Najlepsze porno z odrzutowcami na rynku. Poszedłem bez większych oczekiwań, pokochałem od pierwszych sekund, gdy tylko z głośników pieprznął potężny dźwięk silników wojskowych samolotów, a chwilę później dołączyło „Danger zone” Kenny’ego Logginsa. Joseph Kosinski i Tom Cruise doskonale wiedzą na jakiej nucie powinni zagrać żeby podbić serce docelowego odbiorcy.
Nowy „Top Gun” to kino proste fabularnie. Historia jest pretekstowa i schematyczna. Dramaturgiczną oś konfliktu i przebieg finałowej misji można bezbłędnie zarysować sobie w głowie na podstawie zwiastunów. Maverick jest wciąż niepokorny, ale dalej uchodzi mu to płazem, bo jest wybitnym pilotem, a do tego wspiera go dawny kolega (Iceman), który zdążył się dochrapać rangi majora. Rooster (Miles Teller) jest obrażony na Mavericka, bo nie dość, że ten był zamieszany w śmierć jego ojca (Goose z pierwszej części) to jeszcze podkopał jego karierę w wojsku próbując ustrzec go przed pójściem w ślady taty. Historia nie przejdzie do finałowego etapu dopóki panowie nie zdołają się dogadać. Koniec fabuły. Aha, no i jeszcze jest miniaturowy wątek romantyczny z udziałem Jennifer Connelly. No jest. O taki tyci.
Wszystko to jest naprawdę nieważne. Nie ogląda się przecież porno z odrzutowcami dla zniuansowanych psychologicznie relacji pomiędzy postaciami i skomplikowanej fabuły. Samoloty mają pięknie wyglądać, robić hałas, latać z zawrotną prędkością i robić imponujące powietrzne piruety. W „Top Gun: Maverick” mamy to wszystko i jeszcze trochę. Cruise wiedział co robi ściągając do projektu swojego kolegę z „Oblivion”. Jeżeli Joseph Kosinski jest w czymś naprawdę dobry to niewątpliwie w tworzeniu ładnych filmowych obrazków. Wspólnie z nadwornym operatorem (Claudio Miranda) asystują w czułej, acz intensywnej, miłości pomiędzy kamerą i prawdziwymi gwiazdami tego filmu, odrzutowcami. Okiem kamery prześlizgują się po ich kształtach, obłapiają wzrokiem zagięcia, rakiety, kokpity. Z zachwytem wpatrują się jak pędzą w powietrzu. Tom Cruise nalegał żeby nie tylko on (co już nikogo nie dziwi na tym etapie jego kariery), ale też reszta obsady naprawdę siedziała w kokpitach i doświadczała przeciążeń wiążących się z lataniem tymi maszynami. Było warto, szczególnie w scenach z jego udziałem, gdy obserwujemy z bliska twarz Mavericka robiącego szalone „bączki” w powietrzu.
Jeżeli kogoś to zupełnie nie ekscytuje to film dostarczy mu trochę materiału do narzekań. Kosinski lubi uderzać w ckliwe tony. Bywa też lekko tandetny, ale w taki uroczo-pocieszny sposób. Historia nie trzyma na krawędzi fotela, ale wszystko to jest jedynie wypełniaczem pomiędzy kolejną dawką porno z odrzutowcami, a jako takie produkcja zapełnia 100% satysfakcji. Polecam obejrzeć w kinie z porządnym nagłośnieniem i potężnym ekranem.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz