sobota, 22 stycznia 2022

Titane - recenzja

 


Rodzicami Julii Ducournau była ginekolożka i dermatolog. Niespecjalnie dziwi więc, że w całej twórczości reżyserki widać tak ogromną fascynację kobiecym ciałem, jego metamorfozami i ich wpływem na ludzką psychikę. „Junior” opowiadał o nastoletniej chłopczycy, która odkrywa w sobie dziewczęcość. „Mange” dotyczyło problemu bulimii. Metamorfoza, zarówno cielesna, jak i psychiczna, jest również ważnym elementem „Mięsa”. „Titane” natomiast… no cóż, nawet nie wiem od czego tutaj najpierw zacząć. 

W okresie dojrzewania Julia miała powracający przez kilka lat koszmar w którym „rodziła” części samochodowego silnika. Jest to niewątpliwie, obok zasłyszanych w dzieciństwie opowieści z pracy rodziców, mocne źródło inspiracji stojącej za „Titane”. Zanim jednak przechodzimy do tego wątku (czyli najbardziej kojarzonego z filmem stosunku z samochodem oraz wynikającej z tego późniejszej ciąży) to mamy najpierw opowieść o socjopatycznej seryjnej morderczyni, która przemienia się w historię o nieufnej istocie pełnej różnych emocjonalnych blokad próbującej się odnaleźć w nowej sytuacji i płciowej roli, co później przeistacza się w przypowieść o bezwarunkowej miłości i desperackim odsuwaniu od siebie faktów w imię stworzenia z kimś relacji opartej na zaufaniu i bliskości. Po drodze jest tu jeszcze sporo innych konceptów do rozpakowania, bo Ducournau wypchała „Titane” po brzegi licznymi pomysłami dotykającymi takich zagadnień jak androginiczność, transhumanizm, płynność w przesuwaniu płciowych granic, jednocześnie pochylając się nad ludzką potrzebą bliskości i humanitarnym otwarciem się na potrzeby drugiej osoby oraz podarowaniem jej potrzebnego czasu i przestrzeni na przepracowanie swoich traum. 

Jeżeli brzmi to jak pokręcony, nieznośnie wydumany, artystyczny projekt, no to nie będziecie dalecy od prawdy, bo zdecydowanie nie jest to film dla ludzi ceniących sobie klarowne historie prowadzące widza za rączkę lub wyraźnie naprowadzające go na obrany cel. Ducournau ciągle zwodzi odbiorcę, kilkukrotnie wywracając ramy gatunkowe filmu, odskakując od ścieżki jednej historii żeby przeskoczyć w tor opowieści o czymś zupełnie innym, zmieniając przy tym zupełnie reguły gry. „Titane” wydaje się być naturalistycznym kinem francuskim, żeby nagle dowalić groteskowo zabawną scenką o znoju wiążącym się z dokonaniem nieplanowanej krwawej rzezi, jednocześnie przygląda się chorobie psychicznej i urojeniom, ale też nieprzepracowanej żałobie, żeby ostatecznie paść w ramiona umownego realizmu magicznego. Odbieranie tego filmu poprzez logiczną soczewkę, doszukując się realistycznego łącznika pomiędzy wszystkimi scenami, jest skazane na porażkę. Ducournau wprawdzie przez cały czas panuje nad materiałem, ale jednocześnie wymaga od widza żeby ten puścił lejce, nie próbował wszystkiego ogarnąć analitycznym rozumem, tylko pozwolił być poniesionym tam, gdzie zabierze go historia, płynnie przełączając się pomiędzy tym, co pobudza w niej intelektualnie, wymagając samodzielnego rozpakowania oferowanych treści i zastanowienia się nad podsuniętymi ideami, a tym, co bazuje na odbiorze opartym o emocjonalną dojrzałość i empatyczną otwartość na odmienność. 

 „Titane” bywa nieprzyjemny w odbiorze, bo szokujący scenami przemocy, odrzucający horrorem cielesnym, zagadkowy, surrealistyczny, ale przez to wszystko jest zarazem intrygujący, pobudzający intelektualnie, nieoczywisty, piękny wizualnie, wkręcający się w mózg.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz