piątek, 8 maja 2015

Black Mirror (Czarne lustro) - serial


W zeszły weekend postanowiłem, że sięgnę po jakiś nowy serial. Kryterium wyboru było proste: coś, co zdołam obejrzeć w całości przed zbliżającą się niedzielą, bo od przyszłego tygodnia to wiadomo, Cannes. Zasięg poszukiwań w naturalny sposób ograniczyłem więc do produkcji brytyjskich. Angielskie seriale mają to do siebie, że jeżeli się uprzeć, to przy jednym wieczornym posiedzeniu można zaliczyć cały sezon. "Sherlock" i "Luthor" już od dawna zaliczone, więc poleciał kolejny tytuł z listy rzeczy do nadrobienia - "Black mirror".

Oł maj, jakie to było dobre. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałem tak dobre sci-fi w formie serialu. Ba, nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałem tak dobre sci-fi w formie pełnometrażowej. A nie, wróć, pamiętam, było to całkiem niedawno i nazywało się "Ex machina". Jest to dokładnie to samo podejście do tematu science-fiction, czyli więcej science, jak fiction. Zresztą jest to nie tyle serial, co antologia niepowiązanych ze sobą fabularnie historii, połączonych jedynie ideą: mało optymistyczną wizją bliskiej przyszłości, będącą nieco przejaskrawioną wersją współczesnej rzeczywistości - splątanej internetem, elektronicznymi gadżetami oraz zamierającą kulturą słowa pisanego w formie drukowanej.

Z pierwszym sezonem miałem jeden problem, wszystkie trzy historie miały szalenie intrygujący koncept, oferowały jakiś ciekawy komentarz społeczno-kulturowy, ale zawsze zawierały element, który mnie wybijał z rytmu, jakąś fałszywą nutę, nieprzekonujący pomysł fabularny, naiwne założenie, na którym czasem wykładała się cała fabuła. Historię idealną otrzymałem dopiero w odcinku otwierającym drugi sezon. Jest to nieco przerażająca, ale chyba głównie przez to, że całkiem prawdopodobna, wizja bota komputerowego, który w oparciu o naszą aktywność w internecie i zapisane z nami materiały video, potrafi wykreować avatar, cyfrową kopię naszej osobowości, która zapełni pustkę w życiu naszych bliskich, gdyby zdarzyło nam się przedwcześnie zejść z tego świata.


Pod wieloma względami przypomina to "Her", czyli opowieść o zażyłej relacji istoty ludzkiej oraz sztucznej inteligencji. Tutaj jednak nie trzeba wykazywać się wielkim empiryzmem, żeby zrozumieć jak łatwo byłoby się zżyć z programem, który idealnie naśladuje ukochaną osobę. Dramat się zaczyna, gdy do bohaterki w końcu dociera, że jest to doświadczenie wykreowane, parodia związku, w którym partnera można posłać do kąta, albo zaprogramować w nim odpowiednie reakcje na wszystko. A zarazem nieodpowiednie, bo cała zabawa przecież tkwi w pewnej nieprzewidywalności wiążącej się z kontaktem z innym człowiekiem. Szalenie ciekawy pomysł, poprowadzony idealnie do samego końca, niepozostawiający wiele miejsca na czepialstwo. Ja osobiście zakończyłbym go jednak na przedostatniej scenie, wtedy byłoby już mistrzostwo świata.

Reszta sezonu (czyli pozostałe dwa odcinki) jest niemniej interesująca, oferująca jednak już więcej powodów do ewentualnego narzekania na różne drobne pierdoły. No ale właśnie, to tylko pierdoły, każdy miłośnik hard sci-fi powinien po "Black mirror" sięgnąć obowiązkowo, bo rzadko w tym gatunku, zwłaszcza na małym ekranie, można zobaczyć rzeczy prowokujące do tak wielu przemyśleń na temat współczesnego świata, ludzkiej natury oraz tego, w jakim kierunku zmierza postęp technologiczny. Polecam!


1 komentarz:

  1. Jeden z najlepszych seriali jaki zdarzyło mi się oglądać. Został mi polecony przez znajomą jako jeden z "ryjących banię zbyt mocno". I rzeczywiście. Widziałam dawno temu ale tych historii po prostu nie da się zapomnieć. Chociaż na mnie największe wrażenie zrobił nie pierwszy ale drugi odcinek drugiego sezonu, ten z Parkami Sprawiedliwości.

    OdpowiedzUsuń