wtorek, 22 września 2015

A walk in the woods - recenzja


Geriatryczna odpowiedź na "Wild". Filmy jednak więcej dzieli, jak łączy. Samotna wędrówka trasą Pacific Crest Trail była dla bohaterki granej przez Reese Witherspoon sposobem na odreagowanie życiowych traum i ubicie wewnętrznych demonów. Robert Redford natomiast postanawia przemierzyć Appalachian Trail żeby... no właśnie, w zasadzie, to tak do końca niewiadomo dlaczego. Nadrzędnym celem jest chyba walka ze starczym marazmem. Podczas, gdy większość znajomych już umarła, właśnie umiera lub szykuje się do umarcia, on postanawia udowodnić sobie, że wciąż jeszcze ma energię na przeżycie kolejnej przygody. Wszyscy wokół zakładają, że szuka inspiracji do napisania kolejnej książki. On sam na każdym kroku temu zaprzecza, ale ostatecznie książka i tak powstała (film oparto na podstawie autentycznych bestselerowych wspomnień, ale napisał je mężczyzna przed pięćdziesiątką), co zapewne nikogo z bliskich nie zdziwiło. Niejako przypadkiem, okazuje się to również pretekstem do odnowienia znajomości z dawnym przyjacielem - kulejącym, pozbawionym formy alkoholikiem z dużą nadwagą (Nick Nolte).

poniedziałek, 21 września 2015

Everest - recenzja


Bohaterów filmu "Everest" bardzo łatwo poddać krytycznej ocenie: usilnie szukali nieszczęścia i je znaleźli. Skrajnie nieprzyjazne człowiekowi warunki panujące w górnych partiach najwyższego szczytu Ziemi skutecznie zniechęcą do górskiej wspinaczki przeciętnego Kowalskiego. Ludzkie ciało nie jest przystosowane do życia na takiej wysokości, komórki mózgowe powoli umierają, a ich właściciel doświadcza takiej palety wesołych doznań jak: wymioty, halucynacje, bezsenność, amnezja. Nie wspominając o bardzo rzadkim powietrzu (butla z tlenem należy do niezbędnika himalaisty), kapryśnej pogodzie, no i rzecz jasna cholernym mrozie. No nie jest to wyprawa na Śnieżkę. A jednak nie brakuje kolejnych śmiałków, którzy próbują zdobyć szczyt. Nie brakuje też takich, których ciała do dziś spoczywają przykryte himalajskim śniegiem. "Everest" opowie o kilku z nich.

poniedziałek, 14 września 2015

The Visit (Wizyta) - recenzja


Powiedzieć, że M. Night Shyamalan dawno temu stracił kredyt zaufania, to nie powiedzieć niczego. Nie będę się rozwodzić nad trzema filmami poprzedzającymi "Zdarzenie", bo o każdym można napisać coś dobrego i rozumiem, że mogły znaleźć swoich zwolenników. Sam należałem kiedyś do osób przychylnie nastawionych do "Znaków" i "Osady", ale zbyt dawno oba tytuły oglądałem, żeby się teraz wypowiadać na ich temat. Od czasu zrobienia filmu z Wahlbergiem reżyser pogubił się jednak zupełnie. "Ostatni Władca Wiatru" był bardzo nieudany, "1000 lat po Ziemi" nie tak złe, jak twierdzą niektórzy, po prostu okropnie przeciętne. "Wizyta" nie jest może zdecydowanym odbiciem od dna, ale dobrze rokuje dla przyszłych projektów Shyamalana.

niedziela, 6 września 2015

Me and Earl and the Dying Girl (Earl i ja, i umierająca dziewczyna) - recenzja


To ten rodzaj filmu, który mógł nakręcić tylko młody, nieustraszony filmowiec, jeszcze nie przejmujący się regułami gry oraz gatunkowymi ograniczeniami, śmiało żonglować nieprzystającymi do siebie elementami i wyjść z tego obronną ręką. "Earl i ja, i umierająca dziewczyna" wymyka się prostym łatkom. Na pierwszy rzut oka, jest to tegoroczna wersja filmu "Gwiazd naszych wina". Jest błyskotliwy młody chłopak i umierająca nastolatka, przygotowująca się właśnie do rozpoczęcia chemioterapii, która wyniszczy jej ciało i ducha. To jednak mylny trop. Filmy dzieli przepaść, nie ma tutaj nawet śladu po nastoletniej egzaltacji i ckliwości wymierzonej w serca nastoletnich dziewczynek, cechujących zeszłoroczną dramę dla młodzieży. Sporo natomiast jest sarkastycznego spojrzenia na licealną rzeczywistość, sprytnych spostrzeżeń na temat szkolnych grup społecznych, mamy zabawny portret współczesnych "wyluzowanych" rodziców oraz zadziorne łamanie przyzwyczajeń widza.

sobota, 5 września 2015

Narcos - pierwszy sezon


W zeszłym miesiącu postanowiłem powrócić po latach do "X-Files". Była to najlepsza decyzja podjęta przeze mnie w sierpniu. Przez pierwszy sezon przebiłem się zaskakująco szybko, nawet przez moment nie odczuwając znużenia. Serial zestarzał się godnie, wciąż sprawia dużo przyjemności i autentycznie wciąga. Po kilku pierwszych odcinkach drugiej serii, zrobiłem sobie jednak przerwę na tydzień z hakiem i korzystając z premiery netflixowego „Narcos”, odpocząłem na chwilę od widoku Muldera i Sculla. Przede mną jeszcze osiem sezonów, nie chcę przedwcześnie przedawkować serialu. Była to druga najlepsza decyzja podjęta w sierpniu.

wtorek, 1 września 2015

Straight Outta Compton - recenzja


Dr. Dre oraz Ice Cube już od tak dawna należą do popkulturowego mainstreamu, że łatwo zapomnieć o ich korzeniach - dorastaniu w nieciekawej murzyńskiej dzielnicy, gdzie wymachiwanie w biały dzień bronią palną było na porządku dziennym, stróże prawa prewencyjnie częstowali policyjną pałą każdego nastoletniego czarnoskórego jegomościa, a większość znajomych kończyła w gangach, gdzie średnia długość życia nie należała do zbyt imponujących. Z chęci wyrwania się z tego środowiska, zaistnienia jako artysta, ale też i wykrzyczenia na głos całego wkurwu na świat, społeczeństwo i policjantów, którzy poniewierali nimi dla zasady, narodziła się legendarna formacja NWA. Biali Amerykanie wkrótce usłyszeli o gansta rapie i spocili się z wrażenia.