Jeżeli coś będę szczególnie dobrze wspominać z tego roku to seriale. W ostatnich miesiącach mieliśmy całą serię znakomitych produkcji od których ciężko się było oderwać. „The Boys” jest tego kolejnym przykładem, bo cały sezon nowej produkcji studia Amazon pochłonąłem w jeden weekend. Jest to ekranizacja komiksu Gartha Ennisa (autora „Kaznodziei”) przedstawiającego zespół superbohaterów jako siedlisko psychopatów, zwyrodnialców i karierowiczów na usługach wielkiej korporacji. Nie jest to coś wielce odkrywczego, bo porusza kwestie, które były już przerabiane w wielu komiksach, a różne wątki z serialu przypominają rzeczy, które na dużym i małym ekranie widzieliśmy już w takich tytułach jak: „Watchmen”, „Incredibles”, „Kick-Ass” i „One-Punch Man”. Nie przeszkadza to jednak „The Boys” w byciu serialem wciągającym, pomysłowym, często zaskakującym i sprawiającym cholernie dużo radochy.
Należy jednak dodać, że źródłem tej radochy jest najczęściej humor czarny jak serca bohaterów, a żartem czasem jest to, że ktoś został rozerwany na krwawe kawałki. Elementów gore jest tutaj bardzo dużo, kończyny, gęsta posoka i eksplodujące głowy to częste widoki, a pod względem ilości wulgaryzmów można ten tytuł spokojnie zestawić z „Deadpoolem”. Jest to więc rozrywka niewątpliwie bazująca na zabawie przaśnej i dosadnej, ale bynajmniej nie kończą się na tym ambicje twórców. Bardzo łatwo byłoby uczynić ten serial opowieścią o superbohaterach, którzy tak naprawdę są wcieleniem czystego zła, oraz grupie uczciwych zwykłych ludzi, którzy próbują ich powstrzymać. Scenarzyści kreślą im jednak o wiele bogatsze rysy psychologiczne, tworząc niejednoznaczne postacie, które często zachowują się wbrew temu, co można o nich sądzić.
Szczególnie to widać po Homelanderze, liderze The Seven, który pokazuje, co mogłoby się stać, gdyby Superman był psychopatą i megalomanem niedbającym o los zwykłych ludzi. Jest to kolejny motyw, który był już przerabiany w komiksach, zarówno w odniesieniu do Supermana, jak i poprzez bohaterów wzorowanych na nim. Homelander to jednak osoba wymykającą się łatwej ocenie. Nie ma wątpliwości, że jest to gość z zaburzonym kodeksem moralnym, cynicznie pogrywający swoim wizerunkiem porządnego super-tatusia dbającego o wszystkich potrzebujących, umiejętnie korzystający ze strachu, jaki może wzbudzić w innych samym tylko zasugerowaniem tego, że mógłby się kiedyś zwrócić przeciwko nim. Homelander chętnie stosuje przemoc, gdy tylko wie, że ujdzie mu ona płazem, więc najczęściej stosuje ją na przestępcach, którzy rzadko wychodzą w jednym kawałku ze starcia z nim. Jest zarazem cholernie wyrachowany, gdy dostrzega, że pewna popisowa akcja ratunkowa zakończy się tragicznie dla wielu niewinnych osób to postanawia nie ratować nikogo, żeby nie pozostawić przy życiu żadnego świadka tego nieszczęsnego wydarzenia. Homelander jednak potrafi też zaskoczyć ludzkimi odruchami, jakimś niespodziewanym ciepłym gestem i dobrym potraktowaniem kogoś. Bardzo fajnie jest to poprowadzone, bo często nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Dobrze napisana postać i świetnie odegrana przez Antony’ego Starra (który często wygląda jak Bradley Cooper).
W przeciwieństwie do autorów komiksowego oryginału, twórcy serialu przyglądają się również reszcie członków The Seven, sprawiając, że narcystyczny gwałciciel i napompowany sterydami egocentryk nie zostają tylko jednowymiarowymi postaciami pasującymi do jakiejś tezy, ale nabierają charakteru poprzez porażki jakie przeżywają i to jak sobie z nimi radzą (albo nie). Sporo tematów jest tutaj ładowanych do fabuły, bo jest echo #MeToo, jest krytyka społeczeństwa ślepo zapatrzonego w popkulturowych bogów, ale też kąśliwy komentarz odnoszący się do telewizyjnych kaznodziejów, czy raczej fałszywych proroków wyznaczających innym granice moralne, których sami się nie stosują. Jest tego dużo, nie wszystko trafia w sedno, jeszcze rzadziej jest odkrywcze, ale ogląda się to z niegasnącym zaciekawieniem, często wybuchając przy tym śmiechem. Pewnie nie do każdego to trafi, zwłaszcza ten czarny humor i posoka często zdobiąca ekran, ale serialowi „The Boys” warto podarować szansę, bo nie dość, że nigdy nie nuży to wręcz nie można się od niego oderwać.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz