środa, 22 marca 2017

Oskary - czyli o tym, jak to Akademia Filmowa nie lubi młodych aktorów i kocha młode aktorki.


Gdy myślę o zeszłorocznych Oskarach to pierwsze zdjęcie, które przychodzi mi do głowy, przedstawia dwie aktorki: Brie Larson i Alicia Vikander. Objęte, rozpromienione, roześmiane, 100% radości w radości. Jedna powoli przedzierała się do pierwszej ligi Hollywood, zaliczając szereg drugoplanowych i epizodycznych ról filmowych oraz kilka sezonów telewizyjnego serialu „Wszystkie wcielenia Tary”, gdzie pełniła rolę charakternej i urodziwej córki głównej bohaterki. Dość typowa rola zbuntowanej nastolatki, a jednak zapisała mi się w pamięci, bo później odhaczałem w pamięci kolejne filmowe role Brie. Moją ulubioną kreacją z tamtego okresu, była postać Envy Adams, rasowej blondyny w butach na wysokim obcasie, która miała pamiętną scenę muzyczną. Nieco później przytaknąłem z uznaniem dla pierwszoplanowej roli w „Przechowali numer 12”, zapowiadającej (potencjalnie) ciekawą karierę aktorską. Na początku roku 2015 w życiu bym nie przypuszczał, że rok później ujrzę Brie wśród nominowanych do Oskara, nie wspominając już o tym, że może go wygrać. Alicia natomiast wzięła Hollywood szybkim szturmem, w latach 2014-2015 zaliczając siedem ról kinowych, prędko przeskakując z fazy „skąd znam tę aktorkę…?” do „o, znowu Alicia!”. Na początku roku 2015 w życiu bym nie przypuszczał… (i tak dalej).

niedziela, 12 marca 2017

Kong: Skull Island (Kong: Wyspa Czaszki) - recenzja


Nie ma nawet jeszcze wiosny, ale sezon letnich blockbusterów można już uznać za otwarty. I to z wielką pompą. Z naciskiem na słowo: „wielką”. Reżyser (Jordan Vogt-Roberts) niewiele pozostawia wyobraźni widza, bo już w otwierających minutach filmu prezentuje tytułowego bohatera, nie pozostawiając tym samym złudzeń, kto jest prawdziwą gwiazdą filmu. Nie trzeba też długo czekać, od momentu dotarcia głównych bohaterów na Wyspę Czaszki, żeby Kong pojawił się w pełnej krasie i urządził pierwszorzędną rozróbę z udziałem helikopterów. Nie ma zlituj - śmigła, blachy, truchła żołnierzy na (skalnej) ścianie, zaczynamy rozrywanie. Kong jest majestatyczny, pięknie animowany, a obserwowanie go w akcji to czysta przyjemność. Urzekł mnie już w momencie pierwszego ciosu zadanego powietrznej kawalerii, czyli wykorzystaniu drzewa w postaci włóczni ciśniętej w kabinę pilotów. Później jest już tylko lepiej.

sobota, 11 marca 2017

Buffy the Vampire Slayer vs The Shield - dwa seriale, o których warto pamiętać.


Wczoraj mieliśmy ważną datę dla miłośników seriali, a jutro będzie kolejna. Zacznijmy od wczorajszej, bo minęło równo 20 lat od wyemitowania pierwszego odcinka „Buffy the Vampire Slayer”. Serial o Buffy zacząłem oglądać jeszcze pod koniec lat 90., gdy pierwszy raz trafił do polskiej telewizji za sprawą stacji TVN. Obejrzałem wtedy jakieś dwa, może trzy sezony, a później niestety mój kontakt z serialem się urwał. Nie pamiętam, czy straciłem zainteresowanie, czy też zbyt długo trzeba było czekać na zakup kolejnego sezonu, ale później zerkałem już tylko czasami na pojedyncze odcinki w niemieckiej telewizji, niewiele rozumiejąc z dialogów. Nie przykładałem do tego większej wagi, ot, kolejny serial z dzieciństwa, który miło wspominam, ale niekoniecznie chcę do niego wracać. „Buffy...” jednak mnie zaintrygowała, gdy pod koniec ubiegłej dekady zaczęła się pojawiać na przeróżnych listach najlepszych seriali, często na bardzo wysokich pozycjach. Odkryłem również, że mam kilku znajomych, którzy są fanami serialu, w tym jednego, który regularnie ogląda wszystkiego odcinki. Spróbowałem więc obejrzeć, odbiłem się jednak po kilku odcinkach, bo nie trafiała już do mnie formuła i styl serialu. Odczekałem kilka lat, wypiłem kiedyś piwo z dwoma maniakami serialu, posłuchałem ich entuzjastycznych wypowiedzi o nim, w efekcie postanowiłem spróbować jeszcze raz i jakieś dwa lata temu skorzystałem z tego, że wszystkie sezony były na Netflixie.