„Mięso” zadebiutowało rok temu w bocznej sekcji (Critics’ Week) podczas festiwalu w Cannes. Umknęło mi wtedy zupełnie, na film zwróciłem uwagę dopiero kilka miesięcy później, gdy podczas pokazów na festiwalu w Toronto kilku widzów zemdlało i wzywano pomoc medyczną. Zapewne sprytna ściema promocyjna, ale skuteczna, bo tak jak wcześniej byłem lekko zaintrygowany filmem, o którym zaczynało się robić głośno, tak wtedy już wiedziałem, że muszę to kiedyś zobaczyć. Ucieszyłem się więc, gdy odkryłem, że będzie podczas tegorocznych Nowych Horyzontów. Zdziwiony tylko jestem, że nie trafiło do sekcji Nocne Szaleństwo, bo byłby to najmocniejszy (obok „Kuso”) tytuł w programie. Nie jest to jednak istotne, bo i tak był to czadowy pokaz w idealnych warunkach - największej sali w multipleksie wypełnionej po brzegi kumatymi widzami. Wiadomo, jakiś tam procent ludzi ewakuował się w trakcie seansu, ale to było do przewidzenia, większość jednak bawiła się przednio, ze mną na czele, bo micha cieszyła mi się przez cały film.
Zauważyłem, że dużo osób obawia się tego filmu. Powstał już mit, że jest to kino szokujące, testujące wytrzymałość żołądka i pozostawiające odbiorcę z traumą psychiczną. Jest to przekaz przesadzony, nieprawdziwy i krzywdzący dla tego bardzo dobrego filmu. Oczywiście jest to kwestia osobistej wrażliwości, rzeczywiście jest kilka scen, które mogą zszokować osoby nadwrażliwe, omdlewające na widok krwi, ale nie ma tutaj niczego nastawionego na tani efekt. Widz, który bez żadnego problemu przyjmuje na klatę przemoc z filmów Tarantino, Rodrigueza i Scorsese, nie mrugnie tutaj nawet okiem, bo „Mięso” nie ma niczego wspólnego z patologiami spod znaku „torture porn”, a ilość elementów gore jest znikoma w porównaniu do niektórych filmów wyżej wymienionych twórców. W „Mięsie” szokujące jest oczywiście przełamywanie tabu i sympatyzowanie z bohaterką uskuteczniającą kanibalizm, ale sam temat potraktowany jest z wyczuciem, nie epatuje się tutaj krwawymi obrazami, reżyserka wykazała się… przepraszam, nie mogę się powstrzymać… wyczuciem dobrego smaku.
„Mięso” to dzieło debiutantek, zarówno przed kamerą, jak i za nią. Paniom jednak daleko do nieopierzonych nowicjuszek. Wprawdzie jest to pierwszy pełnometrażowy film w karierze reżyserki (Julia Ducornau) oraz aktorki pierwszoplanowej (Garance Marillier), ale panie zrobiły już razem film krótkometrażowy, nagrodzonego kilka lat temu na festiwalu w Cannes „Juniora”, który zaowocował ofertą pracy od Canal Plus i realizacją telewizyjnego filmu „Mange”. Dotychczasową twórczość Ducornau zdaje się nakręcać fascynacja kobiecym ciałem, przechodzeniem przez bohaterki metamorfoz i wiążącymi się z tym problemami. „Junior” opowiadał o nastoletniej chłopczycy, która odkrywa w sobie dziewczęcość, „Mange” natomiast dotyczyło problemu bulimii. Metamorfoza, zarówno cielesna, jak i psychiczna, jest również ważnym elementem „Mięsa”.
Główna bohaterka, Justine, od dziecka wychowywana przez rodziców na wegetariankę, rozpoczyna naukę w szkole weterynaryjnej. Jest to istotne miejsce w historii rodziny, bo na uczelni poznali się przed laty jej rodzice, a obecnie w szkole uczy się również jej starsza siostra, Alexia (Ella Rumpf). Justine już pierwszej nocy odkrywa, że pierwsze tygodnie w nowym miejscu nie będą łatwe, bo starsi uczniowie wkładają dużo czasu i energii w „kocenie” nowych roczników. Podczas inicjacyjnego tygodnia Justine zostaje zmuszona do spożycia surowej króliczej nerki, co okazuje się wywołać w niej nie tylko odruchy wymiotne, ale również rozbudzić głód surowego mięsa. Szybko się okazuje, że wyroby garmażeryjne nie wystarczą, bo dziewczyna pożąda innego rodzaju mięsa…
Zmienia się nie tylko dieta, ale też sama Justine, odkrywająca w sobie skrywane pokłady zwierzęcości i seksualnych żądz. Metamorfozę sugeruję najpierw dosłowne zrzucenie skóry, następnie zmiana stylu ubierania, a w końcu inicjacja seksualna, której daleko do delikatnego dziewiczego seksu przy świecach. Justine pieprzy się tak, jak patrzy na surowe mięso ociekające krwią - ostro, drapieżnie, na granicy obłędu, a w zasadzie to pozostawia ją daleko w tyle. Garance Marillier jest doskonała, równie przekonująca w roli bystrej kujonki, próbującej się zbytnio nie wyróżniać, co pobudzonej istoty, którą kieruje przede wszystkim pierwotny instynkt. Co interesujące, zwierzęce zachowania prowokowane są najpierw przez szkolne reguły, przyzwalające na odczłowieczające traktowanie przez starszych roczników nowych uczniów, czego efektem jest rozbudzenie drapieżnego instynktu w dziewczynie.
Niemniej utalentowana jest młoda reżyserka, sprawnie operująca klimatem, zgrabnie żonglująca różnymi gatunkami filmowymi, mieszająca ze sobą zaangażowane kino obyczajowe, z opowieścią grozy, całość doprawiając humorem i hipnotyzującymi scenami studenckich imprez rodem z filmów Nicolasa Refna. Strona wizualna jest bardzo ważna w „Mięsie” i starannie przygotowana. Wysmakowane kadry śledzą bohaterki (bo jest przecież jeszcze siostra, świetnie zagrana przez Rumpf), przyglądając się ich mimice, mowie ciała, ale też oczom zdradzającym drapieżną naturę. Wspomniałem o skojarzeniach z twórczością Refna, ale równie istotne jest to, czym niewątpliwie inspirował się duński reżyser, czyli włoskim giallo. Ducornau wspomina, że w dzieciństwie połykała horrory hurtowo, i to widać, ale też słychać. Kompozycje Jima Williamsa mają barokowy sznyt (ten niesamowity klawesyn!), ale często kojarzą się z tym, co Goblini tworzyli na potrzeby filmów Dario Argento. Williams operuje różnymi nastrojami, bywa delikatny i zmysłowy, ale również pompatyczny, pobudzający i wzbudzający niepokój. Eklektyzm muzyczny dopełniają jeszcze świetnie dobrane piosenki, zróżnicowane gatunkowo, pomysłowo wykorzystane i wpadające w ucho.
Zasiadając do „Mięsa” byłem zaintrygowany, wyszedłem z kina podekscytowany, rozbawiony i zachwycony. Film pomysłowy, złożony, niegłupi, przemyślany, piękny wizualnie, oprawiony ładną muzyką i doprawiony dobrze dobranymi piosenkami, a do tego świetnie obsadzony. Widziałem go już dwa razy, zobaczę jeszcze wiele kolejnych razy.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz