poniedziałek, 16 lutego 2015

Blood Ties (Więzy krwi) - recenzja


Wszyscy znacie tę historię, widzieliście ją w kinie wiele razy. Dwóch braci reprezentujących przeciwne strony prawa, tłumiony od lat konflikt, który w końcu musi wybuchnąć im w twarz, wieczne balansowanie pomiędzy poczuciem obowiązku, a braterską miłością. Praktyczny samograj, zwłaszcza, gdy sięgnie po niego przyzwoity reżyser, a w głównych rolach obsadzi utalentowanych aktorów.

Obsada stanowi chyba największy plus filmu "Więzy krwi". Clive Owen i Billy Crudup to mistrzowie w kreowaniu męskich, szorstkich i cholernie charyzmatycznych postaci. Ich wspólny udział w filmie automatycznie oznacza podniesienie oceny o jedno oczko w górę. To zbrodnia, że obaj (zwłaszcza Crudup) są dość zaniedbywani przez reżyserów z wyższej półki. Tutaj na szczęście mogli się pobawić na planie w doborowym towarzystwie, oprócz nich mamy jeszcze Marion Cotillard (która jednak kolejny raz udowadnia, że w rolach angielskojęzycznych nie osiąga szczytowej formy), Jamesa Caana, Noaha Emmericha (jeden z tych aktorów, którego twarz kojarzysz natychmiast, ale nazwiska nie skojarzysz choćby zależało od tego twoje życie) oraz Matthiasa Schoenaertsa, który partnerował już Marion w - zdecydowanie wartym uwagi - "Rust and Bone". No i oczywiście nie należy zapominać, że pokolenie młodych, wybitnych, amerykańskich aktorek reprezentuje tutaj Mila Kunis oraz Zoe Saldana. Spokojnie, to tylko tak tytułem małej szydery, żeby nie przesadzać z dopieszczaniem osób odpowiedzialnych za casting. Aczkolwiek przyznaję, Zoe się stara i próbuje grać, kilka razy nawet krzyczy i trochę macha kończynami.

No właśnie, wspomniałem już, że scenariusz do najoryginalniejszych nie należy, a żeby było zabawniej, to remake francuskiego filmu. Od uczucia znużenia ratują jednak widza elementy dramatu obyczajowego, ciekawi bohaterowie, osadzenie akcji w latach 70. (okresie niezmiennie wdzięcznym do portretowania na ekranie), solidna reżyseria i fabuła na tyle ciekawa, żeby przykuć uwagę na dwie godziny. Szczerze mówiąc, to mimo uczucia deja vu, nie mogłem się oderwać od filmu. Do kolejnych seansów raczej nie będzie mnie ciągnęło, obejrzeć jednak warto. 


0 komentarzy:

Prześlij komentarz