Jak dotąd, tematycznie, blog zdominowało kino głównego nurtu, kilka
blockbusterów, pozycje mainstreamowe, gatunkowo klarowne. Dziwnym nie
jest, piszę głównie o tym, co oglądam w kinie, a w pobliżu nie mam
niestety żadnego kina studyjnego. W związku z tym jestem niejako
„skazany” na filmy angielskojęzyczne (bywały wyjątki). Tragedii nie ma,
bo w tutejszych multipleksach puszczają tytuły, które w Polsce trafiłyby
do kin z „ambitniejszym” repertuarem, albo w ogóle ominęłyby
dystrybucję kinową. Tym niemniej czuję pewien niedosyt kina
europejsko-azjatyckiego. Każdego roku nadrabiam to jednak z nawiązką
podczas festiwalu Nowe Horyzonty, w którym uczestniczę od czasu
ostatniej edycji w Cieszynie.
Od samego początku starałem się pisać relacje z każdej imprezy, z upływem lat, drastycznie zmniejszała się ich objętość. Ilość pracy włożonej w opisanie wszystkich obejrzanych filmów nie rekompensowało wystarczająco duże zainteresowanie czytelników, więc moje pofestiwalowe wrażenia z roku na rok przyjmowały coraz bardziej skondensowaną formę. W ostatnich dwóch latach nieco przesadziłem z implementacją tego ostatniego, bo w końcu niczego nie opublikowałem. Na twardym dysku poniewiera się jednak trochę opisów różnych interesujących filmów z niedokończonych artykułów i szkoda, żeby to się marnowało.
W związku z tym postanowiłem zainicjować nowy cykl tematyczny, w którym będę pisał o różnych ciekawych tytułach kina niezależnego. Dobór będzie dość luźny, bo zamierzam pisać zarówno o kinie środka, filmach niezależnych, czasami mocno hardkorowych (tak w formie jak i w treści) produkcjach, jak i mało znanych tytułach głównego nurtu, ale z krajów mniej popularnych wśród polskich dystrybutorów. W skrócie, o filmach festiwalowych.
Do czasu, gdy nie zaliczę kolejnej edycji Nowych Horyzontów (o ile w ogóle wezmę udział w tym roku), będą to tytuły, które mają co najmniej dwa lata na karku. W związku z tym dużo z opisywanych pozycji powinna być w jakiś sposób dostępna. A opcji jest dzisiaj wiele, śledzenie ramówek telewizyjnych (na TVP Kultura i kilku innych stacjach, można wypatrzeć całkiem sporo pozycji z Nowych Horyzontów, najczęściej wprawdzie w późnych godzinach nocnych, ale można), programach streamujących filmy za opłatą, albo… w wiadomo jaki sposób. Niestety w wielu wypadkach napisy angielskie mogą być jedyną dostępną opcją.
To tyle tytułem przydługiego wstępu (obawiam się, że zwięzłość nie jest moją mocną stroną). Na dobry początek postanowiłem napisać o filmie, który znalazł się w moim TOP 5 najlepszych premier 2012.
Marina Abramović - artystka obecna (Marina Abramović: The Artist is Present)
Drugi rok z rzędu zostałem podczas
festiwalu Nowe Horyzonty rozbity emocjonalnie przez dokument poświęcony niezwyczajnej kobiecie i jej pracy artystycznej. Dwa lata temu dokonała
tego „Pina”. Oczarowująca wizualnie i tarmosząca uczuciowo, historia
nieżyjącej już choreografki tańca, opowiedziana przez jej kolegów z
pracy i za pomocą samego tańca. A układy są znakomite, nawet taki
ignorant z dwiema lewymi nogami, musiał skapitulować w obliczu piękna i
bogactwa emocji, jakimi operowała Philipina Bausch.
Sztuka Mariny Abramović leży na przeciwnym biegunie, jest ekstremalna, często minimalistyczna, obrazoburcza, ale przy tym równie emocjonalna i poruszająca jak wysmakowane estetycznie choreografie Niemki. Znakomity dokument HBO przybliża odbiorcy fascynującą kobietę i jej twórczość, pozwalając jej wypowiedzieć się tak przez słowa jak i czyny, odkrywając przed odbiorcą nowe terytoria sztuki, ucząc, że nie zawsze to, co pozornie wydaje się pretensjonalnym, artystycznym bełkotem, zasługuje na taką metkę. Wielka zasługa w tym samej Mariny, bez artystycznego zadęcia i pretensjonalnego bełkotu wypowiadającej się o swoim życiu i twórczości. Jej twórczość bywa ekstremalna, ona sama jednak potrafi patrzeć na to z dystansem i humorem. Co ciekawe, największą emocjonalną huśtawkę zapewniają nie jej dawne, szokujące opinię publiczną, wystawy, a najnowsza, skrajnie minimalistyczna, ze znikomą ilością gadżetów, skupiająca się na czymś tak prozaicznym, jak kontakt z drugim człowiekiem. Nie będę nawet próbował opisywać na czym polega, bo wywołałoby to co najwyżej rozbawienie. Geniusz Mariny tkwi jednak w tym, że to co na papierze może śmieszyć, w praktyce ściska za gardło jak mało co. Wspaniały, poruszający dokument.
Ja miałem bardzo podobne odczucia po seansie. Przyznam, że nie spodziewałem się aż takiej ilości emocji jakie towarzyszyły mi podczas tego filmu. Sama Marina wydaje się w nim być całkowicie naturalna jednocześnie emanując niewidzialną energią, jak mi się wydaje, prawdziwego artystycznego geniuszu. Cały czas miałem wrażenie, że ona wie o życiu coś czego my nie wiemy :)
OdpowiedzUsuńDobrze poczytać jakiegoś dobrego bloga - keep going.
Dzięki, dobrze poczytać jakiegoś... komentarza na blogu :)
OdpowiedzUsuńA co do reszty, to zgadzam się w 100%. Jest coś nieziemskiego w tej kobiecie, a może nie tyle nieziemskiego, co ciepłego. Sposób w jaki wdaje się w interakcje z ludźmi, niewiele tak naprawdę czyniąc przy tym, to jaka bije z niej pozytywna energia i otwartość, sposób w jaki się patrzy, ona zwyczajnie musi kochać ludzi. I to jest odczuwalne, stąd tak wiele emocji wywoływanych w osobach spotykających się z nią.