I o to jest, zajęło to kilka dni, po drodze miałem kilka zauroczeń, ale prawdziwa kinowa miłość od pierwszego obejrzenia zdarza się tylko raz, podczas każdego festiwalu. No dobra, czasem dwa razy, ale nie każdego roku trafia się na najlepszy film Pixara od lat, i to kilka dni po obejrzeniu „Mad Maxa”. Dopiero co przekroczyłem półmetek, bywały już lepsze filmy (przede wszystkim „Służąca”), nowe dzieła kilku innych cenionych twórców jeszcze przede mną, ale niczego dotąd nie pokochałem w tym roku tak bardzo, jak filmu Matta Rossa i pewnie już nie pokocham.
„Captain Fantastic” najpierw puszcza do nas zalotnie oko, uśmiechamy się, taktownie kiwamy w odpowiedzi głową, chwilę później klepie nas poufale po plecach, nie przeszkadza nam to, bo już zaczynamy podzielać serdeczny nastrój. A chwilę później trafiamy na fantastyczną scenę, po której dociera do nas, że w sumie to już jesteśmy lekko zakochani w tym filmie. I delektujemy się tym uczuciem, „inhalujemy” się każdą minutą seansu, bo wiemy, że może ona być ostatnią, kiedy jeszcze kochaliśmy film bezwarunkowo, bez przymykania oczu na jakieś wady, bez mówienia rzeczy typu: „no fajny film, ale...”. Czasem tak już pozostaje do końca, nie dostrzegamy specjalnych wad, wychodzimy z sali uśmiechnięci i wtedy już wiemy, ze trafiliśmy na skarb. „Captain Fantastic” jest niezaprzeczalnym skarbem w tegorocznym canneńskim programie, ale...
Po kolei. Film opowiada o Benie (Viggo Mortensen), nieszablonowym ojcu wychowującym niemałą gromadkę dzieci w leśnej głuszy. Uczy ich polowania na zwierzęta, jedzenia na codzień tylko tego, co się samemu zabiło, podstaw samoobrony, no i ogólnie to przerabia z podopiecznymi kilka semestrów zaawansowanych lekcji sztuki przetrwania. Chwilowo musi opiekować się nimi w pojedynkę, bo żona od jakiegoś czasu jest w szpitalu.
Rodzina zostaje jednak zmuszona do opuszczenia leśnego „komfortu” i wyruszenia swoim hippisowskim autobusem w kierunku cywilizacji. Oderwane dotąd od cywilizacji dzieciaki przeżywają na każdym kroku szok kulturowy. „Cywilizowany” świat również jest nieco zszokowany ich zachowaniem.
Bena łatwo ocenić pochopnie jako kolejnego oszołoma, który zrujnował życie swoim dzieciom, tworząc z nich coś w rodzaju sekciarskiej komuny oderwanej od rzeczywistości. Jest to opinia, którą szybko zmienimy, bo nie sposób nie docenić tego, co zbudował z pomocą żony. Fundamentem jego rodziny jest bliskość, wzajemne wsparcie i szacunek. Małym dzieciom nie mydli oczu, nie tworzy tematów tabu, szczerze odpowiada na niewygodne pytania, uczy samodzielnego myślenia, swobody wypowiedzi, wyrabiania własnej opinii i wgryzania się w każdy problem. Dba również o to, żeby nie miały braków w wiedzy, wszystkie dzieciaki są ponadprzeciętnie mądre i zawsze upominane, gdy zaczynają recytować wyuczone formułki. Mają rozumieć, o czym mówią, a nie dukać z pamięci. Wzorcowe rodzicielstwo, choć niewątpliwie mocno nieszablonowe.
Film Rossa kipi od pozytywnej energii, pociesznego humoru, kapitalnych pomysłów fabularnych i barwnych postaci. Viggo doskonale się bawi w roli surowego, acz sprawiedliwego i pozytywnie „walniętego” ojca. Młodzi aktorzy nie odstają od starszego kolegi z planu zdjęciowego. Casting był w dziesiątkę, osoba odpowiedzialna za niego spisała się na medal, bo praktycznie wszystkie dzieci kradną serce odbiorcy i każde z nich dostało przynajmniej jedną scenę na zaistnienie na ekranie.
Wszystko w tym filmie jest w punkt. Wspomniałem wcześniej o jednym minusie, nie będę się jednak nad nim teraz rozwodzić, bo wynika on z małego niezadowolenia kierunkiem, jaki fabuła obiera pod koniec opowieści, ale w zasadzie nawet i to zostaje szybko „naprawione” przez scenarzystę, więc w sumie taki minus to jak żaden minus. Zresztą, nie jestem pewien, czy w ogóle należy to postrzegać jako coś negatywnego, bo w gruncie rzeczy stanowi polemikę z modelem wychowawczym praktykowanym przez Bena i niektórym krytycznym uwagom należy nawet przyklasnąć.
Piękne kino, nie wiem czy już czasem o tym nie wspominałem, ale zakochałem się w tym filmie. Każdy festiwal filmowy powinien mieć w programie chociaż jeden taki tytuł, swoisty okład na zbolałą duszę i serce, zmaltretowane przez „ciężkie” tematy poruszane przez „poważne” filmy. „Captain Fantastic” również porusza poważne tematy, ale robi to w zdecydowanie niepoważny sposób. Fantastyczny film.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz