niedziela, 21 sierpnia 2016

Atonement (Pokuta) - historia długiego ujęcia


Chyba każdy kinoman uwielbia długie ujęcia. Oczywiście nie mówię tutaj o dziesięciominutowym zbliżeniu na reklamówkę z Biedronki unoszącą się majestatycznie na wietrze w Sochaczewie. Mówię o tych wszystkich filmach, gdzie ekipa zaszalała i zmajstrowała skomplikowaną sekwencję bez uciekania się do cięć montażowych. Jednym z filmów, które wymienia się w pierwszej kolejności, gdy rozmowa schodzi na temat długich ujęć, jest scena na plaży w Dunkierce z filmu „Pokuta”. Zabawne więc, że pomysł na zrealizowanie kilkuminutowej sceny na jednym ujęciu wynikł nie tyle z chęci popisania się filmowym kunsztem, co po prostu z potrzeby.

Według scenariusza, sekwencja wymagałaby nakręcenia czterdziestu oddzielnych scen z przenoszeniem całego sprzętu pomiędzy lokacjami i wiążącym się z tym zamieszaniem z przygotowaniami technicznymi. Problem w tym, że mieli na to tylko jeden dzień. Joe Wright wiedział, że nie ma na to czasu. Szczególnie, że chciał całość nakręcić w odpowiedniej porze dnia. Zdecydował się więc na rozwiązanie bardziej skomplikowane realizacyjnie, ale za to wymagające poświęcenia na to mniejszej ilości czasu przez całą ekipę techniczną. Co ciekawe, scenę nie kręcono w ogóle w Dunkierce, która jest już obecnie zbyt zmodernizowana, ale na plaży w Redcar położonym w północno-wschodniej Anglii. Większość z tysięcznego tłumu statystów zatrudniono z fanklubu wspierającego piłkarski klub Middlesbrough F.C. Całe rodziny zrobiły sobie tamtego dnia piknik w okolicy i obserwowały kontrolowaną anarchię mającą miejsce na lokalnej plaży.

Pomysły na poszczególne momenty w scenie pochodziły z różnych źródeł. Niszczenie ciężarówek, żeby nie mogli z nich później korzystać Niemcy, zostało zainspirowane przekazami historycznymi. Scenografka Sarah Greenwood wymyśliła natomiast grupę nagich mężczyzn pokrytych ropą. Sporo elementów pochodziło oczywiście od reżysera – spalone kino, dom dla lalek, a jedną z łodzi nazwano Lyndie w hołdzie jego mamie. Szczęśliwie dla ekipy, gdy o filmie usłyszeli maniacy rekonstrukcji wojskowych pojazdów, ochoczo pojawili się na planie filmowym w swoich zabytkowych pojazdach.

Joe Wright do spółki z operatorem Seamusem McGarveyem i operatorem Steadicamu Peterem Robertsonem pokonali przez cały dzień trasę jakieś 600 razy zanim byli gotowi do realizacji ujęcia. Wczesnym wieczorem, gdy słońce zanurzyło się już w chmurach i zaoferowało klimatyczne oświetlenie, rozpoczęła się pogoń z czasem. Wright biegł obok kamery, usiłując trzymać pieczę nad wszystkim, co się dzieje dookoła. Żartował później, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak podekscytowany. Pierwsze ujęcie wyszło mizernie. Drugie podejście wypadło o wiele lepiej. Trzecie było idealne. Światło, emocje, wykonanie, wszystko zagrało. Nikt nawet nie patrzył w stronę kamery. Wright odwrócił się do Robertsona i powiedział: „Well, fuck me, I think that worked”.

Spróbowali jeszcze czwarty raz, bo czemu by nie, ale wymordowany już noszeniem kamery Robertson potknął się w pewnym momencie. Nie było sensu ciągnąć tego dalej. I tak wyszło doskonale..

Scenę w dobrej jakości możecie obejrzeć - >  TUTAJ

Źródło:
Artykuł w Empire (Sierpień 2016) 


1 komentarz:

  1. Jak pierwszy raz widziałam pokutę to tak bardzo byłam "wciągnięta" w fabułę,że dopiero po minucie zorientowałam się ujęcie nie jest cięte...to daje taki wyjątkowy efekt intymności...jakbyś też tam był, napisałam intymności bo ja zawszę czuje się jak podglądacz, a nie "niemy uczestnik zdarzeń" :) Chociaż muszę przyznać że moje ulubione długie ujęcia pochodzą z "Spragnieni miłości" i "zawieście czerwone latarnie" bardzo długie ujęcia krajobrazu przy delikatnej muzyce (albo i nie), aż było czuć taką pustkę, która mi się bardzo podobała...takie filmy w których główne skrzypce gra cisza i obraz.

    OdpowiedzUsuń