niedziela, 4 czerwca 2017

Brett Ratner i Hotel du Crap


Dziś będzie wpis luźno związany z kinem, bo opowiadający historię rodem z sitcomu, której głównym bohaterem jest pewien przeciętny reżyser o ego nieproporcjonalnie większym od skali jego talentu. Muszę ostrzec zawczasu, że będzie to historia o problemach nie tyle pierwszego świata, co nawet gorzej, bo świata celebrytów. Jest to zarazem opowieść o francuskiej bufonadzie, o przyzwalaniu na robienie z siebie frajera w imię zachowania odpowiedniego statusu społecznego, o gwiazdach rozrywki, ale też o ludziach, którzy tym gwiazdom usługują, jednocześnie żerując na ich próżności. A gdzieś w tle jest sobie festiwal w Cannes, cały ten splendor i szum, święto artystycznego kina, bazar filmowy dla dystrybutorów, a także biedni krytycy stojący w słońcu, żeby zobaczyć film o Latającym Syryjczyku, nie mając pojęcia o tym, jakie życiowe dramaty w tym czasie się odbywają.

Miejsce akcji: Hôtel du Cap-Eden-Roc położony w Antibes. Antibes to dziura położona jakieś kilkadziesiąt kilometrów od Cannes. Nocowałem tam podczas mojego pierwszego pobytu. Nieco taniej, ale wymagało dojeżdżania autobusem z hotelu na stację kolejową, a następnie pociągiem do Cannes, żeby jeszcze przejść kolejne dziesięć minut do Palais des Festivals, gdzie wyświetlano filmy. Najgorsze, że ostatni pociąg powrotny odjeżdżał dość wcześnie, więc oglądanie późniejszych seansów odpadało. W kolejnych latach spałem już tylko w Cannes. Śmietance towarzyskiej Hollywood ostatnie seanse filmowe raczej obojętne, nie martwią się również o rozkład pociągów, bo przecież od tego maja błyszczące, nawoskowane, czarne bryki z przyciemnianymi szybami i szoferem. A każdy szanujący się twórca i przedstawiciel branży filmowej chce nocować w najdroższym hotelu na Lazurowym Wybrzeżu, bo przecież trzeba się pokazać. Za dwutygodniowy pobyt w okresie festiwalu należy wyłożyć w takim miejscu prawie 34 tysiące euro. Mogłoby się wydawać, że miejsce, które pobiera tyle pieniędzy od swoich gości, oferuje w zamian wszelkie luksusy i wygody. Otóż nie, dawniej hotel nie przyjmował zapłaty w formie kart kredytowych/debetowych, jedynie gotówką albo przelewem, a za przywilej posiadania w pokoju telewizora należało dopłacać dodatkowe 500 euro dziennie. Za fanaberię wypicia butelki wody z minibarku należy tam zapłacić 30 euro. A to jedynie czubek góry lodowej, jeżeli chodzi o perfidne sposoby dojenia hollywoodzkich frajerów z pieniędzy przez zarząd hotelu, ale jeszcze do tego wrócę.


Hotel, ekhm, przepraszam, miałem oczywiście na myśli - Hôtel, dzieli się na budynek główny, przeznaczony dla większości majętnych gości oraz na część przeznaczoną dla najgrubszych szych, zwaną Eden-Roc, będącą budynkiem położonym niecałe dwieście metrów dalej. W tejże nocują właściciele wytwórni filmowych, największe gwiazdy kina oraz najsłynniejsi reżyserzy. Oczywiście każdy, kogo na to stać, próbuje się dostać do Eden-Roc, bo to świadczy o wysokim statusie społecznym. Większości się nie udaje, bo ilość miejsc ograniczona, a do tego zależy to jeszcze od widzimisię zarządu hotelu. I tutaj na scenę wchodzi Brett Ratner, autor takich klasyków kinematografii jak seria „Godziny szczytu”, „Hercules” z Panem Skałą, „Movie 43”, a także „X-men: Ostatni bastion”, w którym tak namieszał, że później Bryan Singer potrzebował ośmiu lat i dwóch filmów, żeby wszystko odkręcić i wymazać ten film z uniwersum. No dobra, trochę przesadzam, bo trzecich X-menów w sumie lubię, a zarówno „Czerwony smok”, jak i „Family Man” były całkiem przyzwoitymi filmami. Umówmy się jednak, Stevenem Spielbergien, czy też Christopherem Nolanem, to on zdecydowanie nie jest.

Jego przygoda z Hôtel du Cap-Eden-Roc zaczęła się w roku 2004. Bob Shaye, ojciec chrzestny serii „Koszmar z ulicy wiązów”, a zarazem założyciel New Line Cinema, które wyprodukowało serię „Godziny szczytu”, zaprosił Ratnera do Cannes. Nie miał akurat niczego promować, po prostu został zaproszony jako „przyjaciel studia”. Shaye zarezerwował reżyserowi pokój w głównym budynku. Brett jednak od razu zaczął kombinować, co zrobić, żeby dostać się do Eden-Roc. Skontaktował się więc z przyjacielem rodziny, Charlesem Koppelmanem, będącym częstym gościem hotelu, a przy tym członkiem rady nadzorczej EMI Records, żeby skontaktował go z odpowiednim człowiekiem. Koppelman wręczył mu numer do mężczyzny, który zajmuje się przydziałem pokoi. Andrew Quiska takie przysługi podobno załatwiał za 500 euro łapówki. Ratner nie dał rady dodzwonić się do niego przed wylotem do Cannes, bo Quiska ignorował jego telefony, więc udał się prosto do niego już po dotarciu na miejsce. Okazało się, że Quiska to „serious french motherfucker” (tłum. francuski bufon), w nieskazitelnym garniturze, o nienagannym wyglądzie i postawie oraz przylizanych siwych włosach. Ratner nasłuchał się od niego historii o tym, jakim to wspaniałym gościem nie jest Koppelman, jakie wspaniałe pokoje załatwia mu zawsze Quiska oraz zapewnień o tym, jak dobrze się teraz zaopiekuje jego przyjacielem. Rozentuzjazmowany Brett wręczył mu więc łapówę. Z zaskoczeniem usłyszał jednak, że nie ma dla niego miejsce w Eden-Roc. Zamiast tego trafi do The Annex, co go nieco zdziwiło, bo nigdy nie słyszał o tym miejscu. Quiska jednak zapewnił go, że jest to idealne miejsce dla przyjaciela Koppelmana.

Jak się wkrótce okazało, The Annex jest budynkiem, gdzie umieszcza się „sługusów” gwiazd, czyli kierowców, asystentów, trenerów osobistych, makijażystki, osoby odpowiedzialne za kontakty z mediami. Błędem Ratnera było osobiste wręczenie łapówki, co w oczach Francuza, musiało być żałosne i dowodem na niską „wartość” reżysera. Zapewne nie pomogło, że Brett wyglądał na nie więcej, jak 25 lat (chociaż miał 35), więc został uznany za syna jakiegoś reżysera albo producenta. I wylądował, gdzie wylądował – w trzypiętrowym budynku, do którego musiał sam dźwigać swoje bagaże, człapiąc drogą odchodzącą od głównego wjazdu do hotelu, do tego nie posiadającym odźwiernego, więc biedaczysko musiało sięgnąć po klucz i otworzyć drzwi, wspiąć się na drugie piętro, przejść wąskim korytarzem, skręcić w kolejny, żeby w końcu odkryć pokój tak mały, że leżąc na łóżku mógł kończynami dotknąć wszystkich czterech ścian. I nie było telewizora. A nawet minibarku z wodą za 30 euro!


No dobra, jak już wspomniałem, jest to totalnie #FirstWorldProblem, ale abstrahując od niektórych przykładów „horroru”, jaki przeżył Ratner, a także biorąc poprawkę na to, że zapewne nieco koloryzował, jedno trzeba przyznać – za 33.600 euro za dwa tygodnie pobytu, należałoby spodziewać się innego traktowania. Prawie_Steven_Spielberg poleciał więc z zażaleniem do Quiska. Menadżer zapewnił go jeszcze raz, że dba o niego jak tylko może, bo „jest przyjacielem Koppelmana”, ale na razie nie może zapewnić mu niczego lepszego. Być może jutro, jak się coś zwolni w innym budynku… A co w takim razie z pokojem, który Shaye zarezerwował dla niego w głównym budynku? Został już przyznany jakiemuś innemu VIPowi. Retner utknął więc na dwa tygodnie w schowku na miotły. Oczywiście Quiska zapewniał, że następnego dnia zdoła coś dla niego załatwić.

Brett doszedł do wniosku, że menadżer nie zna się zbyt dobrze na kinie i nie ma zielonego pojęcia o tym, z jaką szychą ma do czynienia, należy mu więc pokazać. Prawie_Steven_Spielberg przez pięć dni siedział w hotelowym lobby, naprzeciwko Andrew, ściskając się i rozmawiając ze wszystkimi gwiazdami (wśród nich Ten Steven Spielberg), które przewijały się przez hotel, licząc na to, że Quiska zrozumie jak ważną osobę umieścił w schowku na miotły. Niezrażony Francuz uśmiechał się do niego każdego dnia i obiecywał, że jutro zostanie przeniesiony. Ratner pojawiał się również na wieczornym imprezach w hotelu, również dbając o to, żeby być zauważanym w towarzystwie największych gwiazd, ale nie robiło to wrażenia na menadżerze. Zapewniało za to rozrywkę Shaye’owi, który nieustannie nabijał się z kolegi. Zawstydzony reżyser, próbujący wieczorem wymykać się chyłkiem do swojego budynku, opowiadał bzdury innym gwiazdom i tłumaczył, że idzie zaczerpnąć powietrza oraz nacieszyć się widokiem księżyca na niebie.

Zdesperowany Ratner zadzwonił w końcu do swojej ówczesnej dziewczyny, Sereny Williams, licząc na to, że przyjazd słynnej tenisistki poprawi jego sytuację. Serena został jednak wciśnięta do jeszcze mniejszego pokoju, wciśniętego w jakimś zakamarku głównego budynku, z prysznicem tak małym, że musiała robić przysiad żeby się umyć. Williams była wkurzona, ale niespecjalnie zdziwiona, że obsługa hotelu nienawidzi Bretta i robi mu na złość. Zawsze miał talent do zrażania ludzi do swojej osoby. W końcu jednak zdołał postawić na swoim i odegrać na zarządzie, gdy odkrył niecną praktykę stosowaną przez hotel. Otóż niezależnie od długości pobytu gościa, pokoje w Eden-Roc należało rezerwować na minimum dwa tygodnie. Ponieważ większość grubych szych przylatywała jedynie na 2-3 dni, żeby być na miejscu w momencie premiery jakiegoś filmu, a później szybko opuszczało Cannes, opłacone pokoje wynajmowano jeszcze raz, ponownie na dwa tygodnie, kolejnym gościom. Skoro jednak pokoje były opłacone za 14 dni z góry, teoretycznie mógł w nich spać ktoś znajomy, jeżeli tylko hotel dostałby oficjalny list w tej sprawie. Ratner załatwił sobie cztery takie listy, przyznające mu prawo do korzystania z różnych pokojów. Natychmiast skontaktował się z nim Quiska, który stwierdził, że doszło chyba do jakiegoś nieporozumienia, bo reżyserowi przekazano klucze do czterech miejsc w hotelu. Brett odparł, że będzie potrzebować wszystkich czterech. W jednym zamierza sypiać, drugi wykorzysta jako przebieralnię, w trzecim będzie korzystać z łazienki, a w czwartym delektować się widokiem z okna. Quiska stwierdził, że to niedorzeczne. Retner zgodził się z nim, ale pozostał przy swoim, w efekcie odbierając hotelowi możliwość zarobienia na wynajmowaniu pokojów kolejnym klientom.


Po powrocie do Los Angeles z reżyserem skontaktował się Shaye, który otrzymał oficjalny list od hotelu. Brett Ratner dostał dożywotni zakaz nocowania w hotelu. Bynajmniej nie był to koniec jego przygody, bo całą historię opisał w artykule zatytułowanym „Why I hate Hotel du Crap” opublikowanym przez Variety. Ratner poleciał znowu do Francji, uzbrojony w setki kopii artykułu, na miejscu zatrzymał się w należącej do przyjaciela willi (leżącej w pobliżu hotelu) i korzystając z pomocy przyjaciół, zaczął podrzucać kopie tekstu na hotelowe stoliki. Wysyłał go również regularnie pocztą do hotelu, żeby zapewnić wszystkim gościom dostęp do lektury. W efekcie zarząd hotelu nałożył na niego dożywotni zakaz spożywania posiłków na terenie obiektu. Za to Ratner zaczął być automatycznie „upgrade’owany” do luksusowych pokojów we wszystkich pięciogwiazdkowych hotelach na świecie, w których się zatrzymywał, byle tylko nie pisał o nich artykułów.

Kilka lat później, gdy zmienił się zarząd Hotelu du Crap, skontaktowano się z Ratnerem podczas jego kolejnego pobytu w Cannes i zaoferowano czteropokojową willę, dorzucając gratis osobistego kamerdynera. Prawie_Steven_Spielberg nie zastanawiał się nawet pięciu sekund. Oczywiście skorzystał z oferty.


Źródła:

0 komentarzy:

Prześlij komentarz