sobota, 18 maja 2019

The Climb - recenzja


„The Climb” narodziło się jako pokazywany w Sundance film krótkometrażowy – zabawna, kilkuminutowa opowieść o dwóch długoletnich przyjaciołach, którzy próbują pokonać na rowerach jakąś górzystą drogę. Jeden z nich, ten bardziej wysportowany, wykorzystuje okazję żeby wyznać drugiemu, że od dłuższego czasu sypia z jego narzeczoną.

Pełnometrażowy „The Climb” zaczyna się właśnie od tej sceny, nakręconej ponownie, zmienionej w drobnych szczegółach (dialogach i niektórych zachowaniach postaci), powiększonej o nowy finał ich rowerowej wyprawy oraz puentującą go późniejszą scenę. Jest nieco inaczej, ale równie zabawnie. I stanowi za punkt wyjścia do jednego z najlepszych filmów w tegorocznych canneńskim programie.

„The Climb” zabiera nas w podróż przez kolejnych kilka lat z życia dwójki mężczyzn, opowiadając o jego najważniejszych momentach, o tym jak ewoluowała ich przyjaźń i zmieniała się dynamika tej relacji. Będzie pogrzeb, będzie wesele, będzie też jeden zmarnowany indyk i rozwalona choinka.

Jest to debiut zwiastujący narodziny nowego ekscytującego duetu w świecie amerykańskiego kina niezależnego. Michael Angelo Covino i Kyle Marvin wspólnie napisali scenariusz, wystąpili w głównych rolach, a ten pierwszy jeszcze to wyreżyserował. Pomiędzy panami jest naturalna chemia na ekranie (zapewne wynikająca z długoletniej znajomości), humor w jaki celują jest niewymuszony, sprawnie nim operują, zarówno na poziomie scenariusza, jak i późniejszej aktorskiej interpretacji, a do tego mają talent do pisania zabawnych, błyskotliwych dialogów.

Jest to zarazem projekt ambitny technicznie, nakręcony wprawdzie z surowością charakterystyczną dla kina niezależnego, ale oparty na skomplikowanych długich ujęciach, które nadają rytmu kolejnym epizodom z życia bohaterów. Covino lubi rozpoczynać (lub kończyć) sceny w niespodziewany sposób, ciągle dba o to żeby widza czymś zaskoczyć, rozbawić i zaciekawić. Nigdy nie pozostawia jednak z wrażeniem, że ktoś tu starał się zbyt bardzo i zobaczyliśmy coś wymuszonego przez scenarzystę. Wszystko wynika tutaj naturalnie z historii albo osobowości bohaterów.

Zapamiętajcie sobie nazwiska tych panów, bo Hollywood niebawem zacznie do nich wydzwaniać.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz