sobota, 25 maja 2013

Przystanek INDIE: Marina Abramović - artystka obecna

Jak dotąd, tematycznie, blog zdominowało kino głównego nurtu, kilka blockbusterów, pozycje mainstreamowe, gatunkowo klarowne. Dziwnym nie jest, piszę głównie o tym, co oglądam w kinie, a w pobliżu nie mam niestety żadnego kina studyjnego. W związku z tym jestem niejako „skazany” na filmy angielskojęzyczne (bywały wyjątki). Tragedii nie ma, bo w tutejszych multipleksach puszczają tytuły, które w Polsce trafiłyby do kin z „ambitniejszym” repertuarem, albo w ogóle ominęłyby dystrybucję kinową. Tym niemniej czuję pewien niedosyt kina europejsko-azjatyckiego. Każdego roku nadrabiam to jednak z nawiązką podczas festiwalu Nowe Horyzonty, w którym uczestniczę od czasu ostatniej edycji w Cieszynie.

Od samego początku starałem się pisać relacje z każdej imprezy, z upływem lat, drastycznie zmniejszała się ich objętość. Ilość pracy włożonej w opisanie wszystkich obejrzanych filmów nie rekompensowało wystarczająco duże zainteresowanie czytelników, więc moje pofestiwalowe wrażenia z roku na rok przyjmowały coraz bardziej skondensowaną formę. W ostatnich dwóch latach nieco przesadziłem z implementacją tego ostatniego, bo w końcu niczego nie opublikowałem. Na twardym dysku poniewiera się jednak trochę opisów różnych interesujących filmów z niedokończonych artykułów i szkoda, żeby to się marnowało.

W związku z tym postanowiłem zainicjować nowy cykl tematyczny, w którym będę pisał o różnych ciekawych tytułach kina niezależnego. Dobór będzie dość luźny, bo zamierzam pisać zarówno o kinie środka, filmach niezależnych, czasami mocno hardkorowych (tak w formie jak i w treści) produkcjach, jak i mało znanych tytułach głównego nurtu, ale z krajów mniej popularnych wśród polskich dystrybutorów. W skrócie, o filmach festiwalowych.

Do czasu, gdy nie zaliczę kolejnej edycji Nowych Horyzontów (o ile w ogóle wezmę udział w tym roku), będą to tytuły, które mają co najmniej dwa lata na karku. W związku z tym dużo z opisywanych pozycji powinna być w jakiś sposób dostępna. A opcji jest dzisiaj wiele, śledzenie ramówek telewizyjnych (na TVP Kultura i kilku innych stacjach, można wypatrzeć całkiem sporo pozycji z Nowych Horyzontów, najczęściej wprawdzie w późnych godzinach nocnych, ale można), programach streamujących filmy za opłatą, albo… w wiadomo jaki sposób. Niestety w wielu wypadkach napisy angielskie mogą być jedyną dostępną opcją.

To tyle tytułem przydługiego wstępu (obawiam się, że zwięzłość nie jest moją mocną stroną). Na dobry początek postanowiłem napisać o filmie, który znalazł się w moim TOP 5 najlepszych premier 2012.

Marina Abramović - artystka obecna (Marina Abramović: The Artist is Present)


Drugi rok z rzędu zostałem podczas festiwalu Nowe Horyzonty rozbity emocjonalnie przez dokument poświęcony niezwyczajnej kobiecie i jej pracy artystycznej. Dwa lata temu dokonała tego „Pina”. Oczarowująca wizualnie i tarmosząca uczuciowo, historia nieżyjącej już choreografki tańca, opowiedziana przez jej kolegów z pracy i za pomocą samego tańca. A układy są znakomite, nawet taki ignorant z dwiema lewymi nogami, musiał skapitulować w obliczu piękna i bogactwa emocji, jakimi operowała Philipina Bausch.

Sztuka Mariny Abramović leży na przeciwnym biegunie, jest ekstremalna, często minimalistyczna, obrazoburcza, ale przy tym równie emocjonalna i poruszająca jak wysmakowane estetycznie choreografie Niemki. Znakomity dokument HBO przybliża odbiorcy fascynującą kobietę i jej twórczość, pozwalając jej wypowiedzieć się tak przez słowa jak i czyny, odkrywając przed odbiorcą nowe terytoria sztuki, ucząc, że nie zawsze to, co pozornie wydaje się pretensjonalnym, artystycznym bełkotem, zasługuje na taką metkę. Wielka zasługa w tym samej Mariny, bez artystycznego zadęcia i pretensjonalnego bełkotu wypowiadającej się o swoim życiu i twórczości. Jej twórczość bywa ekstremalna, ona sama jednak potrafi patrzeć na to z dystansem i humorem. Co ciekawe, największą emocjonalną huśtawkę zapewniają nie jej dawne, szokujące opinię publiczną, wystawy, a najnowsza, skrajnie minimalistyczna, ze znikomą ilością gadżetów, skupiająca się na czymś tak prozaicznym, jak kontakt z drugim człowiekiem. Nie będę nawet próbował opisywać na czym polega, bo wywołałoby to co najwyżej rozbawienie. Geniusz Mariny tkwi jednak w tym, że to co na papierze może śmieszyć, w praktyce ściska za gardło jak mało co. Wspaniały, poruszający dokument.

2 komentarze:

  1. Ja miałem bardzo podobne odczucia po seansie. Przyznam, że nie spodziewałem się aż takiej ilości emocji jakie towarzyszyły mi podczas tego filmu. Sama Marina wydaje się w nim być całkowicie naturalna jednocześnie emanując niewidzialną energią, jak mi się wydaje, prawdziwego artystycznego geniuszu. Cały czas miałem wrażenie, że ona wie o życiu coś czego my nie wiemy :)
    Dobrze poczytać jakiegoś dobrego bloga - keep going.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, dobrze poczytać jakiegoś... komentarza na blogu :)

    A co do reszty, to zgadzam się w 100%. Jest coś nieziemskiego w tej kobiecie, a może nie tyle nieziemskiego, co ciepłego. Sposób w jaki wdaje się w interakcje z ludźmi, niewiele tak naprawdę czyniąc przy tym, to jaka bije z niej pozytywna energia i otwartość, sposób w jaki się patrzy, ona zwyczajnie musi kochać ludzi. I to jest odczuwalne, stąd tak wiele emocji wywoływanych w osobach spotykających się z nią.

    OdpowiedzUsuń