niedziela, 19 maja 2019

J'ai perdu mon corps (I lost my body) - recenzja


Jak na razie najlepsze co widziałem w tym roku w Cannes. Jestem całkowicie urzeczony debiutancką animacją Jérémy’ego Clapina.

Młody chłopak przypadkowo ucina sobie dłoń. Odcięta kończyna budzi się do życia w szpitalnej lodówce. Ucieka z budynku i wyrusza w długą oraz niebezpieczną podróż przez miasto w poszukiwaniu reszty swojego ciała. Jednocześnie poznajemy historię nieszczęśliwego chłopaka, jego dzieciństwa w Afryce, stratę rodziców i przenosiny do nieprzyjemnego krewnego w Europie, gdzie dawne plany zostania muzykiem oraz astronautą (w takiej kolejności) musiały zostać zweryfikowane i zastąpione pracą w charakterze dostawcy pizzy. Chłopak jest marnym pracownikiem, ale dzięki tej robocie poznaje uroczą dziewczynę (ich długa rozmowa przez domofon podczas ulewnego wieczoru to najromantyczniejsza scena jaką widziałem w tym roku w kinie) co prowadzi do zasadniczych zmian w jego życiu.

Wątek odciętej dłoni przemierzającej świat przy pomocy palców to motyw, który mógł zaistnieć - i tak szybko zadziałać - tylko w filmie animowanym. Nie mam oczywiście na myśli problemów natury technicznej, wszyscy przecież pamiętamy i lubimy Rączkę z Rodziny Adamsów. Jako postać istniał on jednak w filmie o określonym charakterze, gdzie nie dziwił, bo stanowił fragment dużego świata złożonego z podobnych mu istot. W formie animowanej można natomiast łatwo zaakceptować osadzenie takiego nadnaturalnego motywu w realistycznej historii i nie zadawać przy okazji niepotrzebnych pytań. Dłoń żyje w oderwaniu od ciała, ma świadomość i wspomnienia? Ok, spoko, lecimy dalej.

„I lost my body” zachwyciło mnie, bo stanowi pełny pakiet. Jest pięknie animowane, oparte na wciągającej historii i wypełnione po brzegi różnymi emocjami. Nieważne, czy chodzi o romantyczne gesty zakochanego chłopaka, nostalgiczne wspomnienia z dzieciństwa, szczere w swej naturalności interakcje międzyludzkie, czy też odcięta dłoń walczącą o przeżycie w starciu z gołębiem i agresywnymi szczurami – opowieść zawsze generuje zamierzony efekt w odbiorcy. Jest wzruszająco, przygnębiająco, ujmująco albo emocjonująco. I nie powinno to dziwić, że ten film tak zgrabnie żongluje romantyzmem, nostalgią, humorem i elementami realizmu magicznego, bo jednym ze scenarzystów jest Guillaume Laurant, stały współpracownik Jean-Pierre Jeuneta, mający na koncie chociażby scenariusz „Amelii”.

Jeżeli jesteście fanami filmów animowanych (dla dojrzałych odbiorców) zapamiętajcie ten tytuł, bo to będzie jeden z najlepszych filmów jakie zobaczycie w tym roku.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz