wtorek, 2 października 2018

Martin Scorsese: making of, część druga

Obiecana w weekend druga część tekstu o kulisach realizacji kilku filmów Martina Scorsese.


Przylądek Strachu

Martin Scorsese długo wzbraniał się przed realizacją "Przylądka strachu", nowej wersji filmu sprzed trzydziestu lat z Gregorym Peckiem i Robertem Mitchumem. Universal jednak na niego naciskał, powołując się na umowę zawartą przy okazji "Ostatniego kuszenia Chrystusa", jego wymarzonego projektu, na który przez lata nie mógł znaleźć pieniędzy. Gdy już wydawało się, że uda mu się zrealizować film dla Paramountu, wszystko trafił szlag w 1983 r. i niechciany, kontrowersyjny projekt Scorsese przez następnych kilka lat był ofiarą żartów na hollywoodzkich imprezach. Reżyser został nawet kiedyś przedstawiony jakiemuś ważnemu prezesowi jako gość, który nakręci „Ostatnie kuszenie Chrystusa", na co tamten roześmiał mu się w twarz i odwrócił na pięcie.

W końcu jednak udało mu się, w czym nie małą zasługę miał Mike Ovitz, współzałożyciela CAA, który w latach 80. stał się jedną z najpotężniejszych figur w Hollywood. To dzięki Ovitzowi doszło do realizacji "Koloru pieniędzy", "Chłopców z ferajny", "Wieku niewinności", czy też w końcu "Ostatniego...". Ovitz przekonał do projektu Toma Pollocka z Universalu, który zdecydował się wyłożyć pieniądze (Scorsese po latach szykan i odmownych decyzji, obawiał się już prosić o więcej, jak marne 7 milionów dolarów, co nawet w latach 80. było śmieszną sumą) pod warunkiem, że reżyser zrealizuje dla nich również projekty bardziej "atrakcyjne komercyjnie".

I tu wracamy do "Przylądka strachu". Scorsese montował właśnie "Chłopców z ferajny", gdy zgłosił się do niego Steven Spielberg i wręczył scenariusz remake'u. Martin przeczytał go trzy razy. Za każdym podejściem nienawidził go coraz bardziej. Napisany pierwotnie z myślą o Spielbergu, zawierał mnóstwo scen epatujących tandetną sielanką rodziny Bowdenów, siedzącej razem przy pianinie i radośnie śpiewającej piosenki. Scorsese stwierdził, że bohaterowie są chyba z innej planety i kibicował socjopatycznemu Maksowi, licząc, że ten wyrżnie ich wszystkich.

Co ciekawe, kolejnym projektem Scorsese miała być... "Lista Schindlera". Zmęczony jednak falą krytyki i nienawiści, jaka spłynęła pod jego adresem po premierze "Ostatniego kuszenia Chrystusa", nie czuł się na siłach, żeby sięgać po kolejny delikatny temat. Ostatecznie zdecydował się więc na dokonanie wymiany z kolegą po fachu. Spielberg chciał wiedzieć tylko jedną rzecz - czy cała rodzina Bowdenów przeżyje do końca. Uspokojony przez Martina, że ten nie wyobraża sobie innej alternatywy, pozostawił całą resztę w jego rękach, udzielając pozwolenia na dowolne zmiany w scenariuszu. Pewnie trochę się później zdziwił, bo Scorsese raczej nie wspomniał, że skupi się na patologiach trawiących rodzinę Bowdenów: niewierności męża, zdradzonej żonie próbującej odegrać się na bohaterze oraz seksualnie rozbudzonej nastoletniej córce zafascynowanej drapieżnym psychopatą.



Gangi Nowego Jorku

Martin Scorsese o realizacji "Gangów Nowego Jorku" marzył od lat 70. To właśnie wtedy, w mieszkaniu znajomych, u których zatrzymał się po sylwestrowej imprezie, znalazł kopię "The Gangs of New York" Herberta Asbury'ego. Książka opowiadała o pełnym przemocy okresie pomiędzy rokiem 1830, a końcem wojny secesyjnej (1865), kiedy to gangi praktycznie rządziły ulicami dolnego Manhattanu, w tym rejonem Bowery, niedaleko którego wychowywał się Marty. Reżyser przeczytał całość przy jednym posiedzeniu i natychmiast przekazał scenarzyście, Jay'owi Cocksowi, zaznaczając, że ma do tego podejść jak do westernu w kosmosie. Pierwsza wersja scenariusza liczyła blisko 180 stron, miała dickensowski rozmach i była mocno zainspirowana "Satyriconem" Felliniego oraz "Mechaniczną pomarańczą" Kubricka. Malcolm McDowell miał zresztą wystąpić w głównej roli.

I wtedy stała się tragedia - premierę miały nieszczęsne "Wrota niebios" Michaela Cimino, słynny ambitny projekt, który okazał się być gigantyczną wpadką finansową i w efekcie pociągnął na samo dno United Artist. Scorsese, który ledwie wylizał się po rozczarowującym komercyjnie "New York, New York" sprzed trzech lat, nawet nie marzył więc o rychłej realizacji porażającej rozmachem opowieści o ulicach rządzonych przez gangi. Dopiero dziesięć lat później, gdy Hollywood spojrzało na niego przychylniejszym okiem po sukcesie "Chłopców z ferajny", projektem zainteresowało się Warner Bros, ale szybko się z tego wycofało. Kilka lat później do realizacji przymierzało się studio Disneya, ale ostatecznie odstraszył ich mizerny wynik finansowy "Kunduna" z 1997. Od tamtej pory żadne studio filmowe nie chciało się podjąć realizacji tego projektu, bo ostatnim komercyjnym sukcesem Scorsese był "Przylądek strachu" z 1991.

Dopiero na początku nowego stulecia, scenariuszem zainteresował się Harvey Weinstein, marzący o współpracy z Martinem. Wskrzeszeniu projektu z martwych niewątpliwie pomogło też zainteresowanie wyrażane przez Leonardo DiCaprio. Leo na radarze reżysera znajdował się od czasu "Chłopięcego światu" (1993), w którym wystąpił u boku Roberta De Niro. Zresztą to De Niro - zazwyczaj nieskory do tego typu zachowań - zasugerował przyjacielowi, żeby zainteresował się utalentowanym dzieciakiem z którym niedawno współpracował. Co ciekawe, to właśnie De Niro jako pierwszy otrzymał propozycję zagrania roli Rzeźnika, ale odmówił. Scorsese zgłosił się więc do Daniela Day-Lewisa, ówcześnie twierdzącego, że jest już na przedwczesnej "emeryturze". Aktor przeprowadził się nawet do Włoch żeby... pobierać nauki od szewca. Day-Lewis był zaintrygowany rolą, ale niechętnie zgodził się na występ, bo od projektu odstraszała go osoba Weinsteina.


Niewątpliwie to jednak niesławny Harvey przyczynił się w dużej mierze do zrealizowania filmu. Do przepisania scenariusza zatrudnił Steve'a Zailliana, nagrodzonego Oskarem za "Listę Schindlera". W obliczu nadchodzącego strajku scenarzystów, wymusił też skrócenie o dwa tygodnie okresu przygotowań do realizacji, co wybiło Martina z rytmu i zmusiło do dokonania wielu decyzji pod presją czasu. Później wielokrotnie dochodziło do starć pomiędzy reżyserem, a producentem, który nie rozumiał, dlaczego mając tak atrakcyjnych aktorów jak Day-Lewis i DiCaprio, duet o ogromnym potencjale marketingowym, ubiera się ich w łachmany, dobiera dziwaczne kolorystycznie ubrania oraz kapelusze, nie wspominając już o rozczochranych i przetłuszczonych włosach Daniela. Nie podobał mu się również pomysł zamieszczenia sceny walki pomiędzy terrierem i grupą szczurów oraz umieszczenia słoja z odciętymi uszami w głównej kwaterze Rzeźnika. Po jakimś czasie doszło do tego, że Martin zamontował lusterka przy swoim stanowisku z monitorami żeby ostrzegały go zawczasu o zbliżającym się Weinsteinie. Panowie kłócili się na tyle ostro, że w pewnym momencie Scorsese zagroził porzuceniem filmu i przekazaniem dokończenia go komuś innemu.

Film został finalnie ukończony z poślizgiem, budżet przekroczono o co najmniej 10 milionów, a zdjęcia przeciągnęły się tak bardzo, że Scorsese został w końcu zmuszony do zwolnienia z planu Cameron Diaz, która musiała już zacząć pracować przy filmie "Ostrożnie z dziewczynami". Scorsese oczywiście nie był z tego zadowolony i próbował przekonać Columbię do opóźnienia startu realizacji komedii, ale pokazano mu środkowego palca. Weinsteinowi zresztą też skończyła się cierpliwość i nakazał natychmiastowe przerwanie realizacji filmu, chociaż Martin wciąż dopracowywał finałowe starcie pomiędzy Amsterdamem i Rzeźnikiem. Reżyser nie zdołał więc nakręcić wszystkich zaplanowanych ujęć.

Wszystkie te problemy odcisnęły piętno na filmie, który miał wszystko co tylko potrzebne, żeby zostać arcydziełem: pełną rozmachu historię o szalenie interesującym okresie w dziejach Stanów Zjednoczonych, opowiedzianą przez utalentowanego reżysera z pomocą zdolnych aktorów, ale nie dość czasu, żeby to wszystko dopracować, poprawić słabe elementy, skorygować nierówną narrację oraz pokierować nieco inaczej DiCaprio, który wyraźnie odstawał od charyzmatycznego Day-Lewisa.

Szkoda.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz