wtorek, 3 września 2013

The Grey (Przetrwanie) - recenzja


Najpozytywniejsze kinowe zaskoczenie zeszłego roku. Spodziewałem się głupawej historii. Otrzymałem coś skrajnie innego. Wszystkiemu winien zwiastun, który zdawał się zapowiadać radośnie przegięte kino survivalowe, z Neesonem ruszającym na wilki niczym Wolverine (ze sklejonymi taśmą, rozbitymi miniaturowymi buteleczkami między palcami), w następnym ujęciu zapewne kopiąc dzikie zwierzęta z półobrotu. Oczywiście nie bez znaczenia (w kwestii nastawienia przed seansem) była osoba irlandzkiego aktora, który w wieku emerytalnym odkrył powołanie w kinie akcji, stając się synonimem krzepkiego dziadka, który dzięki hardości ducha i życiowemu doświadczeniu (w domyśle zapewne w kopaniu tyłków), potrafi wyjść cało z najgorszej sytuacji. Wydawało się więc rzeczą oczywistą, że „Przetrwanie” korzysta z tego świeżego mitu, oferując tytuł do ironicznych seansów z przymrużeniem oka. Liam Neeson vs. Wilki. I wszystko jasne. Niczego więcej nie trzeba dodawać. Prawda…?

Problem w tym, że trzeba, a wręcz należy. Wspomniana wyżej scena finałowego starcia z wilczym samcem alfa nie definiuje filmu, ba, ona w ogóle inaczej funkcjonuje w historii, jak to sugeruje zwiastun. To co wydawało się być najgłupszym momentem, zostało tak sprawnie podbudowane fabularnie i doszlifowane technicznie, że w efekcie ewoluowało w najlepszą scenę filmu, po której niejednemu twardzielowi zaszklą się oczy, a ostatnie ujęcie, przeskakujące w napisy końcowe, pozostawi wpatrzonego nieobecnym wzrokiem w przesuwającą się listę płac.

Tak jest, efekt finalny niewiele ma wspólnego z lekkim produkcyjniakiem o przetrwaniu w dziczy. To raczej surowe studium na temat żałoby oraz przypowieść o potędze ludzkiej woli przeżycia, a przede wszystkim, historia miejsca dającego człowiekowi w kość od każdej strony, tak za sprawą pogody (wszechobecny śnieg i przejmujące zimno, które przechodzi na nas nawet w środku upalnego letniego dnia), jak i również flory i fauny. To w końcu najlepszy film Joe’a Carnahana od czasu „Na tropie zła” („NARC”). Reżyser w końcu przypomniał sobie jak robić realistyczne, pełnokrwiste, dojrzałe kino akcji, dla myślącego, dojrzałego odbiorcy, który nie krzywi się na widok krwi i słysząc garść przekleństw. Historia płynie dość powolnym tempem, nie brakuje momentów przejmującej ciszy, potęgującej zagubienie w śnieżnym bezkresie. Nudy jednak nie ma, wilki nie dają widzowi o sobie zapomnieć, atakując w najmniej spodziewanych momentach, nie pozwalając za bardzo się rozluźnić. A liczba bohaterów maleje w zastraszającym tempie…

2 komentarze:

  1. Liam Neeson to jeden z moich ulubionych aktorów. Udało mi się pójść do kina na "Taken 2", ale "The Grey" niestety nie zagościł w repertuarze "mojego" kina, nad czym szczerze ubolewam. Muszę wreszcie wziąć się w garść i podejść do wypożyczalni, bo już najwyższa pora nadrobić straty.

    Cieszę się, że Twoja opinia jest pozytywna. Dzięki temu zwiększają się szanse na to, że mnie także przypadnie do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Film "Majstersztyk". Dla myślących i wyciągających wnioski... z otwartą głową.
    Hm..... budujący, mimo wszystko......

    OdpowiedzUsuń