wtorek, 24 września 2013

Historie Nie(d)opowiedziane: Development Hell, czyli pięć etapów masakrowania scenariusza w Hollywood

Przeglądając posty na forach filmowych, komentarze na serwisach poświęconych tejże tematyce, albo po prostu czytając profesjonalne/amatorskie recenzje, trafiam czasem na pytania takie jak: „jakim cudem tylu scenarzystów siedziało nad jednym tak słabym filmem?”; „dlaczego jego realizacja zajęła tyle czasu?”; „dlaczego ta ekranizacja tak niewiele ma wspólnego z literackim oryginałem?”; etc. Od dawna poszukuję odpowiedzi na powyższe pytania. Niezbyt chętnie poruszanych publicznie opowieści o tym, co się stało, że scenariusz Z nie przypomina wyjściowego scenariusza A i jak wyglądała jego ewolucja poprzez kolejne wersje, czyli scenariusze F, M, L itd. Wiedzy tej najczęściej próżno szukać w materiałach dodatkowych zamieszczanych na płytach DVD. Tam zazwyczaj słodzi się tylko autorom finalnych wersji, nie wspomina się o „trupach” w szafie, towarzyszach porzuconych na polu realizacyjnej bitwy. Informacji o nich trzeba szukać już w książkach napisanych przez pasjonatów, nielicznych artykułach prasowych, no i rzecz jasna w sieci.


Historie o tym jak ewoluowały filmy, których okres przedprodukcyjny potrafił zająć nawet i kilkanaście lat („Pamięć absolutna”), albo nigdy nie został sfinalizowany („Isobar”), oraz o projektach, które utknęły w tzw. produkcyjnym piekle, są nierzadko ciekawsze od samych filmów. Postanowiłem się temu bliżej przyjrzeć i zainaugurować cykl artykułów poświęconych scenariuszom filmowym. A raczej nie tyle scenariuszom, co procesowi przedprodukcyjnemu, czyli ewolucji materiału wyjściowego, jaka zachodzi od momentu pojawienia się w czyjejś głowie jakiejś ciekawej idei, przekucia jej w scenariusz filmowy, a następnie długiego (i najczęściej bolesnego dla autora) procesu obrabiania tego. Niektórzy szczęśliwcy dają radę dotrzeć do samego końca, czyli pierwszego klapsa na planie. Najwięksi szczęściarze mogą się bez wstydu podpisać pod tym, co zrobiono z ich oryginalnego scenariusza. 

Nieocenionym źródłem wiedzy na ten temat jest książka „Tales from Development Hell: The Greatest Movies Never Made?”. Jej autor, David Hughes, opowiada o trudnym procesie realizacji filmu, opisuje szczegółowo cały proces przedprodukcyjny, dużo czasu poświęcając opisom kolejnych wersji scenariusza oraz zakulisowym rozgrywkom. Osoby zainteresowane tematem, którym niestraszna lektura po angielsku i wydanie kilku funtów, zachęcam do zapoznania się z tym bogatym merytorycznie materiałem. Osoby preferujące język polski jednak uspokajam, wielokrotnie będę sięgał po najciekawsze z opisanych przez niego historii, powtarzając je w możliwie skondensowanej formie, nie przykładając aż tak wielkiego pietyzmu do szczegółowych opisów każdej kolejnej wersji scenariusza. 


Zanim zabiorę się za Nie(d)opowiedziane Historie, warto pokrótce przybliżyć jak w Hollywood wygląda proces szlifowania scenariusza w okresie przedprodukcyjnym i kiedy produkcja zaczyna skręcać w kierunku "projektu problematycznego". Posłużę się w tym celu krótkim opisem z wyżej wymienionej książki:

1. Scenarzysta tworzy swoje „opus magnum”, dopieszczany niezliczoną ilość czasu scenariusz, w którym nie zmieniłby ani jednego przecinka, a co dopiero mówić o elementach fabuły.

2. Producent albo kierownik studia filmowego jest zbyt leniwy, zajęty albo zblazowany, żeby w ogóle próbować to czytać. Zleca więc lekturę osobie zajmującej się tym zawodowo. Jeżeli czyjeś „dzieło życia” nie trafi od razu do kosza, a autor nie zostanie zastąpiony przez młodszy i tańszy model, albo wręcz przeciwnie, starego (i drogiego) wyjadacza, wtedy ma przyjemność trafienia na wyższy poziom „wtajemniczenia”. Zaczyna otrzymywać adnotacje. Duuuuuużo adnotacji. Scenarzyści dostają adnotacje od wszystkich. Najczęściej wykluczające się.

3. Na tym etapie, jeżeli odpowiednio się ich do tego zachęci, producenci i osoby posiadające władzę decyzyjną są już gotowi podjąć się wielkiego wyzwania. Czytają scenariusz. Jeżeli im się spodoba, stwierdzają, że jest idealny i na tym samym wydechu rzucają pytanie: komu możemy zlecić zrobienie poprawki? I wtedy rozpoczyna się proces dorzucania do scenariusza różnych dziwnych pomysłów, albo po prostu usuwania już istniejących, co ma na celu przede wszystkim usprawiedliwienie nieprzyzwoicie wysokiej wypłaty osób „poprawiających”. Cytując scenarzystę/producenta Gary’ego Goldmana: „W Hollywood pomysły są niczym klątwa, im większy budżet filmu, tym chętniej się o nich zapomina”.

4. Scenarzysta zasiada do swojego oczka w głowie i zabiera się za przepisywanie go na nowo, poszukując kompromisu pomiędzy wszystkimi wzajemnie się wykluczającymi pomysłami, propozycjami i uwagami jakie otrzymał. Wszystkie cztery wyżej wymienione etapy powtarzają się teraz niezliczoną ilość razy, pociągając za sobą ciągłą ewolucję scenariusza. Proces masakrowania pomysłu (a raz na tysiąc przypadków - ulepszania) kończy się z chwilą, gdy osoba na samym szczycie decyduje, że jest dość dobry, żeby zrobić z niego film…

5. Ta „finałowa” wersja zostaje rozesłana do aktorów i reżyserów, w nadziei, że zainteresuje kogoś na tyle ważnego, żeby siła jego nazwiska zdołała wprawić w ruch tryby produkcji. Zainteresowani reżyserzy (którzy zazwyczaj są powiązani z tuzinem innych projektów, w nadziei, że którykolwiek z nich dostanie zielone światło od studia) zazwyczaj wprowadzają kolejne zmiany w fabule, dorzucają interesujące ich tematy (np. krytykę administracji Busha) oraz pełne rozmachu sceny z tysiącami statystów i skomplikowane logistycznie sekwencje, żeby była możliwość popisania się sprawnością techniczną. Na orbicie pojawiają się też rzecz jasna aktorzy, którzy zawsze wymagają jakiś poprawek, najczęściej związanych z ich postaciami, co zazwyczaj prowadzi do poświęcenia im większej ilości ekranowego czasu oraz podbieraniu innym bohaterom najlepszych dialogów i scen. Przerabia się więc te przemielone pomysły kolejny raz, żeby bardziej pasowały do przypisanych im gwiazd, które i tak mogą się z projektu niespodziewanie wycofać. 


Potrzeby studia, producenta, reżysera i aktorów zazwyczaj nie idą ze sobą w parze. Wszyscy obwiniają scenarzystę, który w końcu zostaje zwolniony i zastąpiony przez nowego. A to prowadzi ponownie do etapu pierwszego…

Tak wygląda piekło produkcji filmowej w pigułce. Jego ofiarą padło wiele obiecujących scenariuszy, dużo innych przetrwało, ale nie bez obrażeń. Zarówno o jednych, jak i o drugich, opowiem w nowym cyklu: Historie Nie(d)opowiedziane. Bohaterem pierwszego odcinka będzie „Isobar”, napisany w drugiej połowie lat 80. film sci-fi, bezczelnie zżynający z dwóch pierwszych części „Obcego”, co nie przeszkadzało w zainteresowaniu projektem takich osób jak: Ridley Scott (ponownie współpracujący z Gigerem), Joel Silver, Roland Emmerich i Sylvester Stallone. Co ciekawe, projekt bynajmniej nie jest martwy, wciąż jest nadzieja na zrealizowanie go w najbliższych latach, no ale o tym już w następnym artykule…

4 komentarze:

  1. Bardzo fajnie zapowiadający się cykl. Pomysł umiera jako pierwszy. Będę śledził.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, kto skończy pisać ten cykl i o czym wtedy będzie traktował.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy pomysł na cykl, z chęcią będę czytała kolejne wpisy na ten temat i postaram się sięgnąć po wspomnianą przez Ciebie książkę. Znasz może jeszcze jakieś inne książki na temat procesu powstawania filmu albo tego, w jaki sposób jest reklamowany oraz przygotowywany do promocji itd. (to drugie szczególnie mnie interesuje)?

    Ostatnio coraz częściej przy oglądaniu filmów łapię się na tym, że zamiast go oglądać bez uwag (zwłaszcza przy blockbusterach, gdzie chodzi tylko o rozrywkę), wyłapuję wszystkie błędy fabularne oraz niespójności. I jeszcze często koszmarne dialogi i brak jakiegokolwiek charakteru bohatera oprócz paru przymiotników w stylu: odważny, poświęcający się, patriotyczny itp. A potem wszyscy zwracają mi uwagę, że się czepiam. Filmy byłyby o wiele lepsze, gdyby scenarzyści mieli cokolwiek do powiedzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Interesujących książek skupionych na promocji filmów w tej chwili nie kojarzę. Jeżeli chciałabyś poczytać więcej o samej produkcji natomiast, to należałoby sięgnąć po bogato ilustrowane albumy skupione na pojedynczych filmach, sporo tego wychodzi odnośnie różnych blockbusterów. Jak poszukać dobrze, to i w Empikach można coś upolować. Jeżeli zaś chcesz uniknąć zwyczajowego słodzenia o tym jak wszystko szło gładko, warto sięgnąć po dwa filmy dokumentalne. „Zagubiony w La Manchy” – o nigdy nie ukończonym filmie „The Man Who Killed Don Quixote” Terry’ego Gilliama z Johnnym Deppem. Oraz „Serca ciemności” opowiadający o produkcyjnym koszmarze jakim był „Czas apokalipsy”.

    OdpowiedzUsuń