Wszyscy znamy różne historie o przeklętych rolach, nawiedzonych planach zdjęciowych i klątwach rodowych zbierających ponure żniwo w artystycznych familiach. Twórcy filmowi mają tendencję do bycia przesądnymi, a media ochoczo chwytają się takich informacji i do znudzenia powtarzają je później w niezliczonych artykułach z „dreszczykiem”. Jedna z takich historii, choć raczej mało znana, bo nie wiązała się z nią żadna większa tragedia, zdarzyła się na planie zdjęciowym jednego z filmów o Jamesie Bondzie.
Finałowa sekwencja „Licencji na zabijanie” (film pierwotnie miał się nazywać „License Revoked”, ale MGM postanowiło to zmienić, bo uznało, że nikt w USA nie zrozumie tytułu) z udziałem cystern kręcona była w okolicach Mexicali, miasta w północnym Meksyku na granicy ze Stanami Zjednoczonych. Sceny były realizowane na zamkniętej, krętej, górskiej drodze w miejscu zwanym Rumoroso. Przez lata wydarzyło się tam tyle wypadków, że w końcu zamknięto tamten odcinek trasy i zorganizowano objazd. Ekipa filmowa miała w sumie szesnaście ciężarówek, które wykorzystywała do różnych celów. Jedna służył na przykład do scen z aktorką Carey Lowell, która siedziała wprawdzie za kierownicą, ale ciężarówkę tak naprawdę prowadził kaskader, ukryty w przegrodzie sypialnej umiejscowionej z tyłu kabiny. Inną ciężarówkę specjalnie obciążono w tylnej części pięciotonowym ciężarem, co umożliwiło uniesienie przedniej części pojazdu do góry i poruszanie się nim do przodu tylko przy pomocy tylnych kół.
Finałowa scena akcji wymagała wielu skomplikowanych popisów kaskaderskich. Niektóre kręcono nawet o czwartej rano, bo tylko wtedy była w górach odpowiednia gęstość powietrza umożliwiającą bezpieczne wykonanie numeru z Bondem przeskakującym z lecącego samolotu na ciężarówkę. Przez cały czas na planie zdarzały się przeróżne tajemnicze wypadki, które były trudne do wyjaśnienia. Jednego dnia kręcono scenę z dwiema cysternami, które powinny nawzajem na siebie napierać, ale jeden z kierowców przedobrzył, za mocno skręcił kierownicą i posłał drugi pojazd na kamienną ścianę, co zaowocowało efektowną sceną kraksy, ale nie było zaplanowane. Innego razu robiono scenę z wyrzutnią rakiet, specjalnie zaprojektowaną na potrzeby filmu, żeby wystrzeliwała do przodu realistycznie wyglądający pocisk, który oczywiście nie wybuchał. Wszystko działało jak należy podczas testów w Pinewood Studios, ale gdy dokonano wystrzału na planie zdjęciowym w Meksyku, wyrzucony do przodu pocisk uderzył w siedzącego na słupie mężczyznę naprawiającego linię telefoniczną. Nieszczęśnik znajdował się na drodze oddalonej od ekipy filmowej o... cztery kilometry.
Wkrótce drobne problemy i potencjalnie niebezpieczne sytuacje zaczęły się piętrzyć, a ekipa zaczęła wierzyć lokalnym pogłoskom, jakoby miejscy było nawiedzone. Ochroniarz twierdził, że widział zjawy przechadzające się po parkingu, gdzie były trzymane wszystkie ciężarówki. Kiedy do nich podbiegł, zniknęły. Ciężarówki w tajemniczych okolicznościach zaczynały stawać w płomieniach w środku nocy. Pewnego wieczoru jakaś ciężarówka sama z siebie ruszyła do przodu i zatrzymała się tuż przed ścianą. Ekipa zaczęła oczywiście poszukiwać sensacyjnych informacji na temat miejsca i szybko trafiła na plotki o ludziach zabitych na drodze, która od tamtej pory miała być nawiedzona. Najbardziej na wyobraźnie działała historia o pięciu zakonnicach, których minibus wypadł z drogi i stanął w płomieniach. Wszystkie kobiety zginęły, i to dokładnie na odcinku, gdzie urzędowała ekipa filmowa. A na konkretnym zakręcie, na którym doszło do rzeczonej tragedii, filmowcom zdarzyło się jeszcze kilka innych wypadków.
Najlepsze Rumoroso zapewniło ekipie jednak na sam koniec, podczas kręcenia sceny z dwiema cysternami, które zderzają się i dochodzi do ogromnej eksplozji. Sekwencję kraksy rejestrowały cztery kamery. Arthur Wooster, drugi reżyser, wykonywał fotosy z nakręconego materiału i na jednym z kadrów zauważył coś dziwnego, ognistą dłoń wychodzącą z epicentrum wybuchu. Postanowił to jeszcze sprawdzić, gdy negatywy z tego dnia zostaną już przetworzone w laboratorium. Wooster przejrzał później cały nagrany materiał klatka po klatce, nigdzie jednak nie znalazł ognistej dłoni.
Członkowie ekipy filmowej pewnie do dziś opowiadają o Rumoroso przy piwie i na rodzinnych spędach. Z cała pewnością było to miejsce, które opuszczali z dużą ulgą. Ile w tym prawdy? Zależy jak podchodzimy do takich rewelacji. Większość przykładów wydaje się być po prostu zwykłymi wypadkami, niektóre z nich były wyjątkowo pechowe (wyrzutnia rakiet), ale jednak wynikały głównie z ludzkiego błędu. Opowieści o zjawach, przemieszczających się ciężarówkach i tego typu cudach ciężko traktować poważnie. Wiadomo jak to działa. Gdy grupa ludzi zaczyna wierzyć w jakąś klątwę i wzajemnie się nakręcać, to nagle wszystko staje się dowodem na jej istnienie i szybko pojawiają się osoby, którym wydaje się, że „coś” widziały. Przemawia jednak przeze mnie wrodzony sceptyk, bo żebym uwierzył w duchy, musiałbym jakiegoś zobaczyć na własne oczy i nie zejść od razu na zawał.
Ale ognista dłoń jest niewątpliwie mocnym akcentem. Po kilku tygodniach w Rumoroso oraz słuchaniu opowieści znerwicowanych kolegów, zapewne i ja miałbym ciarki na plecach po zobaczeniu czegoś takiego.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz