Pamiętacie jeszcze to zdjęcie i czego dotyczyło? Oto gwiazdy, które miały wznieść na swoich barkach Dark Universe, czyli pomysł Universalu na własną drukarkę pieniędzy w stylu MCU. Jest to wzorcowy przykład na to, jak Hollywood ochoczo sięga po sprawdzone formuły, ale zupełnie nie rozumiejąc tego, co stanowiło o ich sukcesie, potyka się o własne nogi i upada na ten głupi łeb.
Gdy Kevin Feige zapowiadał serię powiązanych ze sobą filmów z superbohaterami istniejącymi w tym samym filmowym uniwersum to szefowie dużych wytwórni pukali się w czoła i patrzyli na niego z politowaniem. Szczególnie po ogłoszeniu, że pierwszy film zostanie złożony na barkach Roberta Downeya Jr., gościa, który na drugie imię miał: kłopotliwy. Gdy efekt tego pomysłu, czyli „Avengers”, zgarnął półtora miliarda dolarów, nikt już się nie śmiał, wszyscy tylko kombinowali, jak skopiować tę formułę. Oczywiście w sposób pokraczny, chciwy, pospieszny, próbując na skróty dotrzeć do momentu rozbicia skarbonki, ignorując cierpliwe budowanie kapitału, czyli fanów przywiązanych do bohaterów.
Universal zaprezentował przy tym wyjątkowe partactwo, bo zaliczył nie jeden, ale dwa fikołki zakończone lądowaniem na głupi łeb. Gdy komuś w zarządzie zapaliła się lampka w głowie i poczuł przyjemne mrowienie w kroczu na myśl o własnym filmowym uniwersum to powstawał właśnie film „Dracula Untold”. Krótko po zakończeniu zaplanowanych zdjęć (rozpoczętych jeszcze przed zainicjowaniem tego pomysłu) wrócono więc na plan i dokręcono materiał dająglcy podstawy do połączenia tego filmu z przyszłym Dark Universe. „Dracula Untold” został zjechany przez krytyków i przyjęty raczej chłodno przez widownię, ledwo zarabiając na paczkę gum (no dobra, zgarnął ponad 200 milionów, ale współczesne wytwórnie filmowe śnią późnymi wieczorami o nieco innych kwotach). Okazało się, że zdaniem większości ta historia powinna była jednak pozostać nieopowiedziana.
Universal zrobił ładny uśmiech i stwierdził, że ten śmierdzący zbuk na koncie jednak nie będzie powiązany z ich wypasionym nowiuśkim mhrocznym uniwersum. „Nie, psze pana, pospieszyliśmy się, poślizgnęliśmy i wyrąbaliśmy na ten głupi łeb, więc wyciągniemy z tego lekcję, zrobimy krok wstecz i ogłosimy oficjalny (drugi, ale tak naprawdę pierwszy, serio, serio) już start z odpowiednią pompą. I zrobili, zapowiadając głośno, że nowa wersja „Mumii” zainicjuje wspólne uniwersum w skład którego wejdzie:
- film „Bride of Frankenstein”, który miał wyreżyserować Bill Condon („Piękna i bestia”), w tytułowej roli (podobno) planowano obsadzić Angelinę Jolie, a w potwora Frankensteina miał się wcielić Javier Bardem.
- „The Invisible Man” z Johnnym Deppem, ponieważ wtedy jeszcze był kojarzony jako ten typ, który ciągle błaznuje w ten sam sposób, ale ogólnie to zazwyczaj zarabia na siebie, a nie jako ten typ, o którym inne gwiazdy produkcji nie będą chciały się później wypowiadać podczas wywiadów promocyjnych.
- a oprócz tego pracowano (i pewnie wciąż te projekty krążą w Universalu pomiędzy różnymi scenarzystami i producentami) jeszcze nad takimi tytułami jak: Wilkołak, Potwór z Czarnej Laguny (odpowiadał za to scenarzysta „Aquamana”, bo przecież to ewidentne, że zna się na podwodnych stworach), Upiór w operze oraz… Dzwonnik z Notre Dame.
Film z Deppem zapowiadano na rok 2020, „Narzeczona Frankensteina” natomiast dostała nawet konkretną datę premiery – 14 lutego przyszłego roku. Walentynki, awww, jakże uroczo, no ale cóż, coś przecież musiało wypełnić pustkę po Greyu i jego pejczykach.
Jak zapewne wszyscy dobrze pamiętamy, nowa „Mumia” na paczkę gum wprawdzie zarobiła, ale był to dość rozczarowujący wynik finansowy (400 milionów). Nie był to dobry start dla nowej drukarki pieniędzy. Szczególnie, że zarówno krytyka, jak i widzowie, raczej zgodnie kręcili nosem na film. Trochę przypał, bo przecież machnięto już nawet wypasione logo mhrocznego uniwersum, które poleciało przed filmem, głupio byłoby znowu się z tego wycofywać...
I co teraz?
No dobre pytanie. „Architekci” mhrocznego uniwersum, Alex Kurtzman („Mumia”) i Chris Morgan (scenarzysta większości odsłon z serii „Szybcy i wściekli”), umyli już od tego projektu ręce i opuścili Universal. Prace nad „Bride of Frankenstein” zostały zawieszone, Condon chyba dalej coś przy tym grzebie, ale zapowiadał jakiś czas temu, że nie interesuje go budowanie uniwersum, chce po prostu stworzyć dobry film. Wnioskuję po tym, że sam Universal nie jest już specjalnie przekonany do pomysłu mhrocznego uniwersum, ale skoro studio posiada masę rozpoznawalnych postaci z kina grozy to nie będzie ich hibernować zbyt długo. Obstawiam, że ten temat regularnie powraca za zamkniętymi drzwiami. Wspomniane wyżej projekty są ciągle rozgrzebywane i rozbebeszane przez różnych scenarzystów oraz producentów, a pierwszy, który dostanie w końcu zielone światło i zostanie zrealizowany (czyli pewnie „Bride of Frankenstein”) nie będzie już tak mocno nastawiony na budowanie jakiegoś większego świata, jak to miało miejsce w przypadku „Mumii”. Zapewne zostawią sobie jakąś otwartą furtkę, albo nawet kilka, na wypadek dużego sukcesu finansowego, ale budowanie uniwersum chyba przestało być już priorytetem.
Mówimy jednak o krótkowzrocznych gościach z Hollywood, stale węszących za grubym pieniądzem, ale obawiających się podejmowania nadmiernego ryzyka przy ewentualnej pogoni za nim. Wszystko jest więc możliwe: zupełne porzucenie projektu, granie głupa (czyli próbowanie rozwijania uniwersum z jednoczesnym niepotwierdzaniem niczego konkretnego), a nawet kolejne, trzecie już, podejście do tematu, co byłoby dość żałosne, ale nie jakieś znowu specjalnie nieprawdopodobne.
A wystarczyłoby naprawdę spróbować metody Marvela, czyli nakręcenia serii dobrych - lub przynajmniej przyzwoitych - filmów, które byłyby przemyślane i spójne, nieco ryzykowne, ale tak w granicach rozsądku, prezentując przy tym zrozumienie tego, co stanowi o sile ich bohaterów, i puszczając oko do fanów oryginału, ale też będąc atrakcyjnym dla nowej widowni. No i postawić do tego na dobrze rokujących aktorów, niekoniecznie jakieś kosztowne megagwiazdy, raczej osoby rozpoznawalne, ale dopiero pnące się po szczeblach sławy. Prościzna.
Jezu jak ja nie lubię takich wymuszonych "młodzieżowych tekstów" przez boomerów, fajnie by się to czytało jak ktoś by nie chciał być młody na siłę. Przykro mi, jesteś starą osobą.
OdpowiedzUsuń