No i proszę, jak mu się zachce i dostanie odpowiednią rolę, Mark Wahlberg potrafi nawet coś zagrać i wyjść z tego traumatycznego doświadczenia obronną ręką. Klucz do sukcesu: unikanie wymagających emocjonalnie kreacji w gatunkach takich jak melodramat, dramat, sensacja, kino obyczajowe i im pokrewne. W komediowym lekkim repertuarze czuje się za to jak ryba w wodzie, może nie jest specjalnie uzdolnionym komikiem, ale potrafi sprzedać zabawne dialogi i nie położyć roli swoim drewnianym aktorstwem. Nie zdarza mu się to często, miewa jednak lepsze okresy, czego przykładem są właśnie „Agenci”, w których nie odstaje od partnerującego mu Denzela Washingtona.
Inna sprawa, że Denzel leci za to na autopilocie, powtarzając po raz n-ty kreację z „Dnia próby”. No ale nieważne, należy on do tej szczęśliwej kasty aktorów, którzy potrafią na samej charyzmie pociągnąć cały film. Zresztą, może i specjalnie się nie starał, ale i tak stworzył z Wahlbergiem całkiem dobrany duet (a może właśnie dlatego się nie starał, żeby nie odstawać…). Chemię zaobserwowano, podobnie iskrzenie, ogląda się ich z przyjemnością, susząc przy tym zęby przy licznych zabawno-złośliwych wymianach zdań. Ot, taki klasyczny oldskulowy „buddy movie”, rodem z przełomu dwóch ostatnich dekad zeszłego wieku. I to dosłownie, bo w ślad za tym idzie kategoria wiekowa, R-ka za sceny przemocy, przekleństwa i nagi zgrabny biust.
Szkoda, że fabuła jest niedopracowana, nieco przekombinowana, niezbyt oryginalna, chwilami głupia, nasycona przewidywalnymi twistami i piętrzącymi się problemami, ale mało przy tym angażująca. Nie nuży jednak, tym bardziej nie irytuje, nie przeszkadza więc w zrelaksowaniu się, odpuszczeniu sobie krytycznego czepialstwa i cieszenia się z seansu. O filmie zapomina się z prędkością światła, ale dobry nastrój w jaki wprawia potrafi się utrzymać na dłużej. A chyba o to właśnie chodziło ekipie, o zrobienie bezpretensjonalnego kina akcji z jajem.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz