niedziela, 5 lipca 2020

Historia młodości Paula Schradera, czyli rewolwery, autodestrukcja i religijny fanatyzm


Paul Schrader od zawsze prezentował dość osobliwe podejście do broni palnej. Była jego obsesją, elementem wizerunku (dbał o to żeby rewolwer leżał zawsze na widoku w jego domu, później towarzyszyła mu jeszcze korona cierniowa), ale też potencjalną zgubą, ostrzem wiecznie wiszącym nad jego głową. John Milius (późniejszy reżyser „Conana Barbarzyńcy”, a zarazem scenarzysta takich filmów jak „Siła magnum” i „Czas apokalipsy”) na początku lat 70. wybrał się z nim do sklepu sportowego leżącego w Beverly Hills. Sprzedawca wręczył Schraderowi rewolwer Smith & Wesson .38. Paul z miejsca się w nim zakochał. Idealnie leżał w dłoni, był zimny, masywny. Wtedy zobaczył jakąś dziewczynę przy półce z rakietami tenisowymi. Wymierzył lufę w kierunku głowy nieznajomej i podążał za nią bronią, gdy kobieta przemieszczała się po sklepie, jednocześnie kilkukrotnie naciskając za spust. Wzorcowy psychol, któremu nie powinno się sprzedawać broni. Milius opowiedział tę historię Martinowi Scorsese. Wykorzystał ją później w „Taksówkarzu”. Napisanym zresztą przez Schradera. W dziesięć dni.

Rewolwer stale towarzyszył Schraderowi. Jeden model trzymał w schowku swojego samochodu i notorycznie wymachiwał nim w kierunku ludzi. Drugi trzymał przy łóżku, bo twierdził, że ktoś próbował się włamać do jego mieszkania. Gdy pisał scenariusze filmowe to rewolwer zawsze leżał obok niego. Jeżeli miał blokadę twórcą to łapał za spust i wielokrotnie pociągał za niego. Broń stanowiła też nierozerwalny element jego fantazji samobójczych. Paul opowiadał o tym ciągle, że włoży sobie broń do ust i pociągnie za spust, ale najpierw owinie głowę w ręcznik żeby nie narobić bałaganu. Samobójcze myśli były zresztą rodzinną klątwą.

Jego starszy brat Leonard (mający na koncie kilka scenariuszy oraz dwa wyreżyserowane przez siebie filmy) miał odmienne podejście, obawiał się broni palnych. Trzymał się od nich z daleka, bo bał się, że może się kiedyś zastrzelić. Nie chciał, żeby to było takie łatwe, bo wiedział, że pewnej nocy będzie siedzieć samotnie w pokoju z naładowaną bronią w dłoni i rozważać pociągniecie spustu. Sam to opisywał tak: „Nie było to coś w stylu: miałem zły dzień więc chcę się zabić. O nie, żądza zrobienia tego, autentyczna potrzeba, była czymś namacalnym. Chciałem to zrobić, a zarazem nigdy nie chciałem tego uczynić. Byłem jednocześnie trzy sekundy od zrobienia tego i trzy miliony lat świetlnych od tego. Czułem, jak oba te przeciwstawne uczucia stale toczą wojnę we mnie. Zalewałem się potem, a temperatura podskakiwała mi od tego. Czasem wpatrywałem się w ścianę, próbując wyciszyć tę gorączkę, ale bywało, że jeszcze bardziej narastała i wtedy zdecydowanie nie mogłem mieć w pobliżu żadnej broni. Nie mógłbym spać spokojnie. Odkryłem, że gdy trzymałem lufę w ustach to zasypiałem jak niemowlę ze smoczkiem. Działało to przez dwa lub trzy tygodnie, aż nagle przestawało wystarczać, bo broń nie była naładowana. Wiedziałem, że jeżeli naładowałbym tę sukę to znowu spałbym jak niemowlę”. Paul również zasypiał leżąc obok naładowanej broni.


Niezdrowa relacja z bronią palną obu braci miała podłoże w ich dzieciństwie, ale też historii rodziny. Brat ich ojca popełnił samobójstwo gdy jego żona oczekiwała porodu ich ósmego dziecka. Paul miał wtedy sześć lat. Pięć lat później najstarszy syn popełnił samobójstwo w rocznicę śmierci ojca. Kolejnych pięć lat później jego śladem poszedł następny syn ich wujka. Również w rocznicę śmierci ojca. Dwadzieścia lat później następny syn zdecydował się wrócić w rodzinne strony i zatrudnić w firmie naftowej ojca, bo bał się, że jeżeli czymś nie zajmie myśli to podąży ich śladem w kolejną rocznicę.

Nie był to jedyny koszmarny element dzieciństwa braci Schrader, który naznaczył ich do końca życia. Paul i Leonard wychowali się w latach 50. w rodzinie fanatyków religijnych należących do wspólnoty Chrześcijańskiego Kościoła Reformowanego, będącego odłamem holenderskiego Kalwinizmu. Ich rodzice uważali muzykę, telewizję, a zwłaszcza rock and roll za dzieło diabła. Ich ojciec co niedzielę zabierał całą odświętnie ubraną rodzinę do kościoła na godzinę przed początkiem mszy, bo chciał mieć pewność, że usiądzie w swoim rzędzie. „Nieważne jakbyś się nie starał to zawsze okazywało się, że jesteś zbyt głośny i dostawałeś łokciem w żebra. Po trzecim łokciu miałeś już pewne, że zostaniesz wybatożony. Dostawałem lanie sześć albo siedem razy w tygodniu. Wystarczyło być normalnym człowiekiem przez 24 godziny, oddychać, jeść, spędzać czas w pokoju zabaw i prowadzić zwykłe życie, żeby złamać każdego dnia dwadzieścia reguł, a trzy z nich były warte lania. Wystarczyło, że zdjąłem swoją niedzielną koszulę żeby ojciec rozłożył mnie na kuchennym stole i wychłostał kablem od swojej maszynki do golenia. Wtyczka wbijała mi się w plecy i zostawiała małe punktowe ślady krwi, które ciągnęły się w dół moich pleców.”, wspominał później Leonard. Matka była nie lepsza, bo pewnego dnia żeby pokazać Paulowi, czym jest piekło, wzięło jego dłoń i dźgnęła igłą.

Ich mama jednak była mniej metodyczna i bezlitosna w egzekwowaniu kar. Leonard: „Ojciec był jak maszyna. Zawsze oznajmiał mi z góry liczbę. Jeżeli powiedział, że wleje mi dwadzieścia razy to bił mnie dwadzieścia razy. Matka lała mnie kijem od szczotki. W kuchni. Bywało, że kij łamał się na moich plecach. Wystarczyło jednak ją rozbawić, żeby nie była w stanie dalej kontynuować lania. Zachowywałem więc różne żarty specjalnie na te okazje. (…) Zawsze czekałem na pierwsze uderzenie, którego nie mogłem zatrzymać. I wtedy mówiłem dowcip, dbając o to, żeby nie spalić puenty. Jak tylko zaczynała się śmiać to było już dobrze, ale zawsze dodawała „nie mów o tym ojcu, to nasza tajemnica”. Odrobina S&M na środku kuchni.”


Bracia nie mogli oglądać filmów i telewizji. Paul pierwszy film w życiu zobaczył jako siedemnastolatek. Jednego dnia, gdy matka nakryła go na słuchaniu piosenki Pata Boone’a, roztrzaskała radio o ścianę. Leonard kiedyś zbuntował się i poszedł do kina na „Anatomię morderstwa”. Uczony od dziecka, że kino jest świątynią bezeceństwa, spodziewał się dantejskich widoków, a zamiast tego zaskoczony zobaczył zwykłe miejsce jakich wiele. Siedział jednak tak przerażony, że w trakcie seansu doznał silnej halucynacji - ekran się nagle rozstąpił i Leonard był świadkiem Sądu Ostatecznego. Wiedział, że to tylko urojenie i nie dzieje się naprawdę, ale nie był w stanie tego znieść. Uciekł z kina, ale po przebiegnięciu kilku przecznic uspokoił się i zaczął wyklinać, że jak ma zamiar kiedykolwiek opuścić to przeklęte miasto, jeżeli nawet nie potrafi zobaczyć filmu bez wpadnięcia w stan psychozy. Wrócił więc do budynku. I to był jego pierwszy seans kinowy.

Paul ostatecznie zakochał się w filmach, bo były czymś zakazanym. Gdy uczył się w Columbii to wziął udział w letnich kursach filmowania, gdzie poznał Pauline Kael, słynną amerykańską krytyczkę filmową. Kobieta zszokowała go, gdy odnosząc się do jakiejś komedii powiedziała: „wybuchy śmiechu były równie rzadkie, co włosy łonowe na piździe starej baby”. Paul nie wiedział, że kobiety mogą używać takich słów. Kael załatwiła mu pracę krytyka filmowego w L.A. Free Press, którą później stracił, gdy zjechał „Easy Ridera”. Najważniejsze jednak, że kobieta wkręciła go również do UCLA Film School.

Znając jego historię mniej dziwi, że jego umysł stworzył później scenariusze takich filmów jak „Taksówkarz”, „Wściekły Byk”, „Dwa światy”, „Ostatnie kuszenie Chrystusa”, „Ciemna strona miasta”, czy też „Pierwszego reformowanego” sprzed trzech lat.


Pierwsze zdjęcie: Martin Scorsese, Paul Schrader i Michael Phillips (producent) na planie „Taksówkarza”

Źródło:
"Easy Riders, Raging Bulls", Peter Biskind