poniedziałek, 2 stycznia 2017

A Monster Calls (Siedem minut po północy) - recenzja


Piękny film. Mądra opowieść. Mało brakowało, a nie zwróciłbym na niego uwagę. W zeszłym roku miały premierę aż trzy filmy o kilkuletnich dzieciach i dużych stworach. Pierwszym z nich był „BFG: Bardzo fajny gigant” Spielberga. Wynudziłem się na nim okrutnie. Drugim był „Mój przyjaciel smok”, który odrzucił mnie już infantylnym zwiastunem. Pierwsze recenzje, które mówiły, że film spodoba się dzieciom, ale dorosłym już niekoniecznie, tylko mnie utwierdziły w przekonaniu, że należy unikać go szerokim łukiem. Zmęczony tematem, nawet nie próbowałem więc oglądać zwiastuna „Siedmiu minut po północy”. Na szczęście zwiastun wdrożono mi „na siłę” w kinie, natychmiast zaintrygował i zmienił nastawienie do filmu. Wiedziałem, że w kinie pojawię się obowiązkowo.

Zanim przejdę do właściwej recenzji, warto przybliżyć krótko historię, jaka stoi za powstaniem książki. Pomysł na fabułę wyszedł od Siobhan Dowd, irlandzkiej pisarki oraz aktywistki, która pracowała z trudną młodzieżą i głównie do dzieci oraz nastolatków kierowała swoją twórczość literacką. Pomysł na „Siedem minut po północy” narodził się w głowie Dowd podczas walki z rakiem piersi, którą ostatecznie przegrała. Kobieta nie była w stanie już napisać książki, więc pomysł przekazała Patrickowi Nessowi. Ness skorzystał z postaci, zarysu fabuły i pierwszego rozdziału wymyślonego przez Dowd i kilka lat później rozwinął to do formy pełnoprawnego opowiadania, które zostało opublikowane kilka lat po śmierci irlandzkiej pisarki. Ekranizacji podjął się hiszpański reżyser J.A. Bayona („Sierociniec”, „Niemożliwe”) i wyszedł z tego najlepszy film w jego karierze.

Napisałem to już na wstępie - „Siedem minut po północy” to mądra opowieść, ale należy pamiętać do kogo powinna być przede wszystkim skierowana: do małych dzieci. Film opowiada o kilkuletnim chłopcu (dobra rola Lewisa MacDougalla), którego życie nie traktowało zbyt łaskawie. W szkole prześladuje go silniejszy „kolega” z klasy, który regularnie spuszcza mu łomot po zajęciach. Ojciec opuścił jego mamę dawno temu i zdążył już założyć nową rodzinę na innym kontynencie. Mama (Felicity Jones) natomiast jest poważnie chora, najprawdopodobniej śmiertelnie, czego jednak nie chce przyznać przed synem, który wciąż ma nadzieję, że rodzic zostanie uleczony. Pewnej nocy, siedem minut po północy, wiekowy cis, który rośnie na pobliskim wzgórzu, budzi się do życia i oznajmia chłopcu, że opowie mu trzy opowieści, a następnie sam wysłucha czwartej, której autorem będzie młody bohater. Szybko staje się jasne, że potwór (fantastycznie zdubbingowany przez Liama Neesona) jest wytworem umysłu małego Conora, który próbuje w ten sposób przetworzyć traumatyczne realia swojego dzieciństwa.

Historie potwora są opowiedziane przy pomocy przepięknych animacji, które są pomysłowe i niezwykle plastyczne, a z każdą z nich łączy się jakaś lekcja. Morał płynący ze wszystkich jest w zasadzie podobny – życie nie jest czarno-białe, a wygranym zazwyczaj nie jest krystalicznie czysty bohater, co niekoniecznie oznacza, że jest to złe zakończenie opowieści. Nie jest to wielce odkrywcze dla dorosłego odbiorcy, ale przypominam raz jeszcze, że to nie my powinniśmy być odbiorcami tej opowieści. Naszą rolą powinno być zapoznanie z nią młodego człowieka, a następnie asystowanie mu przy przyswajaniu tej nieoczywistej historii, która nie oferuje prostych prawd i mądrości, ale może się okazać fundamentalna przy procesie oswajania się przez młodego człowieka z pojęciem śmierci i moralną niejednoznacznością.

Nie sposób się przy tym nudzić, bo historia opowiedziana jest ze smakiem, stylowo, w przepiękny sposób i przy użyciu efektów komputerowych, które nie przestają cieszyć oczy od początku do końca. Nic w tym filmie nie jest nachalne, tandetne i infantylne. Bywa mroczny, chwilami może przestraszyć młodego odbiorcę, ale element grozy często pojawiał się w dawnych bajkach, czyli tych z czasów, gdy próbowały jeszcze one czegoś nauczyć młodego człowieka, a nie jedynie skąpać go w infantylnych treściach i radosnych piosenkach o niczym. Wartościowe kino, które warto zobaczyć niezależnie od wieku odbiorcy.


0 komentarzy:

Prześlij komentarz