niedziela, 15 grudnia 2019

The Young Pope (Młody papież) - recenzja


Gdybym miał podsumować moją kilkudniową przygodę z serialem "Młody papież" jednym zdaniem to powiedziałbym, że przyszedłem dla Paolo Sorrentino, a zostałem do końca dla Jude’a Lawa. Byłoby to jednak zbytnie uproszczenie, błędnie sugerujące, że Sorrentino zrobił coś nie tak. A gdzie tam. „Młody papież” jest dokładnie tym, czego się spodziewałem po serialu jego autorstwa, kilkugodzinnym pławieniem się w cudownie przeestetyzowanej opowieści (jak zwykle w przypadku tego artysty, można to traktować zarówno jako wadę, jak i zaletę), która płynie sobie powoli, ale stale wybudza widza z uśpienia nierzadkim humorem i energetycznymi sekwencjami muzycznymi romansującymi z teledyskową formułą (przy „I'm sexy and I know it” głośno parsknąłem). Jest to serial często pompatyczny, cholernie poważny, poświęcony kwestiom egzystencjalnym, duchowym, moralnym, ale twórca w żadnym razie nie traktuje swego dzieła zbyt poważnie, pamięta o stałym przebijaniu balonika, albo spuszczaniu z niego nieco powietrza, obśmiewając nieco powagę poruszanych kwestii i dystansując się do uduchowionych bohaterów historii.

Przede wszystkim jednak jest to serial tak dobry, jak dobry jest jego główny bohater, a papież Pius XIII jest genialny jako postać. Jestem zachwycony tym, jak został napisany, bo nigdy nie przestaje zaskakiwać, wielokrotnie wywracając do góry nogami nasze oczekiwania względem niego, będąc utkanym przy tym z przeciwstawnych cech charakteru uniemożliwiających łatwe zaszufladkowanie jego osoby. Co zresztą jest cechą wielu postaci tego serialu. Przez kilka pierwszych godzin Lenny ciągle udowadnia widzowi, że jest osobą nieobliczalną, którą nie można oceniać w czasie rzeczywistym, bo jego intencje i zachowania zawsze nabierają nowego sensu, gdy patrzymy na nie z dystansu.


Pius XIII to mężczyzna pewny siebie, przekonany o swojej wielkiej urodzie i wdzięku, ale też niekorzystający z tego w takim stopniu, jak mógłby. Konserwatysta, radykalizujący politykę kościoła, zamykający się na wiernych stojących w rozkroku pomiędzy niewygodnymi kościelnymi regułami, a wiarą wpojoną im kulturowo, ale przy tym świadomy reformator, który próbuje wrócić do korzeni kościoła katolickiego. Duchowy przeżywający kryzys wiary, a jednocześnie cudotwórca, który najwyraźniej potrafi komunikować się z Bogiem. Nieczuły buc i zimnokrwisty despota, ale też ciepły facet, obdarzony uroczym uśmiechem, potrafiący się zaopiekować potrzebującym. Przede wszystkim jednak bardzo inteligentny mężczyzna, cierpliwy strateg, błyskotliwy polityk, o twardym kręgosłupie i sprecyzowanych poglądach, których nigdy nie nagina wbrew sobie, żeby się komuś tym przypodobać. Nie będzie chyba przesadą nazwanie tego życiową rola Jude’a Lawa, który w każdym odcinku emanuje niesamowitą charyzmą, wdziękiem (mało jest mężczyzn, którzy by się prezentowali tak dobrze i stylowo w papieskich strojach) i talentem.

Jeżeli czegoś brakuje tutaj do ideału to lepszego wyczucia przez Sorrentino serialowej formuły. Operowanie różnymi wątkami, przeskakiwanie pomiędzy nimi, ciągłość fabularna i konstrukcja odcinków - wszystko to sprawia wrażenie mało przemyślanego i ułożonego dość przypadkowo. Nie przeszkadza to jakoś specjalnie w delektowaniu się ciekawą historią, ale jest zauważalne. Jeżeli jednak jest to jedyny zarzut, jaki mam względem serialu, no to „Młodego papieża” mogę spokojnie nazwać jedną z najlepszych produkcji ostatnich lat.

2 komentarze:

  1. Fantastyczny blog. I nie piszę tego ot tak sobie, tylko naprawdę szczerze. Chyba mamy podobne spojrzenie, bo czytałam jak wizualizację własnych myśli. Serial znam - jestem nim zauroczona. Natomiast nie umiałam o nim napisać. Dzięki serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Sorry, Winnetou, ale serial jest zwyczajnie słaby. Postawy emocjonalne głównych postaci po prostu wymykają się jakiejkolwiek krytyce, zamysł reżyserski obija się o wszystkie możliwe kierunki, wątki pourywane, a zakończenie - dydaktyczne żenua.

    OdpowiedzUsuń