niedziela, 28 maja 2017

Prawdziwa historia - recenzja


Thriller psychologiczny wyreżyserowany przez Romana Polańskiego. Scenariusz napisany przez niego razem z Olivierem Assayasem. W głównych rolach Emmanuelle Seigner i Eva Green. To miało być mocne zamknięcie festiwalu w Cannes. Tymczasem dostaliśmy zaledwie skromny pokaz fajerwerków - ładny, zapewniający rozrywkę, ale ogólnie to jednak dość rozczarowujący, mało pobudzający, zapewniający dokładnie to, czego można się spodziewać po fajerwerkach – ulotną rozrywkę.

Delphine (Emmanuelle Seigner) jest poczytną pisarką, która kończy właśnie promowanie ostatniej książki i zaczyna zbierać materiały do następnej. Książka odniosła sukces, ale autorka sprawia wrażenie, jakby chciała o niej jak najszybciej zapomnieć, bo przy pisaniu bazowała na osobistych bolesnych doświadczeniach. Na targach książki poznaje fankę, równie piękną, co tajemniczą, Elle (Eva Green). Okazuje się, że ona również zarabia na życie pisaniem, ale jako ghostwriter autobiografii znanych ludzi. Kobiety szybko się zaprzyjaźniają i zanim Delphine zdąży się obejrzeć, Elle zamieszka w jej mieszkaniu i zacznie pisarce organizować życie, kłamstwem i podstępem odcinając ją od innych ludzi, co ma zapewnić odpowiednie warunki do pracy twórczej.

Jeżeli coś w tym filmie się udało to właśnie postać Elle, a w zasadzie to pomysł zatrudnienia w tej roli cudownej Green, która korzysta ze skrawków swoich poprzednich kreacji, budując z nich interesującą osobę. Aktorka śmiało skacze w skrajne stany emocjonalne, w nagłych wybuchach złości rzuca talerzami i rozwala na strzępy blender, ale nigdy nie ociera się o bycie przerysowaną psychopatką. Zresztą nie pozwala na to scenariusz, bo wprawdzie dla widza, znającego już kilkadziesiąt podobnych historii, szybko staje się jasne, że nic dobrego z tej znajomości nie wyniknie dla Delphine, to jednak główna bohaterka niemalże do samego końca pozostanie ufna i pasywna względem zaborczej Elle. Nie ma więc tutaj miejsca dla pełnoprawnej psychozy i starcia silnych osobowości.

Naiwność głównej bohaterki mogłaby irytować, gdyby nie to, że [UWAGA, potencjalne SPOILERY do końca akapitu] od samego początku podejrzewałem fabularny „twist” w finale – Elle miałaby okazać się jedynie wytworem wyobraźni Delphine. Wskazywałyby na to zbyt oczywiste poszlaki dostrzegalne od samego początku (kobiety zazwyczaj są same, a Elle ewidentnie unika innych ludzi odwiedzających Delphine) oraz imię kobiety, oznaczające w języku francuskim również rzeczownik „ona”. Abstrahując od tego, czy miałem rację (nie śmiałbym tego zdradzać), ładnie obrazuje to cały film – mało odkrywczy, dość sztampowy thriller, w którym prawdopodobny wydaje się banalny twist, który filmowcy regularnie mielą w kinie już od kilku dekad.

„Prawdziwa historia” to film przyzwoicie zrealizowany, ale rozczarowujący swoją przeciętnością. Ogląda się to przyjemnie, zapewnia rozrywkę, nie nuży, ale też nie emocjonuje, nie trzyma na krawędzi fotela, nie skłania do kombinowania, zastanawiania się nad motywacjami postaci. Scenariusz jest słaby, finał historii nieklimatyczny, a wszystko co do niego prowadzi pozbawione jest napięcia. Roman Polański sięga po różne swoje obsesje, a wyłapywanie ich sprawia nieco satysfakcji, Eva Green wynagradza cierpliwość widza, skutecznie przykuwając do ekranu, ale to wszystko nie wystarcza, bo z kina i tak wychodzi się z uczuciem rozczarowania, a co gorsza – zobojętnienia.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz