środa, 5 czerwca 2013

The Purge (Noc oczyszczenia) - recenzja

 
Wczoraj pisałem o najbłyskotliwszym scenariuszu zeszłego roku. Dzisiaj dla odmiany będzie silny pretendent do tytułu najgłupszego spośród tegorocznych premier. Pomysł wyjściowy w filmie „Noc Oczyszczenia” jest iście karkołomny w swym debilizmie. Otóż zakłada, że w przeciągu najbliższych dziewięciu lat Stany Zjednoczone wprowadzą prawo zezwalające na coroczny dzień dwunastogodzinnej totalnej samowolki na ulicach – gwałty, pobicia, morderstwa, co komu się zamarzy. Zero policji, zero pomocy ze strony pogotowia i straży pożarnej, służby porządkowe w stanie kilkunastogodzinnego zamrożenia. Scenarzysta stara się nam wmówić, że w związku z tym, przestępczość przez pozostała część roku spadnie do wartości marginalnej, bezrobocie zaniknie, kryzys finansowy się zakończy i nastąpi ogólna sielanka, miłość, przyjaźń, muzyka, God bless America.

Jak ten poroniony pomysł miałby przyczynić się do tak znacznej poprawy sytuacji? Tego James DeMonaco już nie raczy wytłumaczyć. POPRAWIA I JUŻ! Bez odpowiedzi pozostanie też wiele innych logicznych pytań. Jakim cudem takie prawo w ogóle weszło w życie w tak krótkim czasie? Co na to opinia międzynarodowa? Co niby powstrzymuje ludzi przed popełnianiem przestępstw przez resztę roku? Jakim ilorazem inteligencji może się pochwalić scenarzysta? A to tylko początek filmu. Później jest już tylko coraz głupiej. Główny bohater, czołowy sprzedawca zabezpieczeń instalowanych  z myślą o tytułowych corocznych Oczyszczeniach, ma najgorzej strzeżony dom w historii kina. Banda zwyrodniałych przybłęd potrafi w ciągu kilku minut odciąć go od źródła energii (gdzie zapasowe źródło zasilania?). Włamanie do samego domu jest natomiast tak dziecinnie proste, że chyba jedyny powód, dla którego nie dochodzi do tego od razu, to nieporadna próba budowania napięcia.

Napięcia natomiast w tym tyle, co w reklamie pasty do butów. Reżyser nie potrafi stworzyć jakiegokolwiek klimatu. Bohaterowie są równie bezdennie głupi jak fabuła, więc co chwila rozdzielają się, dzieciaki biegają sobie swobodnie po domu, postacie ciągle się wzajemnie poszukują, brak chociaż śladowej inteligencji u kogokolwiek. Wszystko to w imię koślawego zainicjowania jakiegoś dramatu i akcji. A gdzieś tam, między wierszami, majaczy krytyka społeczeństwa i chęć obnażenia ludzkiej natury. Oczywiście oba motywy zaserwowane z subtelnością Mike'a Tysona.

Zaliczyłem już w tym roku kilka premier, które nie tylko były określane mianem najgorszego filmu roku („Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”) ale wręcz stulecia („Movie 43”), żaden mnie jednak tak nie zirytował i wymęczył, jak „The Purge”, z którego miałem ochotę wyjść po pierwszych 20 minutach. Już dawno z taką częstotliwością nie spoglądałem na zegarek. Ilość debilizmu, nieporadności realizacyjnej, nudy i odtwórczości, okazała się w tym wypadku przytłaczająca. 

2 komentarze:

  1. Tekst zadziałał na mnie niczym reklama. "To nie może być aż tak głupie i fatalne" - pomyślałem i postanowiłem sprawdzić :)

    Po seansie (być może niepełnym, bo pewnie wyłączę maks. w połowie) odezwę się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń