piątek, 15 kwietnia 2016

Avatar 2, 3, 4, 5... - ambitna wizja, w której utonie James Cameron?


No nie wierzę. Jakiś czas temu 20th Century Fox odwołało datę premiery drugiej części „Avatara”, która była zaplanowana na grudzień przyszłego roku. Złośliwcy i poszukiwacze taniej sensacji oznajmili, że James Cameron boi się konkurowania z „Gwiezdnymi wojnami”. Taaa… Na trwającym właśnie CinemaCon reżyser oznajmił, że już nie kręci trzech sequeli naraz. Kręci cztery. Cz-te-ry. CZTERY. Bez jaj, cztery.

Przypomnę może pokrótce jak ewoluował pomysł, nad którym Cameron zaczął pracować już w roku 1994 (!), jego realizacja miała ruszyć zaraz po skończeniu „Titanica”, a film trafić do kin pod koniec ubiegłego stulecia. Jak wiemy, w końcu nic z tego nie wyszło, technologia nie stała jeszcze na zadowalającym poziomie, więc projekt został wstrzymany, a Cameron poświęcił się kręceniu dokumentów. Do tematu powrócił w 2005, gdy zainicjował prace nad stworzeniem języka kosmicznych istot. Praca nad scenariuszem i wizją filmowej planety ruszyła w następnym roku. Wtedy też James oznajmił, że o ile pierwsza część okaże się sukcesem, planuje zrealizować jeszcze dwa kolejne filmy osadzone w tym świecie. Film do dziś zarobił już prawie 3 miliardy dolarów, myślę więc, że można uznać to za sukces.

Oba filmy miały być kręcone w tym samym czasie, znacząco poszerzać filmowy świat, a pierwszy opowiadać o pandorańskim oceanie oraz lesie deszczowym. Cameron planował wykorzystać zdjęcia nakręcone na dnie Rowu Mariańskiego. W 2011 oznajmił jednak, że dopiero zaczyna projektowanie morskiego ekosystemu oraz innych światów, które zaistnieją w sequelach. Kontynuacje planowano wypuścić do kin w rocznych odstępach począwszy od grudnia 2014. W kolejnym roku wspomniał, że rozważa jednak realizację trzech sequeli. Druga cześć nie miała jednak kończyć się cliffhangerem, zaplanowano właściwy finał niepozostawiający widza w poczuciu rozdrażnienia. Premierę zaplanowano na 2015.


W 2013 oficjalnie potwierdzono, że będą trzy sequele. Wkrótce przesunięto też premierę, którą ustalono na tegoroczny okres świąteczny, a następne filmy miałyby się pojawiać w kolejnych latach (również w grudniu). Prace z technologią motion capture miały ruszyć w drugiej połowie 2014 w Nowej Zelandii. W kwietniu 2014 Cameron potwierdził, że kończy pisanie scenariuszy i sequele trafią do kin w planowanym czasie. Filmy miały stanowić oddzielne historie łączące się jednak w pełną rozmachu trylogię.

W 2015 wszystkie premiery zostały przesunięte o rok, co Cameron usprawiedliwił dalszym dłubaniem przy scenariuszu, co okazało się bardzo skomplikowanym procesem. W czerwcu tegoż roku studio Fox potwierdziło, że scenarzyści kończą prace nad filmem. W grudniu Cameron oznajmił, że przepisuje (albo raczej doszlifowuje) scenariusze wszystkich sequeli, żeby dopasować je do efektów półtorarocznej pracy nad projektami wizualnymi filmowej flory i fauny. Przy okazji zapewnił, że wygląd wszystkich postaci, zwierząt i miejsc jest już zaplanowany.

W styczniu obecnego roku studio Fox oświadczyło, że daty premier zostały ponownie przesunięte, ale odmówiło dalszego komentarzu. Na początku obecnego miesiąca miała ruszyć realizacja w Nowej Zelandii. Dziś James Cameron oznajmił na CinemaCon, że zrealizuje cztery sequele, a daty premier kinowych zostały ustalone na Grudzień: 2018, 2020, 2022 oraz 2023.

Ciekawe, czy to już koniec przebojów przedprodukcyjnych i wszystko rzeczywiście jest dopięte na ostatni guzik, a tryby ogromnej machiny produkcyjnej w końcu pójdą w ruch, czy też za kilka tygodni/miesięcy znowu się dowiemy, że projekt został wstrzymany, bo coś tam, a tak na marginesie, to będzie pięć sequeli, a pierwszy trafi do kin w 2048.


Zabawnie to wszystko wygląda z boku, bo zanosi się na spektakularną porażkę twórcy, który utonął we własnej ambitnej wizji. Nie należy jednak zapominać, że mówimy o Jamesie Cameronie, reżyserze traktowanym jak szaleniec od przeszło dwudziestu lat, któremu wróżono porażkę już dwukrotnie, najpierw przy skomplikowanym realizacyjnie „Titanicu”, przy którym doprowadzał wszystkich do szału swoją dbałością o detale, a następnie przy pierwszym „Avatarze”. Fox w pewnym momencie wycofało się nawet z tego drugiego projektu, ale zmienili zdanie, gdy Cameron był o krok od podpisania kontraktu ze studiem Disneya. Usłyszał wtedy od jednego z członków zarządu Foxa: „nie wiem, kto jest bardziej szalony, my, dając ci na to pieniądze, czy też ty, sądząc, że rzeczywiście możesz to zrealizować...”

Wyszło na to, że Cameron jednak miał rację. Zawsze miał. Gdy gość, którego filmy zarobiły w sumie kilka miliardów dolarów, ma pomysł na kolejny, a nawet na kilka kolejnych i z całą pewnością nie robi tego dla łatwego zysku, na szybko i niedbale, o nie, poświęca na to prawie dwie dekady, to myślę, że warto mimo wszystko podarować mu trochę zaufania i zobaczyć, co zaprezentuje nam tym razem.

W czasach, gdy blockbustery robi się pod konkretne daty, a reżyserów wymienia się na innych, jeżeli nie są w stanie się wyrobić na czas, albo stają się problematyczni, takie podejście należy doceniać. Podziwiam więc Camerona za pasję i ogrom pracy jaki wkłada w stworzenie czegoś „swojego”. I trochę współczuję, bo wielu i tak później to skomentuje, że: „no, w końcu przestał się lenić i machnął dla kasiory te kontynuacje smerfowatej Pocahontas”...

0 komentarzy:

Prześlij komentarz