Jako ogromny fan „Lost in translation” jest mi cholernie przykro, że Sofia Coppola od 15 lat nie jest w stanie nakręcić czegoś porównywalnie dobrego. Nie zrozumcie mnie źle, wszystkie filmy Sofii od tamtego czasu były dobre, żaden jednak nie wzniósł się nawet delikatnie powyżej tego poziomu. „The Beguiled” niestety również tego nie robi.
Film jest pięknie nakręcony. Phillippe Le Sourd ładnie portretuje południowe rejony Stanów Zjednoczonych, nadając poetyckiego sznytu scenom plenerowym i szykownego wdzięku wnętrzom ogromnego budynku. Coppola doskonale czuje komizm historii, umiejętnie rozbawia widownię, operując humorem w różnej formie i natężeniu. Zupełnie jednak nie potrafi uchwycić innych emocji i budować klimatu dopasowanego do wydarzeń. Pierwsza połowa, która powinna buzować od erotycznego napięcia i żądzy wiszącej w powietrzu, jest prowadzona subtelnie. Niestety zbyt subtelnie, żeby traktować ją poważnie, można się jedynie podśmiechiwać – na szczęście w momentach, kiedy było to zamierzone przez reżyserkę. Jako źródło humoru sprawdza się więc to dobrze, jako podbudowa pod dramatyczną drugą połowę już niekoniecznie.
Drugiej połowie filmu natomiast brakuje odpowiedniej dawki emocji. Tam gdzie powinien być terror, jest pocieszne miotanie przedmiotami i wrzeszczenie, a „grozę” sytuacji szybko rozładowują drobne żarciki. Tam gdzie powinien być trudny wybór jest pospieszne przeskoczenie do realizacji tegoż. Nie ma to w sobie mocy, nie czuć ciężaru decyzji, nie czujemy ulgi z rychłego końca kryzysowej sytuacji, bo nawet przez moment nie odczuwamy zaniepokojenia czyimkolwiek losem. Za to oglądamy kolejne lekkie żarciki.
Źle zostały rozpisane relacje pomiędzy postaciami. Coppola zbytnio zawierzyła niedopowiedzeniom, przez co przyczynę pewnej kontrowersyjnej decyzji, dokonanej przez bohaterkę graną przez Nicole Kidman, musi wykrzyczeć ustami innej postaci, bo widzowi może nawet nie przejść przez myśl, że kryło się za tym coś więcej. Głównie dlatego, że nie zostało to podbudowane odpowiednimi scenami wcześniej. Problemem jest również to, że bardziej domyślamy się, co próbowali osiągnąć aktorzy, jak naprawdę to widzimy. Colin Farrell nie jest tak czarujący i intrygująco tajemniczy jak film próbuje nam wmówić. Elle Fanning sprawia wrażenie, że kreując postać próbowała osiągnąć równowagę pomiędzy niewinną nastoletnią dziewczyną, której kobiecość dopiero się rozbudza, a młodej manipulatorki inicjującej kontakt z mężczyzną. Udaje się to połowicznie, bo zbyt często wycofuje się do typowej dla niej postawy eterycznej dziewczynki, która jedynie udaje dojrzałą kobietę. Nicole Kidman natomiast ciekawie wgryza się w postać matrony, nie popadając w łatwą karykaturę wierzącej starej panny. Niestety zabrakło (fabularnego) mięsa i chemii w jej relacji z Farrellem, na czym znacząco ucierpiał finał historii. Brak chemii jest o tyle ciekawy, że oboje stworzyli świetną ekranową parę w „The Killing of a Sacred Deer”, i to pod okiem reżysera, który z zasady stawia na zamierzenie „sztywne” kreacje aktorskie.
„The Beguiled” nie jest jednak złym filmem. Jest to produkcja ładnie zrealizowana, pięknie wyglądająca, ze świetną obsadą (nie mogą się jednak wykazać, bo scenariusz na to nie pozwala), przystępnie i ekonomicznie skrojona (całość trwa 90 minut), ale chyba zbyt drastycznie względem literackiego oryginału, bo cierpi na tym finał historii.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz