sobota, 14 kwietnia 2018

Cannes 2018 - tegoroczny program


W czwartek ogłoszono listę filmów, które w tym roku zostaną pokazana na festiwalu w Cannes. Moją pierwszą reakcją było lekkie rozczarowanie, bo spodziewałem się w tym roku wielu „gorących” nazwisk, a otrzymałem konkurs główny, który można pomylić z sekcją Un Certain Regard. Jest to jednak reakcja, która często towarzyszy mi podczas pierwszych minut obcowania z canneńską listą. I jest to chyba naturalne, że liczy się na możliwość przedpremierowego zobaczenia nowych filmów uznanych twórców, czemu będzie towarzyszyć duże zainteresowanie ze strony osób, które festiwal obserwują jedynie z pozycji kanapy w swoim mieszkaniu. Każdego roku muszę siebie wtedy upomnieć i przywołać słowa z „Incepcji”: „we need to go deeper”. Znaczy się wgryźć w program i sprawdzić jaka była moja dotychczasowa relacja z wyróżnionymi twórcami oraz wyszukać informacje o ich nowych produkcjach. Pod koniec tego procesu zawsze z większym spokojem wypatruję początku majowej imprezy. A zatem zacznijmy wgryzanie…

Konkurs główny:

Wszyscy wiedzą, reż. Asghar Farhadi
At War, reż. Stéphane Brizé
Dogman, reż.Matteo Garrone
The Picture Book, reż. Jean-Luc Godard
Asako I & II, reż. Ryusuke Hamaguchi
Sorry Angel, reż. Christophe Honoré
Girls of the Sun, reż. Eva Husson
Ash Is Purest White, reż. Jia Zhang-Ke
Shoplifters, reż. Hirokazu Koreeda
Capernaum, reż. Nadine Labaki
Burning, reż. Lee Chang-Dong
BlacKkKlasman, reż. Spike Lee
Under the Silver Lake, reż. David Robert Mitchell
Three Faces, reż. Jafar Panahi
Zimna wojna, reż. Paweł Pawlikowski
Lazzaro Felice, reż. Alice Rohrwacher
Yomeddine, reż. A.B. Shawky
Summer, reż. Kiriłł Sieriebriennikow


Najważniejszy - z naszej perspektywy – tytuł na tej liście to oczywiście „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego. W końcu polski film trafił do konkursu głównego! Przyjemnie będzie, dla odmiany, odpowiedzieć twierdząco, gdy jakiś zagraniczny dziennikarz lub dystrybutor filmowy poznany w kolejce albo na sali kinowej, zapyta mnie, czy jakiś film z mojego kraju można zobaczyć w tym roku w Cannes. Tym bardziej, że podobno jest to bardzo dobra produkcja. Film pokazano na jakimś zamkniętym pokazie w Berlinie i opinie były rewelacyjne. Nowy film autora „Idy” to opowieść o muzyce i miłości w latach 50. i 60. ubiegłego stulecia. Akcja toczy się w Polsce, Jugosławii, Berlinie i Paryżu. Historia opowiada o uczuciu pomiędzy młodą solistką (Joanna Kulig), która próbuje się dostać do powstającego właśnie zespołu ludowego Mazurek (wzorowanego na Mazowszu, które zresztą pomagało aktorce podczas kilkumiesięcznych przygotowań do roli), a akompaniatorze granym przez Tomasza Kota. Pawlikowski znów zdecydował się na czarno-biały obraz. Miejmy nadzieję, że z większej palety kolorów korzystał natomiast przy kreśleniu bohaterów i będzie można z dumą mówić o jego filmie wszystkim zagranicznym towarzyszom w niedoli (czyli staniu w kolejce na kolejny konkursowy film).

Cieszy mnie obecność na powyższej liście Spike’a Lee, niewidzianego w Cannes od czasu „Malarii” (rok 1991). Mam nadzieję, że udział w konkursie głównym zwiastuje powrót do dawnej formy i otrzymamy solidne kino na poziomie starych produkcji Spike’a. Oparta na faktach historia opowiada o czarnoskórym policjancie, który zdołał zinfiltrować lokalny oddział Ku Klux Klanu, a nawet stanąć na jego czele. W obsadzie Adam Driver, Topher Grace (występujący w dwóch tegorocznych filmach konkursowych) i znana ze „Spider-Man: Homecoming” Laura Harrier.


Z amerykańskich produkcji, które znalazły się w konkursie, bardziej jestem jednak podekscytowany „Under the Silver Lake” Davida Roberta Mitchella. Gdy ostatni raz Mitchell był widziany na Lazurowym Wybrzeżu pokazywał w bocznej sekcji „Coś za mną chodzi”. Niestety przegapiłem ten film wtedy, bo pokazywany był pierwszego dnia w programie Critics’ week, gdy tymczasem konkurs główny był wyjątkowo mocno upstrzony uznanymi twórcami, więc musiałem nadrobić go już później w normalnej dystrybucji. W tym roku Mitchell awansował do głównej sekcji festiwalu i nie zamierzam popełniać już tego samego błędu, tym bardziej, że zwiastun zapowiada intrygującą produkcję, która wygląda na pokręconą historię ze świetną rolą Andrew Garfielda. Zresztą, dość powiedzieć, że pieniądze na produkcję wyłożyło studio A24, które w ostatnich latach stało się znakiem filmowej jakości.

Ciekawy jestem nowego filmu Kiriłła Sieriebriennikowa, którego pokazywany w sekcji Un Certain Regard „Uczeń” był jednym z najlepszych tytułów, jakie widziałem na festiwalu dwa lata temu (rok temu był w polskich kinach). Nie wiem o czym jest „Lato”, ale zgaduję, że jest to biografia sowieckiego barda Wiktora Coja, którą realizował w ubiegłym roku, gdy trafił do aresztu domowego (został oskarżony o sprzeniewierzenie państwowych pieniędzy). Sytuacja Kiriłła niewiele się zmieniła od tamtej pory i przedstawiciele festiwalu wystosowali oficjalną prośbę do rosyjskich władz o udzielenie reżyserowi pozwolenia na podróż do Cannes. Nie jestem do końca przekonany, czy ten film jest w ogóle już ukończony zgodnie z intencją twórcy, bo umieszczenie go w konkursie może mieć podłoże polityczne i jest sposobem na zwrócenie uwagi na problemy twórcy (obrona twierdzi, że cała afera została zaaranżowana przez nieprzychylne reżyserowi rosyjskie władze). Jego „Uczeń” to jednak nie była pojedyncza perła, bo już dwanaście lat temu na wrocławskich Nowych Horyzontach widziałem bardzo dobre „Grając ofiarę” o studencie dorabiającym wcielaniem się w ofiary w policyjnych rekonstrukcjach zbrodni. „Lato” może być jednym z najlepszych tytułów w tegorocznym konkursie.

Problemy z własnym państwem ma również Jafar Panahi, który pomimo dwudziestoletniego zakazu wykonywania zawodu kręci kolejne filmy goszczące na różnych festiwalach i w kinach studyjnych na całym świecie (ostatnim było „Taxi-Teheran” dostępne w polskich kinach trzy lata temu). Irańczyk ma również zakaz wyjazdów zagranicznych, zdecydowanie nie będący pustą groźbą, co władze jego kraju udowodniły kilka lat temu, gdy w ostatniej chwili cofnęły pozwolenie na podróż do Cannes i dołączenie do składu jury. Najprawdopodobniej nie pojawi się więc również w maju żeby uczestniczyć w światowej premierze filmu „Three Faces”.


Zaskakujące, ale w pozytywny sposób, jest postawienie w tym roku na dużą ilość produkcji azjatyckich. Nie mam nic przeciwko, bo jestem fanem japońskich i koreańskich filmów, które zawsze chętnie oglądam na festiwalach filmowych. Hirokazu Koreeda to już stały bywalec festiwalu, kilka lat temu nagrodzony przez jury za film „Jak ojciec i syn”, ostatnio widziany natomiast dwa lata temu, gdy pokazywano w Un Certain Regard „Po burzy”. Bazując na krótkim teaserze, który można zobaczyć na Youtube, będzie to kolejna historia w ciepły sposób opowiadająca o swoich bohaterach i skupiona na portretowaniu japońskiej rodziny. Złotej Palmy z tego raczej nie będzie, ale jak zwykle obejrzy się to z dużą przyjemnością.

O reszcie azjatyckich produkcji ciężko się na razie szerzej wypowiedzieć. Intrygująco wygląda teaser koreańskiego „Burning” Chang-Dong Lee, opartego na krótkim opowiadaniu Haruki Murakamiego. „Asako I & II” jest niewiadomą, opis fabuły jest zdawkowy, wcześniejszych filmów jego twórcy (Ryusuke Hamaguchi) nie widziałem, więc na sali kinowej zasiądę bez żadnych oczekiwań. Czego nie mogę powiedzieć o chińskim „Ash Is Purest White” Zhangke Jia, który już czterokrotnie walczył o Złotą Palmę (ostatnio dwa lata temu z filmem „Nawet góry przeminą”), a raz nawet wyjechał z Francji z nagrodą za scenariusz („Dotyk grzechu”). Chińczyk ponownie opowiada rozciągniętą na dekady (a konkretnie to szesnaście lat) brutalną historię o miłości.

Oczywiście musiało się znaleźć też miejsce dla kilku produkcji francuskich. Najciekawiej zapowiada się „Girls of the Sun”, który nakręciła Eva Husson („Bang Gang”). Film opowiada o kurdyjskim kobiecym oddziale militarnym, zwanym Dziewczyny Słońca, przygotowującym się do odbicia z rąk ekstremistów małego miasteczka. Stéphane Brizé, nagrodzony dwa lata temu w Cannes przez Jury Ekumeniczne za „Miarę człowieka”, wraca z nowym filmem o tytule „At War”. W zwiastunie dużo krzyczą po francusku, a historia dotyczy walki robotników z zarządem fabryki, która ma zostać zamknięta. Nie odliczam dni do seansu, ale może zostanę mile zaskoczony przez społecznie zaangażowanego reżysera. Zagadkę stanowi „Sorry Angel” Christophera Honoré, o którym na razie niewiele wiadomo oprócz zdawkowego opisu fabuły. A, no i jeszcze jest nowy filmowy projekt Jeana-Luca Godarda o tajemniczym opisie: „Nic poza ciszą. Nic poza rewolucyjną piosenką. Historia w pięciu rozdziałach jak pięć palców u dłoni”. No nie wiem…


O kilku filmach i reżyserach nie znalazłem jeszcze zbyt wielu satysfakcjonujących informacji, na przykład o włoskim „Lazzaro Felice” nakręconym przez Alice Rohrwacher i libańskim „Capernaum” autorstwa Nadine Labaki. O debiutanckim „Yomeddine” wiem natomiast tyle, że opowiada o trędowatym mężczyźnie i sierocie, którzy postanawiają opuścić kolonię trędowatych i wyruszyć w podróż po Egipcie w celu odnalezienie swoich rodzin. Więcej wiadomo o „Wszyscy wiedzą” Asghara Farhadiego, bo jest zwiastun, gwiazdorska obsada (Penelope Cruz, Javier Bardem) oraz krótki opis fabuły. Nie chce mi się jednak na razie rozpisywać o Farhadim, wszyscy chyba wiemy, czego możemy się spodziewać – dobrej jakości. Jedyną zagadkę stanowi, czy będzie to film bardzo dobry, czy tylko dobry. Okaże się już pierwszego dnia, bo film otwiera w tym roku festiwal.

I w końcu włoski „Dogman” Matteo Garrone, którym chciałbym się bardzo ekscytować, ale dotąd „nie dogadywałem się” z reżyserem. Zarówno „Gomorra” (Grand Prix Festiwalu w roku 2008), jak i „Pentameron”, nie trafiły do mnie. Jeden mnie uśpił, drugi rozczarował, bo zamiast soczystej, mrocznej baśni, otrzymałem film piękny, ale w gruncie rzeczy daremny. Oba znalazły jednak wielu zwolenników, temu drugiemu kiedyś jeszcze podaruję drugą szansę, bo niewykluczone, że w domowym zaciszu spojrzę na niego cieplej, gdy będę w lepszym humorze (długo by opowiadać, jak wyglądało kilka poprzedzających go godzin z mojego pierwszego festiwalowego dnia tamtego roku). „Dogman” sprawia wrażenie powrotu do stylistyki znanej z „Gomorry”, chropowatej, brutalnej rzeczywistości włoskiego przestępczego półświatka. Ogólnie jest to tematyka, którą lubię oglądać w kinie, więc mam nadzieję, że tym razem zachwycę się filmem Matteo Garrone.

Co jeszcze?


Wiadomo, kolejnych kilkanaście tytułów w sekcji Un Certain Regard, nakręconych przez ludzi, których nazwiska nic mi nie mówią (albo kojarzę tylko z występów aktorskich). Un Certain Regard to każdego roku skakanie na główkę w nieznaną wodę z nadzieją, że nie trafi się na kamień albo płyciznę. Zbyt często niestety się trafia, ale te eksperymenty zostają nagrodzone odkrywaniem prawdziwych perełek, które deklasują niejeden konkursowy film. Nie ma więc wyjścia, trzeba ryzykować. Mam nadzieję, że w tym roku częściej będę za to nagradzany jak rok temu.

Nagłe wycofanie się Netflixa z Cannes uczyniło sekcję pozakonkursową dość wymarłą w chwili ogłaszania tytułów, więc przez następne dwa tygodnie pewnie jeszcze zostanie ona uzupełniona o kolejne filmy. Na razie potwierdzono tylko „Le grand bain” Gillesa Lellouche’a, które jest mi zupełnie obojętne oraz „Solo: A Star Wars Story”. Możliwości przedpremierowego zobaczenia filmu z uniwersum Star Wars z całą pewnością nie przegapię, tym bardziej, że ostatni zwiastun zmienił moje nastawienie do projektu (byłem obojętny, jestem zaintrygowany i liczę na miłą niespodziankę).

Pokazy o północy każdego roku odpuszczam sobie, bo wychodzenie z sali kinowej o drugiej albo trzeciej rano to już jednak przesada moim zdaniem (zwłaszcza w realiach festiwalowych). „Arctic” nakręcone przez popularnego Youtubera (Joe Penna) zapowiada się jednak obiecująco, bo to kino survivalowe z Madsem Mikkelsenem próbującym przeżyć arktyczne warunki i wrócić do cywilizacji. Jeżeli tylko zorganizują jakiś pokaz za dnia to zdecydowanie się na to wybiorę. O koreańskim „Gongjak” nie znalazłem żadnych informacji, ale hej, to koreańskie kino szpiegowskie (angielski tytuł to „The Spy Gone North”), jestem więc zainteresowany.


Z pokazów specjalnych nic mnie w tej chwili nie zaciekawiło, bo wprawdzie uwielbiam ostatni dokument Wima Wendersa („Sól ziemi”), ale niestety ten reżyser nie jest gwarancją jakości, a niespecjalnie jestem zainteresowany ślicznym dokumentem o papieżu Franciszku.

Program wydaje się być wciąż niekompletny. Nagłe wycofanie się Netflixa pozostawiło festiwal bez przynajmniej pięciu tytułów i jest to luka, którą zapewne będą chcieli czymś załatać. Z wypowiedzi Thierry’ego Fremauxa można wywnioskować, że wciąż jest szansa na zobaczenie w tym roku nowego filmu Larsa von Triera („The House that Jack built”). Ja nadal liczę na to, że dodadzą jeszcze „Incredibles 2”, bo amerykańskie filmy animowane często były pokazywane na festiwalu pozakonkursowo i nie wykluczano przy tym kontynuacji („Jak wytresować smoka 3”, „Kung Fu Panda 2”). Szanse już na to raczej marne, ale wciąż mam małą nadzieję, że jednak dogadają się z Netflixem i pokażą chociaż pozakonkursowo nowy film Alfonso Cuarona („Roma”), ale nie zdziwiłbym się, gdyby serwis zdecydował się teraz pojechał z nim do Wenecji. Jeżeli więc pogodzą się w jakiejś kwestii to chyba tylko w temacie „The Other Side of the Wind”, czyli nieukończonego filmu Orsona Wellesa, którego Netflix miał zaprezentować na festiwalu, ale wycofał się z tego żeby zrobić na złość Fremauxowi. Wiedzieli, że to go zaboli najbardziej. Cholernie mi szkoda nieobecności nowych filmów Jeremy’ego Saulniera („Hold the Dark”) i Paula Greengrassa („Norway”), ale chyba jedyną okazją na zobaczenie ich w Cannes byłoby teraz niespodziewane umieszczenie ich w sekcji Directors’ Fortnight (w której zresztą pokazywano poprzednie filmy Saulniera). Cieszyłbym się bardzo, ale wydaje mi się, że również będą z nimi teraz celować w wenecki konkurs główny.

Z nadzieją spoglądam w bliską przyszłość. Lista filmów konkursowych jeszcze na pewno zostanie uzupełniona o jakieś tytuły. Przed nami też jeszcze ogłoszenie programów bocznych sekcji Directors’ Fortnight i Critcs’ Week, a liczę na to, że znajdzie się tam miejsce dla jeszcze jednego polskiego filmu, „Fugi” Agnieszki Smoczyńskiej („Córki dancingu”). Wciąż jest jeszcze nadzieja na to, że zostanie też pokazany nowy film Paolo Sorrentino („Loro” o Silvio Berlusconim). I jeszcze kilka innych tytułów kołacze mi się po głowie, ale dość już tych marzeń, pozostaje teraz czekać i trzymać kciuki za jak najlepszy program.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz