czwartek, 10 marca 2022

Batman - recenzja


 

Nowy „Batman” niewątpliwie ociera się o bycie ostateczną formą pewnej ściśle określonej wizji tej postaci. Reżyser, Matt Reeves, nie pozostawia najmniejszych złudzeń, od samego początku pokazuje, że jego zdaniem optymalna historia o Batmanie to smoliście mroczna opowieść o piekielnym mieście, które strzeże postać o poważnie przetrąconej psychice. Osoba tak zagubiona w swojej brutalnej krucjacie i chęci zasiania terroru w przestępczym świecie, że w efekcie wzbudza przerażenie nie tylko w oprawcach, ale również ich ofiarach. W upiorne ulice Gotham wchodzimy niczym do przedsionka jądra ciemności. Otula nas mrok, atmosfera jest pełna nerwowego napięcia, a za przewodnika robi gość, który żywi się tą negatywną energią. Batman niczym postać z kina noir opowiada widzowi z offu o mieście patroszonym przez kryminalistów oraz grozie jaką w nich próbuje wzbudzić. Nie może być wszędzie, ale bandyci powinni czuć stały niepokój, że może się na nich czaić w każdym ciemnym zakamarku. Jest to ponura nocna kreatura, a nie błyskotliwy playboy rzucający żarcikami za dnia, a wieczorami tłukący bandziorów. Bruce Wayne teoretycznie istnieje, ale tak naprawdę jest tylko stłamszoną osobowością zepchnięta na margines przez bożka zemsty. 

Matt Reeves jest w 100% oddany tej wizji. Na dobra i na złe. Nie idzie na półśrodki. Nie próbuje odgonić tego wszechobecnego mroku czymś lekkim, nie ucieka od powagi w objęcia okazjonalnych żartów. Nie kontrapunktuje ogromnego patosu tej opowieści próbą zdystansowania się jakimś mrugnięciem oka, tylko wchodzi w to na całego, pozostając śmiertelnie poważnym przez cały czas. Jeżeli chcieliście prawdziwie Mrocznego ekranowego Rycerza to już chyba nie da się zajść dalej (pozostając w ramach kina rozrywkowego). Dylan Clark, producent filmu „Batman”, oznajmił Christopherowi Nolanowi jakiś czas temu, że zamierzają go pobić i zrobić najlepszy film o tej postaci. Widać, że nie blefował i naprawdę próbowali tego dokonać, bo ten projekt kipi od wniesionej w niego pracy i serca. 

 Świadczy o tym dbałość o szczegóły, chociażby różne elementy kostiumu, noszącego już ślady zużycia, dość prostego, poręcznego, ułatwiającego walkę wręcz, ale też obwieszonego różnymi potrzebnymi pierdołami, kamizelką kuloodporną, żeby Batman mógł przyjąć strzały na klatę, torbę z gadżetami przyczepioną do uda, paralizator na przedramieniu. Zgrabny, zwinny, a zarazem imponujący wizualnie jest też Batmobil. Nie jest to masywny czołg osadzony na kołach niczym z traktora, który dostaliśmy w wizjach Nolana i Snydera, ani też piękny, niezapomniany, ale jednak dość nieporęczny w obsłudze burtonowski krążownik. Batmobil u Reevesa to ziejący ogniem mały potwór, stanowiący kolejny element grozy, jaką Batman wzbudza w sercach przeciwników, ale jest to smukły oraz zwinny pojazd w którym może się bez wahania wdać w dynamiczny i efekciarski pościg po zatłoczonej autostradzie. 

Wszystko to składa się na konsekwentnie budowany koncept Batmana, który jest osobą przekraczającą psychofizyczne granice przeciętnego człowieka, bardzo sprawny fizycznie, wybitnie spostrzegawczy i inteligentny, ale jest w tym wszystkim zarazem bardzo ludzki. Popełnia różne błędy, często bardzo bolesne, zarówno w akcji, jak i sztuce dedukcji, ale przecież to jeszcze młody Batman, działający dopiero od dwóch lat, wciąż uczący się na swoich błędach, a wszystkie te wpadki posuwają go krok dalej w kierunku bycia w pełni ukształtowanym superbohaterem. Jest to film o przebytej drodze i wynikającej z tego ewolucji postaci. O uświadomienie sobie, że równie ważne jest wzbudzanie nadziei i zaufania w sercach mieszkańców Gotham, jak lęku w umysłach przestępców. Zgaduję, że następny film będzie o przebudzeniu człowieka pod maską i odkryciu dobra, jakie miastu może zaoferować też Bruce Wayne. 

 Jest to piękny film, gdy tylko Reeves i (operator) Greig Fraser podejmują decyzję o pójściu w takim kierunku, no to wtedy kolory (ta czerwień! ten niebieski!), fantazyjne ustawienia kamery, sposób kadrowania, rozsadzają mózg odbiorcy wizualnymi bodźcami. Częściej jednak odważnie stawia się tutaj na czerń, mrok i skąpanie ekranu w półcieniach. Interesującym zabiegiem jest też ciągłe przyklejenie kamery do bohatera, pokazywanie scen akcji z jego wąskiej perspektywy, skupianie się na grymasach jego twarzy, na jakichś detalach pojazdów w scenie pościgu albo na przedstawieniu sytuacji z unikalnej perspektywy oprycha, jak w tym cudownym odwróconym kadrze ujętym z wnętrza samochodu, który wylądował na dachu. 

Jednocześnie jest to też kino bezwstydnego recyklingu. Reeves budując swoją długą, mroczną, realistyczną opowieść o Batmanie, czerpie garściami z dorobku swoich kolegów po fachu. Jest tu sporo zapożyczeń z trylogii Nolana, trochę z Burtona, ale przede wszystkim to ostra „inspiracja” twórczością Davida Finchera. Skojarzenia z „Siedem” stale rodzą się w głowie, a sama postać Riddlera i styl jego interakcji z Batmanem oraz policją to już praktycznie pełna zżyna z Zodiaka, zarówno tego prawdziwego, jak i filmowego. Z tych wszystkich zapożyczeń Reeves klei satysfakcjonujący thriller superbohaterski, który w końcu próbuje przedstawić Batmana jako detektywa, a nie tylko osiłka żonglującego pięściami. Efektem tego jest kino zaskakująco powolne i stonowane, jak na film o Batmanie, ale jest to bardzo przyjemne w kontakcie podejście do tematu. Przez pierwsze dwie godziny. Ostatnia godzina chwilami się nieco dłuży, ale widać, że wynika to z wielu interesujących wątków, które scenarzyści (Reeves i Peter Craig) próbowali zgrabnie ze sobą połączyć i domknąć w finale, co niestety wymagało takiego morderczego metrażu i niespiesznego tempa. Udało się, ale film trochę się ugina pod ciężarem ogromnej ambicji swoich twórców. Zdecydowanie więcej jest tutaj budowania klimatu i rozwijania narracji, jak komiksowego łubu-dubu. Nie wszystkim przypadnie do gustu takie podejście do kina rozrywkowego, ale cieszę się, że wyłożono pieniądze na taką śmiałą wizję filmowego Batmana. Z dużym zainteresowaniem będę wypatrywać co dalej z tym zrobią.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz