Brakowało mi historii opisujących pracę dziennikarza w taki sposób. Nie, jako ekscytującą przygodę z pogranicza kina akcji, albo wstrząsający thriller, czy też kipiącą cynizmem satyrę, ale jako opowieść o żmudnym, pełnym poświęceń, wielomiesięcznym śledztwie. Opowieść o pogoni za tematem do numeru, który miał jedynie strącić z jabłoni jeden zgniły owoc, doprowadził jednak do odkrycia kolejnych, na tej samej gałęzi, a później następnych, żeby w końcowym efekcie solidnie wstrząsnąć całym drzewem i to u jego podstaw. Jest to w końcu opowieść o zespole, o sile tkwiącej we współpracy, o rozkładaniu ciężaru na barki kilku ludzi, o dziennikarzach poświęcających się pracy w 100% i wiedzących, że biurko obok siedzą kolega i koleżanka, którzy włożą w zadanie równie wiele serca. Opowieść o ludziach, którzy trafiają na strup, więc ich zadaniem jest delikatne, ostrożne, rozdrapanie go, żeby przyjrzeć się temu, co skrywa, może tylko delikatną ranę, która wymaga zagojenia, a może zakażenie, które zaczyna drążyć już cały system. Żeby to rozstrzygnąć, muszą najpierw poznać wszystkie fakty, chodzić, dopytywać się, czasem od drzwi do drzwi, czasem od instytucji do instytucji, krążyć, poszukiwać, zadawać pytania, być może prowadzące donikąd, a być może ustawiające kierunek poszukiwań w nowym punkcie. I znowu to samo, dopytywanie się, poszukiwanie, sprawdzanie informacji, chodzenie, chodzenie, chodzenie...
Nie jest to zawód dla leniwych, nie jest też dla niecierpliwych, spragnionych natychmiastowego efektu prac. Dziennikarstwo śledcze wymaga czasu, rzetelności, droga na skróty może odbić się czkawką, pogoń za nagłówkiem spłycić problem, albo przesłonić jego pełną skalę. O tym właśnie jest ten film, o poszukiwaniu prawdy, podążaniu jej tropem, odkrywaniu czegoś niewygodnego, nieprzyjemnego, tkwiącego pod naszym nosem przez cały czas, ale dotąd zatykaliśmy go, ignorowaliśmy smród i odwracaliśmy głowę w przeciwnym kierunku, bo tak było łatwiej. Potrzebny był ktoś z zewnątrz, obcy, który dopiero przybył na miejsce i odkrył, że coś jest nie tak. Zaalarmował więc o nieprzyjemnym zapachu, zrzucił klapki z oczu, złapał za nasze nadgarstki, odciągnął dłoń od nosa i zakrzyknął: „powąchaj, to miejsce cuchnie, jak możesz tego nie czuć? Zrób coś z tym, sprawdź źródło nieprzyjemnego fetoru, przecież to twoja robota.”
I taki właśnie jest „Spotlight”. Nastawiony na przybliżenie zawodu dziennikarza śledczego, na oddanie jego natury, nieromantyzujący profesji, pokazujący ją w sposób pozbawiony blasku, przynajmniej na pozór, bo kładący nacisk na jej powtarzalność, godziny spędzone na rozmawianiu, dzwonieniu, chodzeniu, planowaniu kolejnych kroków, a jednak odnajdujący w tym materiał na świetny film, opowieść o tym, jak to konsekwencja działania i wspólny trud garstki może powalić na kolana ogromną instytucję. Jeżeli to nie jest najlepszy sposób na docenienie ogromu pracy tych niesamowitych ludzi, to nie wiem, co innego mogłoby być.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz