niedziela, 10 stycznia 2021

Small Axe (Mały topór) - recenzja


 


„Small Axe” ucieka łatwemu zaszufladkowaniu. Można go znaleźć na wielu listach najlepszych seriali roku 2020, ale jednocześnie niektóre (z pięciu) opowieści składających się na niego trafiło na niejedną listę najlepszych filmów ubiegłego roku. Autor projektu, Steve McQueen, który odżegnuje się od seriali telewizyjnych, powiedziałby pewnie, że to po prostu antologia pięciu historii opisujących życie karaibskich imigrantów w Londynie z lat 70. i 80. Będzie to chyba najuczciwsze postawienie sprawy, bo wszystkie odsłony niewiele ze sobą łączy, rozrzucone w czasie i różnych częściach miasta, opowiedziane w niejednolitym stylu wizualnym (kamera cyfrowa, ale też taśmy filmowe: 16 i 35 mm) dzielą ze sobą jedno – oskarżycielski palec wymierzony w brytyjskie społeczeństwo i systemowy rasizm Anglii tamtego okresu.


Steve’owi McQueenowi zajęło dekadę by pomysł na „Small Axe” przeobraził się w coś konkretnego, ale tak naprawdę ten projekt dojrzewał w nim od 50 lat. Urodzony w Londynie, będący dzieckiem karaibskich imigrantów, doświadczał rasizmu i niechęci ze strony białych Brytyjczyków, ale też wspólnotowego dzielenia się różnymi radosnymi momentami i walki o godne życie, przez całą młodość. Antologia jest zbiorem historii prawdziwych ludzi, kolekcją wspomnień McQueena i jego rodziny, a nawet biograficznymi fabułami. Poszczególne „odcinki” różnią się od siebie znacząco, jest dwugodzinny dramat sądowy, godzinna historia o niesprawiedliwym systemie edukacyjnym, ale też bardzo długa impreza w jamajskich rytmach. Szczególnie to ostatnie, czyli „Lovers Rock”, jest cholernie efektywne w podbijaniu serc odbiorców. Oparte na szczątkowej fabule skupia się na oddaniu piękna radosnej domówki czarnej społeczności bujającej się w rytmach reggae, soulu i przebojów disco. Długie ujęcia kamery krążącej wśród rozbawionego tłumu ludzi pozwalają zapomnieć na kilkadziesiąt minut o świecie i zanurzyć się w hipnotyzujących rytmach oraz poczuć energię tłumu, która bywa figlarna i radosna, ale też sensualna i pełna seksualnego napięcia. W roku, który był wypełniony kolejnymi nieodbytymi imprezami w prawdziwym życiu, McQueen zabrał widzów na najlepszą domówkę 2020.


„Lovers Rock” to emocje i wibracje, ale jeżeli chodzi o wartości poznawcze to najciekawszą wydała mi się historia wieńcząca „Small Axe” (tytuł jest nawiązaniem do piosenki Boba Marleya, która natomiast odnosiła się do przysłowia: „jeżeli jesteś wielkim drzewem, my jesteśmy małym toporem”), czyli „Education”, opowiadające o młodym chłopcu z dysleksją który zostaje przeniesiony do „klasy specjalnej” gdzie nie ma już szans na otrzymanie przyzwoitej edukacji. Nieprzypadkowo tak zaciekawia, ale też trafia w odpowiednie emocje, bo jest to poniekąd historia samego McQueena, którego niezdiagnozowana dysleksja, kolor skóry i opaska na oku (Steve miał „leniwe oko”) sprawiały, że był niedoceniany przez cały okres edukacji i odsyłany do klas skupionych na produkowaniu klasy robotniczej.


Warto sięgnąć po „Small Axe”, bo to ciekawy portret pewnej epoki, różnych odcieni tego samego miasta, a także pewnej konkretnej społeczności, jakże różnej pod wieloma względami, a jednocześnie niestety połączonej odbijaniem się od tej samej ściany zbudowanej z uprzedzeń, wrogości i rasizmu.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz