niedziela, 9 marca 2014

The Grand Budapest Hotel - list do Wesa Andersona


Drogi Wesie!

Przepraszam, że tak długo milczałem, ale jakoś nie miałem natchnienia do pisania i zanim się zorientowałem, minęły już prawie dwa lata od dnia, jak opowiedziałeś mi historię neurotycznego chłopca i jego dziewczyny. Tak na marginesie, powtórzę raz jeszcze - wspaniały film, muszę do niego kiedyś wrócić. Anyway, nie pisałem wcześniej, bo świat nie stoi w miejscu, a opowieściami zasypywali mnie inni twórcy (jeżeli jeszcze nie widziałeś, Joel i Ethan znowu pokazali klasę, polecam!), nie patrzyłem więc wstecz, krążyłem po świecie, poznawałem innych bajarzy i wypatrywałem nowych ciekawych historii. Nie zapomniałem jednak o Tobie, o nie, śledziłem co robisz i nie uszło mojej uwadze, że otworzyłeś hotel. I to nie jakiś tam podrzędny motelik, tylko hotel, a wręcz hotelisko, a jego nazwa idzie w parze z prezencją. Grand Budapest Hotel. Mmm, soczyste, potężne, wzniosłe. Chylę czoła.

Byłem, widziałem, doświadczyłem. Oh, cóż za doświadczenie. Ty stary skubańcu, znów to zrobiłeś, ponownie nie oglądałeś się na innych i nie mizdrząc się do publiki, skrzyknąłeś paczkę dobrych znajomych, zaprosiłeś kilku nowych i opowiedziałeś historię po swojemu, nie przejmując się wielce uczuciami odbiorców. Kolejny raz testujesz ich cierpliwość, łamiąc przyzwyczajenia gatunkowe, przekraczając granicę tego, co w danej historii dopuszczalne, nie przejmując się nadwrażliwymi słuchaczami dokonujesz śmiałych decyzji fabularnych (już Ty dobrze wiesz, o czym mówię!) i grzęźniesz w szczegółach historii, celebrując drobne smaczki tak długo, jak tylko uznasz za stosowne. Przyznaję, chwilami się niecierpliwiłem, uważałem, że mógłbyś chwilami się streszczać, ale tak po prawdzie, to nie wiem jak mógłbyś tego dokonać. Opowieść jest wielowątkowa i pogrążona w szczegółach, ale wszystko jest tak ściśle ze sobą powiązane, że nie sposób byłoby zrezygnować z jednego tylko elementu, bez rozsypania przy okazji całej misternej układanki.

A, chylę czoła jeszcze przed zaprezentowanymi obrazkami. Paleta barw, jakimi kreślisz historię, była jak zwykle urzekająca, podobnie jak zabawy z proporcjami obrazu podporządkowanymi określonym dekadom. Trochę szkoda, że przeważa archaiczny 4:3, zbytnio tłamszący cieszącą oczy scenografię, nadający przez to wielu scenom hotelowym klaustrofobicznego posmaku, ale zapewne właśnie o to chodziło.

Wspomniałem wcześniej o licznej grupie zaproszonych przez Ciebie znajomych. Muszę wrócić do tego elementu, bo stanowi on wartość samą w sobie. Nieważne, czy są to długoletni kumple: jak Jason Schwartzman, Bill Murray, Owen Wilson, niedawno poznani: jak Edwart Norton, Harvey Keitel, Tilda Swinton, od dawna u ciebie niewidziani: jak Willem Dafoe, po raz pierwszy z Tobą współpracujący: jak Jude Law, Léa Seydoux, Saoirse Ronan (uwielbiam!), czy też w ogóle debiutujący w pierwszej w życiu dużej roli: jak młody Tony Revolori. Wszyscy bez wyjątku czują się w hotelu Grand Budapest jak w domu, bez cienia fałszu wskakują w otrzymane od ciebie kapcie i bez żenady bawią się otrzymanymi zabawkami. A nie wspomniałem przecież jeszcze o najważniejszym nowo poznanym przyjacielu - Ralphie Fiennesie. Że potrafi się zabawić swoim wizerunkiem wiadomo już było po znakomitym występie w „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”. Tutaj jednak mamy do czynienia z czymś o zupełnie innym ciężarze gatunkowym, kreacją kompletną - wyrazistą i zapadającą w pamięci prześmiewczą rolą, odegraną z (charakterystyczną dla twojego kina) kamienną miną. Loffciam.

Będę już kończył, bo baterie w latarce już długo nie wytrzymają, a wiem jak bardzo lubisz takie pokątnie pisane listy. W odpowiedzi na twoje poprzednie pytania: tak, tak, nie, zastanowię się. Z tyłu listu załączam mapkę do miejsca, gdzie możemy się spotkać latem. Dokładne koordynaty zaszyfrowałem, znajdziesz je w lewym górnym rogu napisane mrówczą czcionką. Na pewno sobie poradzisz, napisz jeszcze, co powinienem zabrać na naszą leśną wyprawę archeologiczną.

Pozdrawiam,
Krzysiek.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz