piątek, 22 września 2017

mother! - recenzja


Jennifer Lawrence z całą pewnością nie należy do osób powściągliwych, które nadmiernie ważą słowa. Nie było więc specjalnym zaskoczeniem, gdy po przeczytaniu scenariuszu filmu „mother!” rzuciła nim nerwowo przez cały pokój, a następnie wysłała wiadomość do jego autora: „co z tobą jest nie tak?”. Darren Aronofsky zapewne nie był nadmiernie zaskoczony reakcją aktorki, bo kilkugodzinny lot do niej, w celu zaprezentowania projektu (do czego zresztą namówił go producent), uważał za stratę czasu. Reżyser był przekonany, że młoda aktorka nie będzie zainteresowana występem w jego ekstrawaganckim filmie. Następnego dnia Jennifer napisała do niego kolejną wiadomość: „a tak na marginesie, napisałeś arcydzieło”. I tym samym Darren zyskał nie tylko aktorkę do filmu, ale też partnerkę w życiu. Z naszej perspektywy szczególnie istotny był ten pierwszy punkt, bo w momencie, gdy gwiazda pokroju Lawrence zdecydowała się wystąpić w filmie, przed Aronofskym otworzyło się wiele drzwi w Hollywood. Nie było to wcześniej oczywiste, bo jest to film, który przy pierwszym kontakcie wielu widzów odbierze podobnie do JLaw, niewielu już jednak podpisze się pod jej kolejną reakcją…

Seans „mother!” jest niewątpliwie pamiętnym kinowym doświadczeniem, i to niekoniecznie przyjemnym, o czym świadczą reakcje widowni. Film Aronosky’ego jest zagadkowy, surrealistyczny, a chwilami wręcz szokujący, szczególnie jeżeli odbiorca należy do osób nadwrażliwych. Pierwsza godzina filmu usypia nieco czujność, historia i zachowania postaci szybko robią się dziwaczne, ale na tamtym etapie oglądania tli się jeszcze w odbiorcy nadzieja, że istnieje racjonalne wytłumaczenie i całość zostanie spięta w sensowny sposób. I rzeczywiście, jest klamra spinająca, ale osoby twardo stąpające po ziemi raczej nie będą z niej zachwyceni. W drugiej połowie filmu, a zwłaszcza w ostatnich 30 minutach, Aronofsky rozpętuje ekstrawagancką orgię surrealistycznych obrazów i iście apokaliptycznych wydarzeń, które nabierają coraz większej masy absurdu z każdą kolejną minutą filmu. I wtedy staje się jasne, że nie mamy do czynienia z historią o ludziach, ale metaforą, albo raczej – METAFORĄ! I ciężko się dziwić, że film zbiera baty, bo jeżeli widzowie przychodzą do kina na horror, a zostają spałowani brutalna serią alegorycznych artystycznych majaków reżysera, to później lecą z ognistymi zażaleniami do internetu. Jest to sytuacja nieco podobna do „To przychodzi po zmroku”, którego kampania reklamowa również była skierowana do niewłaściwych odbiorców, ale w tym przypadku jest gorzej, bo jeżeli nie załapie się, o co twórcy chodziło, zaliczy się dwugodzinną fantazmatyczną jazdę bez trzymanki, która nie będzie trzymała się kupy.

Bardzo łatwo jest nie załapać, o co tak w zasadzie chodziło Aronofsky’emu, bo znając klucz interpretacyjny, robi się przeciągłe: „aaaaaaha, no tak” i wszystko zaczyna układać się w spójną całość, ale jest to zarazem na tyle abstrakcyjne, że nie znając podpowiedzi, nasze skojarzenia mogą podążyć w kilku innych kierunkach, co wpłynie znacząco na odbiór filmu. Reżyser najwyraźniej zrozumiał, że poniósł porażkę w tej materii, bo zanim film zdążył zagrzać sobie miejsce w kinach, jego twórca, a także aktorzy i członkowie ekipy, zabrali się za jego wyjaśnianie i podpowiadanie widowni tego, jak należy go rozumieć. Sytuacja nieco kuriozalna, ale zarazem należy dodać, że wiedząc w jakim kierunku należy spoglądać, zaczyna się doceniać pomysłowość i odwagę Aronofsky’ego, a także studia filmowego, które zdecydowało się wyłożyć na to pieniądze. „mother!” to dzieło ambitne, oryginalne, intrygujące, pięknie zrealizowane, ale zarazem przeszarżowane, nieprzemyślane, bo nie oferujące widzowi czytelnego drogowskazu, wymagające przewodnika, który poratuje zagubionych biedaków. Jeżeli ktoś wykaże się wystarczającą dawką dobrej woli i samozaparcia, żeby podjąć próbę zrozumienia wizji reżysera, albo wyszukać sobie klucz interpretacyjny, ten doceni „mother!”, bo to kino niewątpliwie autorskie i pobudzające na wielu poziomach, ale niestety wymagające odrobienia zadania domowego albo talentu do nieco abstrakcyjnej analizy fabuły.

2 komentarze:

  1. Czasem pojawiają się filmy, recenzowania których, współczuję krytykom. Ten wlasnie do takich należy. Na szczęście jest klucz, który wręczył nam sam reżyser - Bóg i Matka (ziemia), no i nasza, ludzka historia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jednakże ten klucz widać w filmie za późno, nie pozwalając czytać ukrytych znaczeń przez ponad połowę filmu. Ja zobaczyłem zamysł reżysera pod koniec filmu (pewnie za głupi jestem hehe) i to spowodowało we mnie wybuch złości - oznacza to bowiem, że muszę obejrzeć jeszcze raz. Imo to podstawowy błąd konstrukcji tego filmu. Wystarczyło dać widzowi jasną wskazówkę na początku.

      Usuń