poczekać, ale brutalną naturę ujawni jeszcze pierwszego dnia, gdy pobije do nieprzytomności innego więźnia, wda się w efekcie w morderczą bitwę ze strażnikami, a na koniec wgryzie się jednemu z nich w przyrodzenie. Tak, pierwsze minuty mówią o bohaterze wszystko: pozorny spokój, skupienie i posłuszeństwo, a przy tym stała troska o zachowanie „twarzy”, ale pod powierzchnią ogromne pokłady furii, które w przypadku eksplozji uderzają z siłą huraganu.

niedziela, 16 marca 2014

Need for Speed - recenzja


Gdyby dobre chęci mogły działać cuda, „Need for Speed” byłby kultowym filmem. Reżyser Scott Waugh i ekipa realizacyjna wypowiadali się przez ostatnie miesiące z takim entuzjazmem, kreśląc z przekonaniem - pełną superlatyw - wizję filmu stawiającego nacisk na tradycyjne efekty specjalne, rezygnującego ze wspomagania się komputerowymi fajerwerkami na rzecz poczciwej kaskaderki i gumy palonej na asfalcie, że może i nawet uwierzyłbym im, gdybym tylko nie miał kontaktu ze zwiastunami. Reżyser chyba nawdychał się na planie zbyt dużej dawki spalin, bo pozwalał sobie na porównywanie filmu z klasykami z lat 70., Aarona Paula określając mianem nowego Steve’a McQueena. Najwyraźniej głęboko w to wierzył, bo w filmie zamieścił nawet scenę z „Bullita”.

niedziela, 9 marca 2014

The Grand Budapest Hotel - list do Wesa Andersona


Drogi Wesie!

Przepraszam, że tak długo milczałem, ale jakoś nie miałem natchnienia do pisania i zanim się zorientowałem, minęły już prawie dwa lata od dnia, jak opowiedziałeś mi historię neurotycznego chłopca i jego dziewczyny. Tak na marginesie, powtórzę raz jeszcze - wspaniały film, muszę do niego kiedyś wrócić. Anyway, nie pisałem wcześniej, bo świat nie stoi w miejscu, a opowieściami zasypywali mnie inni twórcy (jeżeli jeszcze nie widziałeś, Joel i Ethan znowu pokazali klasę, polecam!), nie patrzyłem więc wstecz, krążyłem po świecie, poznawałem innych bajarzy i wypatrywałem nowych ciekawych historii. Nie zapomniałem jednak o Tobie, o nie, śledziłem co robisz i nie uszło mojej uwadze, że otworzyłeś hotel. I to nie jakiś tam podrzędny motelik, tylko hotel, a wręcz hotelisko, a jego nazwa idzie w parze z prezencją. Grand Budapest Hotel. Mmm, soczyste, potężne, wzniosłe. Chylę czoła.

sobota, 8 marca 2014

300: Rise of an Empire (300: Początek imperium) - recenzja


Na „300” Zacka Snydera można kręcić nosem, ale trzeba mu oddać, że nakręcił film kompletny. Energetyczną, buzującą testosteronem, epatującą kultem męskiej siły, a do tego konsekwentną od strony formalnej, laurkę dla spartan. Wszystko w tym filmie było podporządkowane chęci złożenia pokłonu starożytnym grekom hartującym od dziecka ciało i umysł w celu stworzenia armii wybitnych żołnierzy. Z tytułami kompletnymi jest ten problem, że kiepsko się nadają jako fundament pod ewentualny sequel. A jednak dostrzegałem pewną nadzieję dla filmu „300: Początek imperium”…

poniedziałek, 3 marca 2014

Historie Nie(d)opowiedziane: Pamięć absolutna, czyli dlaczego David Cronenberg nie nakręcił filmu.

W kwietniu roku 1966, Robert Shusett, przyszły współscenarzysta (i producent wykonawczy) filmu „Obcy – Ósmy pasażer Nostromo”, przeglądając najnowszy numer The Magazine of Fantasy and Science Fiction, natrafił na przyciągające uwagę dwudziestokilkustronicowe opowiadanie „Przypomnimy to panu hurtowo”. Napisane przez nieznanego i klepiącego biedę autora pulpowych historii, Philipa K. Dicka. Historia opowiadała o pogardzanym sprzedawcy, Douglasie Quailu, który pewnego dnia postanawia skorzystać z usług oferowanych przez Rekall, Inc., firmę zajmującą się implantacją fałszywych wspomnień. Quail zapisuje sobie w pamięci przygodę na Marsie, gdzie jako tajny agent został wysłany ze specjalną misją. Manipulacja z pamięcią odkrywa jednak niespodziewane fakty o samym Quailu. Okazuje się, że w niedalekiej przeszłości naprawdę był tajnym agentem i brał udział w misji na Marsie. To jednak nie wszystko, Quail okazuje się być osobą odpowiedzialną za los całej ludzkości, jego głowa skrywa bowiem jeszcze kolejną tajemnicę, w chwili gdy bohater umrze, ma się rozpocząć inwazja kosmitów. Ta niecodzienna zależność związana jest z umową, jaką podjął z ufoludkami w dzieciństwie.

wtorek, 25 lutego 2014

Heroes Reborn - akcja reanimacja


Ulubionym kłamstewkiem, jakim stacje telewizyjne karmiły w ubiegłej dekadzie fanów nierentownych seriali, które postanowiono nagle zakończyć, była obietnica dopowiedzenia pewnego dnia historii w formie pełnometrażowego filmu albo mini-sezonu. Zazwyczaj kończyło się na czczych obietnicach lub kontynuowaniu opowieści w formie komiksowej („Firefly”, „Jericho”). "Jericho" jest zapewne wskazywane obecnie na obradach różnych zarządów jako wzorcowy przykład tego, że nie należy ulegać prośbom zagorzałych fanów. Po głośnych protestach, jakie miały miejsce w Internecie po skasowaniu serialu i niepodjęciu się realizacji drugiego sezonu (pierwszy oczywiście zakończono cliffhangerem), widzowie zawrzeli. Złapali za (cyfrowe) widły i ruszyli do boju. Najpiękniejszym momentem ich kampanii sprzeciwu, było wysłanie do siedziby CBS dwudziestu ton orzechów, co było nawiązaniem do historycznego cytatu generała Anthony’ego McAuliffe’a z drugiej wojny światowej, sparafrazowanego w finałowym odcinku pierwszego sezonu. Stacja oszołomiona rozmachem (i kreatywnością) kampanii przeprowadzonej przez fanów, postanowiła podarować serialowi szansę. Podeszła jednak do tematu ostrożnie i zrealizowała drugi sezon w formie zaledwie siedmiu odcinków, z możliwością dalszej kontynuacji, jeżeli „Jericho” będzie cieszyło się większym zainteresowaniem, niż to miało miejsce przy okazji pierwszego sezonu. Historia nie miała szczęśliwego zakończenia, drugi sezon ruszył z najniższymi notowaniami w historii serialu, co uległo niewielkiemu polepszeniu po trzech pierwszych odcinkach. Tytuł ponownie więc zawieszono, przebąkując przy okazji o dokończeniu historii w pełnometrażowym filmie. W to już chyba jednak mało kto wierzył, tego typu zapewnienia słyszano już wiele razy…

niedziela, 9 lutego 2014

Lone Survivor (Ocalony) - recenzja


O morderczym treningu jaki przechodzą rekruci specjalnych sił amerykańskiej marynarki wojennej (Navy Seals) krążą legendy. Peter Berg nawiązuje do tego już w pierwszych minutach filmu, racząc nas scenkami rodzajowymi z życia amerykańskiej armii. Ustawia to ton całego filmu, będącego peanem pochwalnym dla „fok”. Przed dwoma laty wypuszczono do kin coś podobnego, nazywało się to „Akt odwagi” i było tytułem strawnym tylko dla najbardziej oddanych fanów militarystyki. Prawdziwi żołnierze Navy Seals biegali tam po ekranie strzelając z pukawek do muzułmanów współpracujących z ex-sowietami. Niewątpliwą wartością filmu był realizm z jakim zaprezentowano wojaków w akcji, ich skrytobójcze misje, schematy zachowań, używaną terminologię i tego typu militarystyczne bajery. Gorzej, że dopisano do tego tandetną fabułkę gloryfikująca dzielnych amerykańskich żołnierzy, koszmarnie zagranych przez… amerykańskich żołnierzy. Gdyby podrasować nieco fabułę tamtego filmu, sięgnąć po autentyczną historię, wyrzucić kłującą w oczy propagandę i dorzucić zawodowych aktorów, otrzymalibyśmy „Ocalonego”.

sobota, 1 lutego 2014

Inside Llewyn Davis (Co jest grane, Davis?) - recenzja


O jak cudownie, że powstają takie filmy. Tytuły odnawiające miłość do kina. Aplikujące świeży zastrzyk pasji do celuloidu. Gdy zaczynam już popadać w rutynę, machinalnie odhaczać weekendami kolejne premiery, przedzierać się przez podobne do siebie blockbustery, przebijać przez nużące schematy gatunkowe, z entuzjazmem (i lekką desperacją) wyłapując w nich wszelkie odchyły od normy, wypatrując czegoś świeżego, innego, poruszającego, dokonującego egzorcyzmu na tkwiącym we mnie zblazowanym kinomanie, który widział już „wszystko”. I oto jest, doczekałem się, bracia Coen znowu tego dokonali, kolejny już raz ocalili mnie od piekła nudy, udowodnili, że kino może wciąż poruszać, nie ulatywać z głowy tego samego dnia, a nawet towarzyszyć przez resztę tygodnia, a może i miesiąca. „Co jest grane, Davis?” mógłby leczyć raka, gdyby zdiagnozowano u kogoś nowotwór znużenia.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Jack Ryan: Shadow Recruit (Jack Ryan: Teoria chaosu) - recenzja


Od ostatniego spotkania z Jackiem Ryanem minęło już trochę czasu. Oszczędzę wam przełączania się na google – 12 lat. Przez ten czas gatunek szpiegowskiego kina akcji nie stał w miejscu, seria o przygodach Jasona Bourne’a (który na dużym ekranie zadebiutował w tym samym roku, co Ryan z niego zniknął) zmieniła podejście widzów i odcisnęła piętno na innych filmach. Pod jego dyktando odświeżono wkrótce Jamesa Bonda, kładąc większy nacisk na pozorowany realizm. Jak w tej quasi-realistycznej filmowej rzeczywistości odnajduje się czwarta już reinkarnacja gryzipiórkowego-analityka, który niejako przy okazji trafiał zawsze w wir akcji? Całkiem nieźle, choć nieco archaicznie.

sobota, 4 stycznia 2014

47 Ronin (47 roninów) - recenzja


Ooo, jak łatwo byłoby zniszczyć ten film. Praktycznie aż się prosi o to. Hollywodzka wizja klasycznej japońskiej opowieści o 47 roninach, z azjatami mówiącymi po angielsku, zaprawiona demonami, wiedźmami, innymi kolorowymi stworami, a w samym epicentrum nie kto inny, jak gaijin Keanu Reeves. Przecież to praktyczny samograj dla złośliwego krytyka, który ma ochotę sobie poużywać na jakimś filmie.