niedziela, 16 czerwca 2013

Man of Steel (Człowiek ze stali) - recenzja


Majestatyczny. Gdybym miał opisać „Człowieka ze stali” jednym słowem, majestatyczny byłoby całkiem na miejscu. Majestatyczność jest głównym źródłem zarówno zalet jak i wad filmu. Do tych pierwszych z całą pewnością zalicza się imponująca skala wydarzeń. Zaczyna się od nakręconej z rozmachem długiej sekwencji na Kryptonie. Jeżeli ktoś spodziewał się, że Russell Crowe zaliczył statyczną rolę polegającą na sadzeniu farmazonów poprzedzających wrzucenie niemowlaka do kosmicznej kołyski, to może się zdziwić. Gladiator w przeciągu kilkunastu minut zdąży postawić się dwóm przeciwstawnym siłom rządzącym, obić kilka mord, polatać na grzbiecie krzyżówki ważki z małym smokiem, zaliczyć kilka podskoków i zabawić się w nurkowanie.

Po efekciarskim prologu, film znacznie spowalnia. Zack Snyder nie pędzi na złamanie karku, daje sobie czas na zapoznanie nas z bohaterem i przedstawieniem tego jak dojrzewał do roli herosa. Historia miesza w chronologii. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością, kolejne retrospekcje przedstawiają nam różne etapy życia Supermana i pokazują szczegóły z jego wędrówki po Ziemi w poszukiwaniu prawdy o sobie. Zajmuje to dużo ekranowego czasu, ale film jest długi, reżyser miał więc aż nadto miejsca dla epickiego trzeciego aktu, wypełnionego już po brzegi scenami akcji.

10 lat temu, po wyjściu z filmu „Matrix Rewolucje”, mając świeżo w pamięci powietrzne starcie pomiędzy Neo i Agentem Smithem, powiedziałem do kolegi – „Stało się, szlak został przetarty, wzorce wyznaczone, w końcu można oczekiwać po ekranizacjach komiksów, że w centrum akcji znajdą się również latający bohaterowie”. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, nigdy tak naprawdę to nie nastąpiło. Przynajmniej nie w takiej skali i charakterze, jak to miało miejsce w filmie Wachowskich. Aż do teraz.

Człowiek ze stali, chyba po raz pierwszy na dużym ekranie, ma okazję wykazać się pełnym zestawem nadludzkich możliwości, które w całej rozciągłości wykorzystuje w starciu z Generałem Zodem i jego ekipą. Rozmach wydarzeń jest ogromny. Snyder w prologu niszczy całą planetę, w finałowym akcie zaś równa z ziemią dużą część Metropolis. Bohaterowie podczas starć przebijają się przez drapacze chmur niczym kule armatnie. Wieżowce, budynki i inne budowle sypią się w gruz, pod koniec arena wydarzeń wygląda jakby przeszło przez nią tornado, poprawione trzęsieniem ziemi i porządnym tsunami.

Wspomniałem we wstępie o wadach. Nie brakuje ich w filmie. Przede wszystkim jest on śmiertelnie poważny. Wszystko jest tu serwowane niemalże z kijem w tyłku. Ilość scen rozładowujących tę gromkopierdną atmosferę jest znikoma. To jak bardzo „poważny” film chciał zrobić duet Snyder-Nolan podkreśla też forma, która jest żywcem wzięta z trylogii o Mrocznym Rycerzu. Szaroburo-niebieskie filtry, ziarnistość obrazu, rozpiętość palety barw rodem z gry Silent Hiil. Żeby było jeszcze „ciekawiej”, dla większego urealnienia historii zdecydowano się na ujęcia z ręki. Tak jest, niczym w serii o Jasonie Bourne, mamy roztrzęsione kadry, może nie w stylu tych Olivera Wooda, ale są odczuwalne. Nie mam nic przeciwko tego typu zabiegom w filmach, braku statywu zazwyczaj nawet nie zauważam, ale w filmie o Supermanie to nieco razi.

Razi też lekka nieskładność fabularna. Z jednej strony mamy silenie się na realizm, a z drugiej przeogromną ilość dziur logicznych, które przy wakacyjnym blockbusterze komiksowym mogłyby ujść płazem, ale przy tytule aspirującym do miana „poważnego”, kłują już w oczy. Można powiedzieć, że jest to niejako spadek po Nolanowskiej trylogii, która miewała ten sam problem. Osoba Nolana w charakterze konsultanta-producenta zaowocowała na szczęście też czymś pozytywnym. Brytyjczyk miał dobry wpływ na Snydera, który stonował charakterystyczne elementy (niestrawnej dla wielu widzów) stylistyki wcześniejszych filmów. Dyscyplina realizacyjna zaowocowała idealnym ekstraktem z tego co najlepsze w jego filmach - pomysłowej i efekciarskiej strony technicznej, z jednoczesnym zminimalizowaniem efektów ubocznych - przedobrzonych efektów cyfrowych i przesytu scen w slow-motion. Twórca „300” czasem pozwala sobie na małe ukłony w stronę dawnego stylu, minimalnie spowalniając niektóre ujęcia, ale w porównaniu ze starymi filmami, różnica jest kolosalna.

Pewnym problemem jest również to, że film jest zbyt długi i momentami odczuwałem znużenie. Nawet (a może przede wszystkim) podczas nakręconego z rozmachem starcia finałowego. To już jednak mocno subiektywne odczucie i niemałe znaczenie ma nastawienie do głównego bohatera, którym zainteresowanie straciłem na długo przed osiągnięciem pełnoletności. Fani harcerza z literą S na piersi powinni być zachwyceni, ja jednakże, chwilami ziewałem, ukradkiem zerkając na zegarek.

Podkreślę jednak raz jeszcze, to już przede wszystkim kwestia podejścia do głównej postaci. Uczciwie trzeba przyznać, że to najlepsza z jego dotychczasowych filmowych ekranizacji. Superman na miarę XXI wieku. Cholernie efekciarski, z epickim rozmachem, wybornymi efektami, świetnie dobranymi aktorami, którzy nie odstawili pańszczyzny. Kolaboracja Snydera z Nolanem okazała się strzałem w dziesiątkę, zaadaptowała niestety za wiele z twórczości tego drugiego, ale zarazem zaowocowała najbardziej dojrzałym stylistycznie filmem tego pierwszego. Nie będę wprawdzie wracać do filmu regularnie, Kal-El mi nie podchodzi i nic tego nie zmieni, ale doceniam kunszt i wykonanie. 

4 komentarze:

  1. Ja tam Snydera uwielbiam (lubie nawet Sucker Punch) i po cichu liczyłem na odważną powtórkę z Watchmen. Na to chyba nie ma jednak szans. Fajnie przynajmniej, że nie jest to taka miazga, jak wskazują niektóre amerykańskie recenzje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też nic do gościa nie mam, większość jego filmów lubię, ale "Sucker Punch" już mi niestety słabo podszedł. Niedawno zaliczyłem wersję reżyserką, podobało mi się odrobinę lepiej jak za pierwszym razem, ale wciąż uważam, że przedobrzył w tym filmie ze wszystkim. Za dużo bodźców wizualnych, muzycznych i nerdowskich. A co do nowego Supermana, to znalazł się jeden motyw (powiedzmy, że odważny), o który grupki geeków mogą toczyć pianę, ale większość widzów pewnie nawet nie załapie, że coś jest nie halo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna recenzja, jutro wybieram się na film i mam nadzieję że się nie zawiodę, a oczekuję jedynie dobrej rozrywki :P

    OdpowiedzUsuń
  4. 16 czerwca - dość szybko się udało Ci oglądnąć ten film =)

    Ale do rzeczy, ogólnie filmy Snydera są interesująće, natomiast w nowym Supermanie są pewne nieścisłości fabularne co w mojej opini lekko kuje w oczy.

    moja recenzja supermana

    OdpowiedzUsuń