środa, 3 lutego 2016

Fargo - pierwszy sezon


W końcu nadrobiłem pierwszy sezon „Fargo”. Wyśmienity serial. Wbił się we mnie szponami i nie puszczał stalowego uścisku dopóki nie obejrzałem wszystkich odcinków. Największy poklask zebrał Billy Bob Thornton, bo to przecież on otrzymał nominacje do chyba wszystkich liczących się nagród aktorskich (uwzględniających występy telewizyjne) i zgarnął Złotego Globa. Dziwnym nie jest, to bardzo dobra rola, a przy tym cholernie atrakcyjna postać, bo łajdacy, szczególnie utalentowani i diablo inteligentni, zawsze byli wdzięcznym tematem do opowiadania. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił Martin Freeman.


Nie będzie chyba dużą przesadą, jeżeli powiem, że to jego życiowa rola. Lester przez dziesięć odcinków przechodzi pełną metamorfozę (a raczej zatacza koło, bo jakby się nie spinać, to nasza natura w końcu i tak wyjdzie na powierzchnię), co daje Martinowi szansę na zaprezentowanie pełnej skali talentu aktorskiego i wykorzystywanych środków. Gdy go poznajemy, Lester jest popychadłem wszystkich, przed laty znęcano się nad nim w szkole, dziś dalej bywa poniewierany przez dawnych oprawców, pogardza nim żona, brat patrzy z politowaniem, jego egzystencja jest niezauważalna dla innych. Co tu dużo mówić, życiowy nieudacznik. 

Martin pierwszorzędnie odgrywa tę rolę, chowając się za maską grzecznego, nieco ciapowatego, nieudolnie próbującego wymigiwać się drobnymi żartami od problemów i konfrontacyjnych sytuacji, Angola. Jego postać nie jest Brytyjczykiem, ale zachowanie, prezentowany humor, maniery i sposób wchodzenia w interakcje z innymi ludźmi są bardzo brytyjskie. W wykonaniu Freemana widzieliśmy to wiele razy, tutaj odegrane jest koncertowo bez jednej fałszywej nuty.



A co najważniejsze, w sposób płynny, bez czkawki, ani nawet jednego lekkiego potknięcia, przeistacza się na naszych w oczach w kogoś innego. Pewnego siebie cwaniaka, człowieka sukcesu, wyrachowanego socjopatę, zgrabnie maskującego ludzkie emocje, może nie tyle żądnego krwi psychopatę, co pozbawionego moralnych hamulców egoistę, który zawsze przełoży dobro własne nad kogoś innego. Bez wahania jest więc gotów zaryzykować czyimś życiem i później przejść nad tym do porządku dziennego. Ofiara przeradza się w drapieżnika, ale świadomego swoich ułomności, atakującego z zaskoczenia, sprytnie wykorzystującego bycie wiecznie niedocenianym przez innych. Ciągle jednak pozostaje tym starym Lesterem, popełniającym głupie błędy, niepotrafiącym przewidzieć konsekwencji pewnych czynów, plątającym się w swoich kłamstwach i próbującym wyślizgnąć się z każdych tarapatów żartami oraz przesadnym dramatyzowaniem. Doskonała rola, to zbrodnia, że nie została bardziej doceniona.

W porównaniu z nim, postać grana przez Thorntona jest dość nudna, jednowymiarowa. No dobra, nudna to złe określenie, bo za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie, patrzymy jak zahipnotyzowani. To siła natury, diabeł w ludzkiej skórze, perfekcyjna maszyna do zabijania, która potrafi w biały dzień popełnić morderstwo, a nawet dokonać masakry, nie kryjąc swojej twarzy, a później zostać zaciągnięta na komisariat i niemal od razu wyjść na wolność z braku dowodów. Marvo zawsze wie, co należy zrobić, jak się zachować, w jaki sposób odpowiedzieć, albo jakie pytanie zadać, żeby zbić kogoś z tropu i obrócić wszystko na swoją korzyść. Nigdy się nie spieszy, nie wpada w panikę, w ślepy gniew, nie traci zimnej krwi, ani nie krzyknie z bólu. Fajna postać, ale jakby z innej bajki, nieco przesadzona, zbyt idealna, o wiele ciekawszy jest pełen ludzkich ułomności Lester.

Mógłbym się jeszcze długo rozpisywać o kolejnych bohaterach. O dociekliwej policjantce zagranej przez Allison Tolman. O funkcjonariuszu Gusie (Colin Hanks), który dość szybko odkrywa, że być może nie jest to odpowiedni zawód dla niego, ale z czasem udowadnia (głównie samemu sobie), że jednak tli się w nim ogień walki. O ciekawym pomyśle obsadzenia Adama Goldberga w roli płatnego zabójcy i zaopatrzeniu go w głuchego partnera, co samo w sobie jest już materiałem na osobny film. No i w końcu o zatrudnieniu duetu komików Key i Peele do roli agentów FBI, którzy zachowują się jak… Key i Peele w skeczu o agentach FBI. A, no i oczywiście dorzucić do tego jeszcze informację o licznych nawiązaniach do twórczości braci Coen. No mógłbym, ale zamiast zabierać dalej twój czas, czytelniku, namawiam raczej do sięgnięcia po serial, a jeżeli już go widziałeś, to nie potrzebujesz już przecież czytać takich oczywistości. Musiałem natomiast wyrzucić z siebie garść powyższych przemyśleń, bo kotłowały się w głowie, nie dawały spokoju, już mi lepiej, dziękuję za uwagę, a teraz zabieram się za drugi sezon.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz